Przegląd nowości

„Tristan i Izolda”, recenzja oszalałego

Opublikowano: wtorek, 11, październik 2016 22:47

Już Richard Wagner ostrzegał, że trzeci akt jego „Tristana i Izoldy” będzie doprowadzał ludzi do szaleństwa, co potwierdził skądinąd przypadek Nietzschego. I tylko złe wykonania mogą ich przed tym uchronić.

Tristan i Izolda,MET 1

Przedstawienie w nowojorskiej Metropolitan Opera 8 października (obejrzane w krakowskim Kinie Kijów, należącym do Apollo Film) na pewno do takich nie należało, a więc powodowało występowanie obłędu, co stało się udziałem także autora niniejszej recenzji. Sprawujący kierownictwo muzyczne Simon Rattle przez dwa pierwsze akty był całkowicie sobą, czyli nijaki. Doskonale wyzbyty wyraźniejszej osobowości. 


Wręcz Sextus Beckmesser, by pozostać w kręgu postaci wagnerowskich. Prowadził przedstawienie dość powściągliwie, by nie powiedzieć niemrawo i monotonnie, jakby ograniczając się wyłącznie do taktowania i pozwalając muzyce nieśpiesznie płynąć. Już sam słynny wstęp minął bez większych emocji. Muzycznej narracji brakowało wyrazistszych kulminacji orkiestrowego tutti z odpowiednim natężeniem dynamicznym.

Tristan i Izolda,MET 2

Zastanawiałem się, czy kapelmistrz nie postępuje tak, by nie przykrywać głosów śpiewaków, dzięki czemu mogli oni skupić się na wydobywaniu różnych subtelności artykulacyjnych i dynamicznych, nie mając potrzeby przebijania się i przekrzykiwania zwałów orkiestrowego brzmienia?

Tristan i Izolda,MET 3

Dopiero w trzecim akcie dyrygent jakby uległ całkowitej metamorfozie i obudził się w nim artysta, który zastąpił tępego księgowego pilnującego metrum. Orkiestra zaczęła wreszcie mienić się orgią barw oraz odznaczać znaczną rozpiętością dynamicznych kontrastów. Pojawiła się pożądana ekstatyczność, oscylująca nieustannie pomiędzy osiąganiem skrajnego napięcia i jego załamywaniem się, czego wcześniej szczególnie nie dostawało mi w wielkim duecie miłosnym. 


W ten sposób zaznaczyła ona swą obecność w dramatycznym monologu Tristana, w którym bohater doświadcza na przemian gwałtownych porywów i popadania w całkowite wyczerpanie i otępienie, w scenie przybycia Izoldy, a następnie króla Marka i Brangeny, wreszcie w finałowym monologu tytułowej bohaterki, towarzyszącym jej śmierci, który odtwórczyni – Nina Stemme – rozpoczęła mezza voce, a więc półgłosem, a na koniec ekspresyjnie filując, czyli ściszając dźwięk.

Tristan i Izolda,MET 4

W ogóle główni wykonawcy, obok wspomnianej Stemme, Stuart Skelton jako Tristan, René Pape w partii króla Marka i Jewgienij Nikitn w roli Gorwenala, przykładali duże znaczenie do śpiewności i subtelnej artykulacji, unikając wszelkiej forsowności i brzmieniowej ostrości, co prawdopodobnie uradowałoby kompozytora, który pod koniec życia, spędzając zimy we Włoszech, docenił styl wokalny tamtejszych śpiewaków.

Tristan i Izolda,MET 5

Pod względem inscenizacyjnym interesująco rozwiązano przybycie drugiego statku z królem Markiem i Brangeną, co staje się powodem tragicznego nieporozumienia, a ukazanego metonomicznie za pomocą poruszających się w mroku lampionów i dobiegających zza kulis głosów. 


Niestety, efekt został wnet zniweczony późniejszym ich bezpośrednim pojawieniem się na scenie. W ogóle dosłowność, przybierająca niekiedy drastyczne przejawy (epatowanie fizycznością krwawiącej rany Tristana, podcinanie sobie żył przez Izoldę za pomocą brzytwy), stanowi wyraźną słabość inscenizacyjną Mariusza Trelińskiego, kiedy się do nich ucieka.

Tristan i Izolda,MET 6

Szkoda że nie ogranicza się do projekcji, które nie tylko tworzyłyby ekspresyjne tło, ale i sugerowały scenerię, dzięki czemu spektakl uzyskiwałby bardziej uniwersalny wymiar, odpowiadający mitycznej rzeczywistości przedstawionej. Przenoszenie natomiast akcji do bliższych czasów zawęża jedynie wymowę i oddziaływanie dramatu, szczególnie, gdy libretto i muzyka nie przystają do tych realiów.

Tristan i Izolda,MET 7

A jeśli już, to wydaje mi się, że o wiele bardziej udanym byłoby odniesienie konfliktu irlandzko-angielskiego, o którym wielokrotnie wspomina Izolda, do działalności IRA, zwłaszcza w trzecim akcie można było oczekiwać, że Mariusz Treliński, posiadający rodowód filmowca, dojmujące osamotnienie i opuszczenie przez wszystkich Tristana skojarzy z filmem Carola Reeda „Niepotrzebni mogą odejść”, skądinąd też toczącym się w nocy. 


Poza tym nie do końca jasne pozostaje odwoływanie się do tropów psychoanalitycznych, mających dostarczyć motywacji dla zachowań postaci – dwukrotnie powracające w formie filmu pożegnanie małego Tristana z ojcem popełniającym samobójstwo, prześladujące go w dorosłym życiu? Zresztą już w fizycznej postaci pojawi się on przy łóżku Tristana w trzecim akcie, czyżby jako przedśmiertny powrót do dzieciństwa?

Tristan i Izolda,MET 9

Inscenizacyjnym motywem przewodnim spajającym akcję jest radar, pojawiający się na początku wszystkich trzech aktów i w ich trakcie. Pierwszy z nich rozgrywa się na podwodnym okręcie, drugi w latarni morskiej, trzeci zaś zrazu na OIOM-ie, co stanowi autocytat z własnego, wrocławskiego „Króla Rogera”, kiedy Tristan podłączony jest do kroplówki.

Tristan i Izolda,MET 9

A zatem żywiołowi muzycznemu odpowiada morski, a następnie powietrzny, na co wskazują obrazy wyłaniającego się z fal U-boota, a potem kłębiących się chmur. Powracają też charakterystyczne dla Trelińskiego gruboziarniste projekcje, ale do końca, chyba, reżyser nie potrafi zdecydować się jaką historię chce nam opowiedzieć?

                                                                            Lesław Czapliński