Przegląd nowości

W mrokach zgonu

Opublikowano: środa, 29, czerwiec 2016 13:27

Wydarzenie wielkiej miary, jedno z najtrudniejszych wykonawczo dzieł muzycznych wszechczasów zagościło na krótko na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Nasz czołowy reżyser operowy Mariusz Treliński (nikt mu teraz nie dorówna) przedstawił swoją wizję wagnerowskiego Tristana i Izoldy.

Tristan i Izolda 622-12

Poprawnie odczytał przesłanie tekstu i muzyki, choć modnym zwyczajem przebrał wykonawców we współczesne stroje i umieścił ich na nowoczesnym (amerykańskim?) krążowniku. Misja, którą ma wykonać Tristan przebiega pomyślnie – wiezie na okręcie wojennym brankę z podbitego kraju, jako podarunek dla króla. Księżniczka Izolda nie jest jednak ani potulna ani zastraszona, wzywa dowódcę jednostki do siebie, aby ją przynajmniej przeprosił za przeszłe sprawy, a jest ich sporo.


Z apteczki przygotowanej przez swoją matkę wybiera ampułkę z trucizną i każe nalać do dwóch kielichów, aby podczas spotkania z Tristanem wypili razem „toast pojednania”. Wtedy cała misja weźmie w łeb, czyli rachunki zostaną wyrównane. Tymczasem zdjęta litością służąca Brangena zamienia ampułki i wlewa do kielichów...viagrę. Co się wtedy dzieje, nietrudno przewidzieć.

Tristan i Izolda 622-3

Na scenie reżyser trochę sprawę komplikuje. Tristan domyśla się, że przyszedł jego koniec i swój kielich wylewa, ale po dłuższej rozmowie z Izoldą przygnieciony wyrzutami sumienia postanawia sam zejść z tego świata i chwyta za drugą porcję. Teraz już losy kochanków są przesądzone. Izolda musi być jego. Tristan ma swoje ograniczenia, boi się światła, i uważa, że miłość kocha noc i ciemność. Sygnałem, że kobieta czeka dla niego ma być zgaszenie, a nie zapalenie światła w oknach.


Scenicznie te wszystkie sprawy ciemności i mroku doskonale rozwiązuje scenograf Boris Kudlička. Wykonane przez niego dekoracje, to źle oświetlone pomieszczenia okrętowe, wysokie szyby klatek schodowych, magazyny chemikaliów i mostek kapitański.

Tristan i Izolda 622-19

Aby skierować uwagę na miejsce akcji pozostałe pomieszczenia są wysłaniane. Przyciemnione oświetlenie doskonale też służy wszelkim projekcjom wideo, przy których Bartek Macias twórczo wykorzystał okrągły ekran radaru okrętowego, gdzie poza wskazaniami urządzenia pojawiają się też jakby filmowane przez okrągły bulaj inne obrazy, np. wzburzone morze, co świetnie symbolizuje procesy hormonalne zachodzące w organizmach kochanków.

Tristan i Izolda 622-24

Oni sami jednak jakby przeczuwają smutny koniec, wiedzą, że Eros jest blisko Thanatosa, i wcale nie rzucają się na siebie, tylko z pewnej odległości wymieniają miłosne zaklęcia. I tutaj Treliński jest w zgodzie z ideą Wagnera, a może i Nietzschego. W wywiadzie dla Rzeczpospolitej mówi: Tristan” jest dla mnie prekursorem tego wszystkiego, co najcenniejsze i tak ambiwalentne w kulturze europejskiej, prototypem wszystkich dekadenckich artystów, neurasteników, takich jak Proust, Mann czy Kafka, tego wszystkiego co stworzyli ludzie Europy, i zarazem stało się zalążkiem jej upadku. I dodaje jeszcze tłumacząc swoją inscenizację:  Dzień u Wagnera związany jest z kłamstwem wypełniania, często narzuconych z góry, społecznych ról, zaś noc z prawdą emocji. To właśnie pod osłoną nocy, w samym jądrze ciemności, może dokonać się wspólne zwierciadlane zatopienie w sferze , która zaciera wszelkie granice.


Tak jak ciekawą i poruszającą wizję sceniczną stworzył Mariusz Treliński, tak samo sukcesem artystycznym jest strona muzyczna przedstawienia, za którą odpowiadał dyrygent Stefan Soltesz. Tutaj posłużę się porównaniami z koncertowym wykonaniem tej samej opery w Filharmonii Narodowej. Jacek Kaspszyk dał mocno przemówić orkiestrze i wydobył z partytury pełną amplitudę odcieni dynamicznych, od ppp do fff, czasami nawet przesadzając, bo słabsi głosowo soliści ginęli w przytłaczających falach dźwięku.

