Przegląd nowości

Fotograf mistrzów

Opublikowano: poniedziałek, 27, czerwiec 2016 11:36

Fotograf w teatrze pełni rolę służebną, jak wielu rzemieślników czy ludzi związanych z teatrem – to dewiza Juliusza Multarzyńskiego, artysty fotografika, rocznik 1948. Profesor Ewa Łętowska, miłośniczka muzyki klasycznej  powiedziała kiedyś, że Juliusz Multarzyński znany jest z solidności. Trudno znaleźć kogoś z pokaźniejszym dorobkiem fotograficznym, związanym z muzyką poważną i polską sceną operową: 120 tys. klatek zdjęć, ponad 30 lat współpracy z najważniejszymi instytucjami polskiej kultury.

Tatiana Shebanova 727-21b

Znakomita pianistka Tatiana Shebanova mówiła, że ma pan dużą wrażliwość muzyczną i rzadką umiejętność wykorzystania dramaturgii frazy muzycznej. To dawało jej pewność, że nie usłyszy migawki. Uważała pana za wyjątkowego artystę fotografika, współpracującego z muzykami. 


– Przede wszystkim trzeba lubić muzykę, teatr, lubić ludzi. Umieć być z tyłu, nie pokazywać się, o mnie mówią moje zdjęcia, a nie to, że będę brylował z aparatem, podchodził do artysty i błyskał fleszem. 

Ja Feuerbach 823-20

Brakuje mi obecnie szacunku do artystów. Fotografujący muszą wiedzieć, że śpiewak czy aktor jest w pracy na najwyższych obrotach i trzeba mu pomóc, a nie przeszkadzać. Przed laty Teatr Dramatyczny wystawił sztukę „Ja, Feuerbach” z Tadeuszem Łomnickim. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z sytuacją, że aktor chciał wcześniej ze mną rozmawiać. Z duszą na ramieniu szedłem na spotkanie z wielkim aktorem, wielką osobowością. Zastanawiałem się, jak mam się do niego zwracać, panie profesorze, maestro, mistrzu?


Malował się w garderobie, zaprosił, bym usiadł. Zaczął do mnie mówić, półsłówkiem coś odpowiadałem, ale to on cały czas mówił. Kiedy inspicjent zaprosił na próbę, rozpaczliwie rzuciłem: „Ale pan chciał ze mną rozmawiać”.

Lutoslawski Witold 127-174

Złapał mnie za rękę: „Co się pan martwi, ja panu pomogę”. Rozstawiłem aparat fotograficzny, duży, głośny, na statywie. Łomnicki cały czas grał dla mnie. On mi pomagał. Byłem przyklejony do tego obiektywu, a on cały czas do mnie mówił. To było coś niebywałego. Jedyny raz coś takiego mnie spotkało i pewnie nigdy nie spotka, bo takiego aktora nie ma i takich czasów nie ma. Będę to do końca życia pamiętał. 


Mistrz Łomnicki pełen pokory wobec Pana pracy… To raczej Pana dewiza.

- Trzeba być pełnym pokory wobec aktorów, śpiewaków i tancerzy, wobec artystów. Ja po to robię zdjęcia, żeby udokumentowały i utrwaliły zamysł reżysera, wrażliwość artysty, jego ekspresję. Mogę dołożyć swoje spojrzenie czy umiejętność, swój jakiś akcent. Nie godzę się z tym, żeby publikować zdjęcia baletnic z obciętą nogą albo ręką, albo śpiewaczki, której widać plomby.

Penderecki Krzysztof 655-755

Ma pan kolekcję zdjęć wspaniałych dyrygentów. Powstał z nich album.

– Wielką przyjemnością jest fotografowanie dyrygentów, czuję się czasem wybrańcem, bo mało kto ma okazję patrzeć w oblicze dyrygenta. Oglądałem i fotografowałem wielkich mistrzów: Bernsteina, Aszkenazego, Barenboima, Gergiewa, a z naszych m.in. Rowickiego, Krenza, Skrowaczewskiego, Wita, Kaspszyka.


To są niesamowite przeżycia, każdy jest inny. Po kilku godzinach na estradzie dwa, trzy zdjęcia nadają się do dyskusji. Miałem możliwość fotografowania Kilara, Góreckiego, Lutosławskiego, Pendereckiego. Jestem chyba, nieskromnie mówiąc, jedyną osobą, która sfotografowała wszystkie jego opery, wystawiane w Polsce. Większość zdjęć dyrygentów powstawała nie dlatego, że ktoś mi kazał, robiłem zdjęcia, bo mnie to interesowało.

