Przegląd nowości

„Nabucco” w Opéra Royal de Wallonie w Liège

Opublikowano: niedziela, 23, październik 2016 20:14

Nabucco jest trzecią z kolei operą Giuseppe Verdiego i zarazem jego pierwszym wielkim sukcesem, o czym świadczy fakt, że już w roku swojej kreacji (1842) w mediolańskiej La Scali pojawiła się na tej scenie aż sześćdziesiąt pięć razy. To powstałe w bardzo trudnym dla kompozytora czasie (śmierć dwóch bliskich osób) dzieło od razu odniosło niebywały sukces nie tylko we Włoszech, ale także poza ich granicami i do dzisiaj jest nieustannie obecne w repertuarze.

Nabucco,Liege 1

A to wszystko pomimo tego, że partia tenora, będąca zazwyczaj - szczególnie w tamtych czasach - gwarancją popularności dzieła lirycznego, jest w tym przypadku wyjątkowo ograniczona i wręcz drugoplanowa. Siły tej opery trzeba bowiem upatrywać w świetnym charakteryzowaniu głównych postaci, bezbłędnym budowaniu narracji dramaturgicznej i oczywiście w obecności wspaniałych partii chóralnych, w tym słynnego „Va pensiero”, skargi hebrajczyków, którzy opłakują utraconą ojczyznę.


Dla Włochów ów fragment opery stał się niemalże drugim hymnem narodowym. Zabrzmiał on też w Mediolanie w spontanicznym wykonaniu ludzi obecnych na pogrzebie Verdiego. Warto jeszcze przypomnieć, że autorem libretta jest Temistocle Solera, który wykorzystał w swojej pracy wystawianą wówczas w Paryżu sztukę „Nabuchodonozor” Francisa Cornue i Aniceta-Bourgeois.

Nabucco,Liege 2

Jego tekst cechuje wyszukany styl oraz skoncentrowana i dynamiczna akcja, która rozpoczyna się w 586 roku przed narodzeniem Chrystusa i przenosi nas w biblijne czasy.

Nabucco,Liege 3

Nową realizację Nabucco w Opéra Royal de Wallonie w Liège (przygotowaną w koprodukcji z Operą Izraela w Tel Awiwie) wyreżyserował osobiście - niestety bez powodzenia - dyrektor artystyczny tej belgijskiej placówki Stefano Mazzonis di Pralafera. Chodzi tutaj o wydarzenie, które tym bardziej przyciągnęło uwagę publiczności, że rzeczone dzieło było ostatni raz wystawione na tej scenie niemalże dziesięć lat temu.


Od razu trzeba podkreślić, że do tej niecierpliwie oczekiwanej realizacji zaangażowano starannie dobraną obsadę solistów, którzy doskonale się wywiązali - z jednym wyjątkiem - z postawionych im, a niełatwych przecież zadań wokalnych. Filarem całego zespołu i siłą napędową przedstawienia jest Leo Nucci, wybitny włoski artysta, świętujący właśnie pięćdziesięciolecie pracy artystycznej.

Nabucco,Liege 4

Jakby wbrew prawom upływającego czasu zachowuje on imponującą formę wokalną, fascynującą osobowość sceniczną, entuzjazm i wyraźnie odczuwalną radość czynnego uprawiania zawodu śpiewaka. Wciąż prowadzi dość intensywną działalność solistyczną, kreuje wymagające dużej odporności fizycznej role i regularnie występuje podczas licznych koncertów.


A przecież rola Nabucco (którą będzie niedługo również interpretował w mediolańskiej La Scali i wiedeńskiej Staatsoper) to pierwszy przykład wymagającej nie byle jakich umiejętności partii, ogniskującej w sobie to, co dzisiaj jest określane mianem verdiowskiego barytonu.

Nabucco,Liege 5

Potrzebny tu jest odpowiedni wolumen, gęste nasycenie głosu i zdolność do wyrażania za jego pomocą dramatycznej sytuacji, w jakiej znajduje się ten cierpiący i w pewnym momencie nawet szalony ojciec, ukarany, ale ostatecznie uratowany dzięki zdolności do wzięcia losu w swoje ręce.

Nabucco,Liege 6

Obok Leo Nucciego występuje Virginia Tola, która w tej „morderczej” pod względem trudności roli, napisanej pierwotnie dla legendarnej Giuseppiny Strepponi, elektryzuje słuchaczy wyrównanym na całej skali głosem, swobodną koloraturą i precyzją skoków interwałowych. Argentyńska sopranistka doskonale panuje nad mezza voce, ale tam gdzie trzeba potrafi też przebić się przez masę dźwięków orkiestry i rozbudowanego chóru. Na ogół zaangażowanie dramaturgiczne bierze u niej górę nad dbałością o atrakcyjną barwę, ale przecież takie też było założenie samego kompozytora.


Dużą satysfakcję sprawia słuchanie drugoplanowych partii pary kochanków, które powierzone zostały włoskiemu tenorowi Giulio Pelligriemu oraz izraelskiej sopranistce Na’Amie Goldman. Ten pierwszy czaruje w roli Ismaele delikatnością i ciepłem, a także melodyczną plastycznością śpiewu, zaś ta druga, wcielająca się w postać Feneny – kojarzącym się niemalże z Bellinim stylem.

Nabucco,Liege 7

I tylko występ rozczarowującego ułomną emisją i niedokładną intonacją bułgarskiego basa Orlina Anastassova w roli Arcykapłana Zachariasza nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Bardzo dobrze brzmi natomiast przygotowany przez Pierre’a Iodice’a chór i prowadzona przez doskonale się w tym repertuarze czującego dyrygenta Paolo Arrivabeniego orkiestra, tam gdzie trzeba grająca z polotem i rozmachem, a zarazem zdolna do wydobywania akcentów szlachetnego liryzmu.


Jeśli chodzi o inscenizację Stefano Mazzonisa di Pralafera to ogranicza się ona w zasadzie do nakreślenia historycznego fresku, miłego dla oka ze względu na walory plastyczne, zwłaszcza dzięki barwnym kostiumom i sprawnie prowadzonej reżyserii świetlnej.

Nabucco,Liege 8

Trudno natomiast mówić w tym przypadku o jakiejkolwiek próbie podjęcia pracy interpretacyjnej czy wniknięcia w warstwę dramaturgiczną opery, nie wspominając już o budowaniu złożonych relacji pomiędzy poszczególnymi protagonistami. Nie ma też tutaj choćby zarysu gry aktorskiej, sprowadzonej do banalnej gestykulacji i ustawiania się w odpowiednim miejscu na scenie. I tylko w przypadku Leo Nucciego mamy do czynienia z kreowaniem roli, co jest ewidentnie osobistą inicjatywą artysty, a nie częścią reżyserskiej wizji. I to ten dotkliwy brak inscenizacyjnej koncepcji stanowi o słabości nowej produkcji, na którą przecież widzowie od tak dawna oczekiwali.

                                                                         Leszek Bernat