Przegląd nowości

Kwiecień w styczniu

Opublikowano: środa, 20, styczeń 2016 23:09

Nie ma wątpliwości, że nasz czołowy baryton Mariusz Kwiecień miał najtrudniejszą rolę w spektaklu Poławiaczy pereł na deskach Metropolitan Opera w Nowym Jorku.

Polawiacze,MET 1

Musiał bowiem wiarygodnie przedstawić skomplikowaną psychologicznie postać Zurgi (w uwspółcześnionej inscenizacji Penny Woolcock będąc przedstawicielem miejscowych władz), wpadać ze skrajności w skrajność, z eksponowania przyjaźni i szlachetności we wściekłość, zazdrość i niepohamowany gniew, by zaraz po chwili ukazać się jako człowiek skruszony i wspaniałomyślny, który potrafi na czas naprawić swój straszny błąd. Te wszystkie zmienności nasz artysta nie tylko oddał środkami aktorskimi, ale także doskonałym operowaniem głosu.


Potrafił wreszcie sprawić miły prezent swoim polskim wielbicielom (i Polakom oglądającym satelitarną transmisję z MET na całym świecie), bo w krótkim wywiadzie w przerwie przedstawienia wtrącił kilka słów pozdrowienia w języku polskim (zwłaszcza dla zgromadzonych w Kinie Kijów w Krakowie, co z pewnym zawodem przyjęto w Kinie Praha w Warszawie).

Polawiacze,MET 2

Kwietniem zachwycała się też amerykańska krytyka, która nie szczędziła również słów podziwu dla zjawiskowego tenora (Nadira) Matthew Polenzani'ego. Wykonana przez niego słynna aria „Ten obraz przecudowny” zachwycała liryzmem i rozpływającym się pianem w wysokich rejestrach (co w sumie przypominało falset). Bohaterką spektaklu była też Leila – Diana Damrau, która niedostatki urody skutecznie tuszowała niezwykłą sprawnością koloratur, choć jej kreacja aktorska wydawała się nieco nerwowa i przesadna w zastosowanych środkach wyrazu. Jako najwyższy kapłan Brahmy – Nourabad – wystąpił solidny bas Nicolas Testé, prywatnie ponoć mąż Diany Damrau.

Polawiacze,MET 3

Spektakl w reżyserii Penny Woolcock, ze scenografią Dicka Birda i kostiumami Kevina Pollarda był syntezą egzotyki Cejlonu, czyli dzisiejszej Sri Lanki, ze współczesnymi dzielnicami nędzy powiększanej przez katastrofy ekologiczne w rodzaju tsunami. Twórcy przedstawienia w sposób prawie naturalistyczny zainscenizowali pracę poławiaczy pereł pod wodą i potęgę morskich fal, natomiast cejlońska wioska była tylko umownym rusztowaniem z belek.


Kostiumy mieszkańców i obrzędy religijne sugerowały „cepeliowski” autentyzm, ale dla kontrastu pojawiali się co jakiś czas urzędnicy we współczesnych garniturach zaś w gabinecie Zurgi na ścianie wisiała mapa stolicy Sri Lanki Colombo, na biurku zaś stał laptop.

Polawiacze,MET 4

W niczym nie przeszkadzało to pięknej muzyce młodego Bizeta, którą z wyczuciem poprowadził włoski dyrygent Gianandrea Noseda. W pierwszej części transmisji głosy solistów wydawały się nadmiernie wzmocnione, nawet lekko przesterowane, ale w dalszej części spektaklu poziom głośności nieco się obniżył, co dawało rzeczywiste złudzenie uczestnictwa w przedstawieniu operowym. Chór MET, zwłaszcza kiedy śpiewał za sceną zdawał się lekko niestroić, ale nie stanowiło to jakiegoś zasadniczego problemu w bardzo pozytywnym odbiorze tego francuskiego dzieła, które na deskach Metropolitan pojawiło się po 100 latach nieobecności.

                                                                            Joanna Tumiłowicz