Przegląd nowości

Jak w lubelskim zegarku

Opublikowano: poniedziałek, 27, luty 2017 07:14

Moje osobiste doświadczenia związane z konkursami wokalnymi opieram na kilkakrotnym uczestniczeniu w pracach komisji oceniających, wśród których poziomem, składem jury i ilością interesujących uczestników wyróżniłbym konkursy Francisco Viñasa w Barcelonie, Giuseppe di Stefano w Trapani na Sycylii i Ady Sari w Nowym Sączu. W Polsce od lat organizuje się z sukcesami konkursy im. Adama Didura w Bytomiu, im. Stanisława Moniuszki w Warszawie, im. Haliny Halskiej we Wrocławiu, im. Jana Kiepury w Sosnowcu i jeszcze kilka pomniejszych, ale zawsze mających w nazwie wybitne nazwisko którejś z gwiazd polskiej wokalistyki z przeszłości.

Na tym tle nowa inicjatywa wyciągnięcia z niebytu nieznanej dotąd lublinianki Antoniny Campi, staje się niezwykle cenna. Ta zapomniana śpiewaczka z rodzinnego miasta, przez dwór Stanisława Augusta, sukcesy w Pradze Czeskiej, a następnie wspaniałą karierę w Wiedniu i liczne występy w wielu ośrodkach europejskich na przełomie XIII i XIX wieku, stała się obecnie postacią firmującą najnowszy konkurs wokalny o charakterze międzynarodowym. Jego uczestnicy, przebieg i rezultaty wyznaczyły zarówno artystyczne, jak i organizacyjne standardy, bardzo dobrze rokujące na przyszłość.

Do koncertu finałowego po dwuetapowych eliminacjach zakwalifikowało się 8 śpiewaków. Pierwszą nagrodę zdobyła litewska mezzosopranistka Egle Sidlauskaite po zaśpiewaniu arii z Samsona i Dalili, oraz brawurowym wykonaniem „O don fatale” z Don Carlosa.

Druga nagroda przypadła ukraińskiemu barytonowi Danylo Matviience (aria szampańska z Don Giovanniego i  śmierć Posy z Don Carlosa). Ten niespełna 27- letni baryton jeszcze przed dyplomem pomyślnie rokuje na operową karierę, posiadając osobowość, talent aktorski, piękny głos i dobrą prezencję.

Laureatem trzeciej nagrody został solista Opery Lwowskiej Mykhailo Malaffi („La donna e mobile” z Rigoletta i „Lucevan le stelle” z Toski).


Mnie w finale podobały się ponadto Monika Korybalska z Opery Krakowskiej (Cyrulik sewilski i La clemenza di Tito) i niemiecko-francuska liryko-koloratura Caroline Jestaedt, która perfekcyjnie zaśpiewała arię Paminy z Czarodziejskiego fletu i „Caro nome” z Rigoletta.

Śpiewaków oceniało mądrze i starannie dobrane jury: Brenda Hurley ze Studia Operowego w Zurychu, Eytan Pessen – pedagog śpiewu reprezentujący Niemcy i Izrael, Ferenc Anger – dyrektor artystyczny Opery w Budapeszcie, wiedeński menager operowy Michael Gruber i Yannis Pouspourikas – dyrygent Opery w Essen, który poza tym poprowadził koncert finałowy, wykazując się mistrzostwem w akompaniamentach i wirtuozerią w uwerturze do Wesela Figara. Grała Orkiestra Akademii Beethovenowskiej, którą należy komplementować za poziom muzykowania, wrażliwość i skuteczne wspomaganie solistów.

Jury zostało skompletowane z wyraźną przewagą fachowców, mogących promować śpiewającą młodzież i umożliwiać jej start do kariery. Gromadzenie w komisjach konkursowych nadmiaru profesorów śpiewu powoduje często konflikty w punktowaniu i żenujące przetargi o własnych uczniów. Widocznie wiedziała o tym przewodnicząca Jury Ewa Vesin, jednocześnie pomysłodawca i dyrektor artystyczny konkursu. Jego dyrektorem generalnym mianowano Mateusza Wiśniewskiego, autora zwięzłego i konkretnego wstępu w drukowanym programie, a przede wszystkim kompetentnego i skutecznego organizatora, więc wszystko grało jak w (lubelskim) zegarku.

Sensowną i sympatyczną przemowę z estrady wygłosił Piotr Franaszek – dyrektor Centrum Spotkania Kultur w Lublinie, któremu można pozazdrościć pięknego obiektu, pełnego różnorodnych kierunków muzycznej działalności.

Gdyby jeszcze tak wspaniały konkursowy finał zaszczyciły władze lubelskie oraz dyrektorka miejscowego Teatru Muzycznego (nie rozumiem dlaczego była nieobecna!), a Filharmonia przeniosła na inny termin swój koncert z muzyką Mahlera, odbywający się w sali obok w tym samym dniu i o tej samej godzinie, wszystko zagrałoby, tym razem już jak w szwajcarskim zegarku.

                                                                      Sławomir Pietras