Tristan i Izolda 622-37

Było to wykonanie porywające swoim muzycznym dramatyzmem i temperamentem. U Stefana Soltesza orkiestra ukryta w kanale, była zaledwie cieniem filharmonicznej, ale też zapewne ręka dyrygenta nie pozwoliła muzykom na zagłuszanie solistów stojących niekiedy daleko w głębi sceny, za siatkową zasłoną, w otoczeniu rozmaitej kolekcji sprzętów.

Tristan i Izolda 622-53

Kapelmistrz nie dopuścił do żadnej sytuacji, by głos śpiewaka nie był słyszalny na widowni, ale z drugiej strony wszystkie figuracje melodyczne i zdobycze harmoniczne wagnerowskiej opery docierały do słuchaczy, mimo założonego na orkiestrę kagańca. W powszechnej opinii udział dyrygenta w wykonaniu Tristana należało uznać za udany. Opinia ta okazała się mniej łaskawa dla wykonawcy tytułowej roli, Amerykanina Jay Hunter Morrisa.


Tenor ten jednak dysponował nieco lepszym materiałem głosowym od swego filharmonicznego odpowiednika Michaela Weiniusa, choć niekiedy, zapewne na skutek zmęczenia, zmieniał barwę głosu na bardziej płaską, i wtedy upodabniał się do „szlachetnie brzmiącej żaby”. Wszystko to jednak można mu wybaczyć, bo partia Tristana jest długa i trudna.

Tristan i Izolda 622-43

Izolda Melanie Diener z kolei nie miała tyle mocy, co słuchana w Filharmonii Jennifer Wilson. Wysokie tony starała się tylko zamarkować, bo na pełnym podparciu obawiała się je pokazać. W średnicy brzmiała bardzo pięknie i cała reszta wypadła przyzwoicie. Gorwenal Tomas Tomasson ani się nie umywał do Tomasza Koniecznego, który błyszczał w Filharmonii, wreszcie Król Marek Reinharda Hagena był równie dobry, czyli poprawny jak Christian Hübner w FN, tyle, że ten ostatni wyglądał (i brzmiał)  bardziej po królewsku.

 


Bez zarzutu wykonywała swoją rolę Brangena Michaela Selinger, podobnie jak Michelle Breedt w koncertowym wykonaniu. Oczywiście zachwycamy się polskimi wykonawcami, którym tradycyjnie przyznaje się poślednie role, ale trzeba odnotować występ Zbigniewa Malaka, jako Pasterza i Marynarza.

Tristan i Izolda 622-57

W komentarzach podkreślano, że na premierze w Metropolitan Opera w Nowym Jorku zatrudnieni zostaną wokaliści z najwyższej półki, a do Warszawy zaproszono drugi garnitur. Przypomnijmy więc, że przed laty na wystawienie Tristana i Izoldy własnymi siłami porwał się Robert Satanowski w Poznaniu, i miał wtedy do wyboru aż dwie polskie wykonawczynie z prawdziwie dramatycznymi sopranami, Antoninę Kawecką oraz Alicję Dankowską. I komu to przeszkadzało?


Zakończenie dramatu, zwane też miłosną śmiercią Izoldy zrobiło na widowni warszawskiej duże wrażenie. Śpiewaczka wyszła w pięknej sukni (kostiumy Marka Adamskiego) z naręczem białych kalii, i te kwiaty pojedynczo jej wypadały na podłogę, co symbolizowało słabnącą chęć życia głównej bohaterki. A wszystko odbywało się podczas uroczystej ceremonii pogrzebowej na wzór wojska amerykańskiego.

Tristan i Izolda 622-71

Na trumnie leżał sztandar, który po złożeniu w kostkę oddaje się rodzinie – tutaj Izolda dosyć niezdarnie ściągnęła flagę, i na tym ceremonia się zakończyła. Powoli też wygasały ostatnie tony cudownej, klimatycznej muzyki, która w tym miejscu powinna gasnąć, jak życie ludzkie. Pytanie, czy Mariusz Treliński nie zapożyczył techniki samobójstwa Izoldy z filmowej wersji finału Tristana w reżyserii Franca Roddama z Bridget Fonda w roli głównej?

                                                                                            Joanna Tumiłowicz