Sembrich,mazurek

Dzisiaj wydawnictwa przygotowujące publikacje o Verdim, pianistach, dyrygentach, balecie sięgają po moje zdjęcia. Przygotowałem wspólnie z profesor Małgorzatą Komorowską książkę o wybitnej polskiej zapomnianej śpiewaczce i wielkiej patriotce, Marceli Sembrich-Kochańskiej. Pod koniec roku powinna trafić do księgarń muzycznych. 


Pianiści na pana fotografiach: alfabetycznie od Anderszewskiego, Argerich, Brendla, Kobayashi, Lang Langa po Pobłocką, Smendziankę, Dang Thai Sona i Zimermana…

– Sfotografowałem prawie wszystkich najważniejszych pianistów, którzy gościli u nas w kraju. Podobnie z laureatami Konkursu Chopinowskiego. Krystiana Zimermana tylko raz fotografowałem i to z wielkimi przygodami.

Giselle 037-4109

Czasem z góry ktoś mówi, że nie chce mieć zdjęć, grymasi, takie rzeczy zdarzają się oczywiście. Nigdy nie starałem się ośmieszyć artystów. Zawsze się starałem, żeby artysta był zwyczajnie „do ludzi podobny”, a nie jakiś zniekształcony. Takie mam spojrzenie i to raczej się podobało.  


Fotografował pan artystów różnych dziedzin sztuki.

– Zupełnie inaczej się robi zdjęcia baletu, zupełnie inaczej spektaklu teatralnego, inaczej opery, a jeszcze inaczej koncertu, dyrygenta, pianisty. Taniec, szczególnie klasyczny, wymaga precyzji, bo tancerz pracuje nad pewną pozą, punktem kulminacyjnym, nad skokiem i sztuką jest uchwycić tę jego ekspresję w najważniejszym momencie. 

Andrzej Hiolski 329-134a

W przypadku pianisty to jakiś punkt uniesienia, emocja w twarzy, w geście; element skupienia. U dyrygenta przemawia gest, choć czasem i twarz mówi wiele. U śpiewaka emocja, kulminacja. Hiolski na przykład nie bardzo się lubił fotografować. Zrobiłem mu kiedyś zdjęcie w „Traviacie” w Bytomiu, ładne, jak mi się wydawało. Są artyści, którzy bardzo lubią zdjęcia i tacy, których to kompletnie nie interesuje. Niektórzy zaczynali się zdjęciami interesować, kiedy odchodzili na emeryturę, prosili o odbitki na pamiątkę.


Pan Hiolski mnie też poprosił i usłyszałem: „To jestem cały ja, nikomu dotąd nie udało się zrobić takiego zdjęcia, z którego byłbym zadowolony”. Bohdan Paprocki natomiast kolekcjonował własne zdjęcia. Miał wielkie wyczucie smaku.

Z oto Renu 810-1

Mówi się, że jest pan jedyną osobą w Polsce, która słuchała najwięcej muzyki Wagnera na żywo na naszych scenach.

– Mogę przekornie powiedzieć, że mnie muzyka nie przeszkadza w pracy. Fotografowałem wszystkie próby w Teatrze Wielkim czy Operze Wrocławskiej, wszystkie spektakle w kraju. Człowiek, który nie jest muzykiem, nie jest w stanie się nauczyć Wagnera na pamięć, mogę go słuchać po wielekroć. Mamy zresztą wspaniałych wykonawców repertuaru wagnerowskiego. Przygotowałem album na 200-lecie urodzin Wagnera, rocznica minęła, a ja wciąż staram się go wydać. 


Współpracuje pan z Teatrem Wielkim już 30 lat. Co dalej?

– To już jest koniec. Dziś jest niemożliwe, żeby ktoś współpracował z teatrem tyle lat. Ktoś, kto nawet bardzo będzie chciał, nie ma realnej szansy, bez względu na zdolności. Życie mu na to nie pozwoli.

Czerwona Giselle 830-74

Podobnie, żeby ktoś współpracował ze wszystkimi operami, scenami muzycznymi w kraju, jak mnie się zdarzyło. Komu by się dziś chciało jeździć z jednej opery do drugiej?

Madame Butterfly 929-232

To już koniec epoki takich, jak ja. Młodzi ludzie pytają „proszę pana, jakim aparatem pan robi i ile ma pan pikseli?” No to ja na dzień dobry odpowiadam: chłopcze, takim i takim aparatem, natomiast nie aparat robi zdjęcia. Najpierw się naucz, że głową musisz robić zdjęcia, a dopiero potem będziemy rozmawiać. Rzadko mi się zdarza, żeby ktoś przyszedł na drugą rozmowę.

                                                                              Rozmawia Beata Dżon-Ozimek

Wywiad był opublikowany w "Przeglądzie" nr. 19/853 z 9-15.05.2016 i powstał przy współudziale Stowarzyszenia Richarda Straussa we Wroclawiu