Przegląd nowości

„Potępienie Fausta” Berlioza w Opéra de Lyon

Opublikowano: wtorek, 24, listopad 2015 10:39

Potępienie Fausta Berlioza, legenda dramatyczna luźno zainspirowana sporządzonym przez Gérarda de Nervala przekładem Fausta Goethego, zostało przeznaczone przez kompozytora do wykonania koncertowego. I rzeczywiście, brak typowo teatralnego charakteru czyni z tego dzieła pozycję niezbyt wdzięczną dla próbujących się z nim zmierzyć reżyserów, a kolejne próby jego scenicznego „ujarzmienia” rzadko przynoszą pozytywne rezultaty, chociaż oczywiście takowe się zdarzają (na przykład realizacja Oliviera Py w Genewie w 2003 roku z Jonasem Kaufmannem w roli Fausta).

Potepienie Fausta 1

Podstawowym warunkiem powodzenia jest na pewno uszanowanie faktu, że główna narracja dramaturgiczna rozwija się tutaj przede wszystkim w warstwie muzycznej, o czym się można przekonać słuchając porywającej interpretacji stojącego na czele Orkiestry Opery Lyońskiej Kazushi Ono. W precyzyjny, wszak nie pozbawiony polotu, sposób wznosi on subtelnie zaplanowaną architekturę dźwiękową wydobywając z partytury Berlioza nieustannie utrzymujący uwagę w napięciu kalejdoskop barw, niuansów i klimatów, rozpięty na szerokim łuku ekspresji, od niebiańsko-eterycznych epizodów wysublimowanego liryzmu do chropowatych, celowo przerysowanych i wzniecających niepokój fragmentów, szczególnie z udziałem blachy. Znakomite rezultaty przynosi w pełni interaktywna współpraca dyrygenta ze sceną, na której niepodzielnie króluje kreujący tytułową postać amerykański tenor Charles Workman, poruszający delikatnością niezwykle indywidualnego tembru, plastycznością i elegancją frazowania oraz bezbłędną dykcją.


Wciągającym go w piekielne otchłanie Mefistofelesem jest bezkonkurencyjny aktorsko, choć niestety często rekompensujący słabości niegdyś tak wyjątkowego głosu zamianą śpiewu na specyficzną deklamację Laurent Naouri, zaś zmierzającą ku ostatecznemu zbawieniu dziewicą Małgorzatą – destylująca melancholijno-rozmarzoną uczuciowość mezzosopranistka Kate Aldrich.

Potepienie Fausta 2

To wszakże stale obecny na scenie, imponujący zbiorową muzykalnością i godnym podziwu zaangażowaniem chór okazuje się być głównym bohaterem tej prezentowanej w Lyonie inscenizacji Davida Martona, który wyraźnie kieruje dzieło Berlioza w stronę oratorium. Takie ujęcie można zresztą uznać za jedyny zbieżny z intencjami kompozytora punkt tej nietrafionej i w sumie dość nużącej wizji.

Potepienie Fausta 3

Zanim rozlegną się pierwsze dźwięki Marton postanawia wbić widzów – oczywiście przedstawicieli upadłego moralnie i nurzającego się w rozbuchanej konsumpcji społeczeństwa – w fotele za pomocą deklamowanego w unisonie przez chórzystów tekstu, w którym jest mowa o wojnach, Turcji, uciekinierach i egoizmie. Z tym mało oryginalnym i zdradzającym inscenizacyjną bezradność dyskursem konsekwentnie współgra odwołująca się do aktualnej sytuacji na świecie scenografia (Christian Engelhardt), której głównymi elementami są zniszczony na skutek bombardowań wiadukt i wypełniony pustynnymi wzgórzami horyzont (to zapewne syryjski lub irański pejzaż). Na jego tle figuruje żywy koń, a po przeciwnej stronie sceny widnieje Peugot 203 pick up, wybitne osiągnięcie powojennego przemysłu samochodowego.


To w jego wnętrzu, a nie w gabinecie Fausta, ma miejsce dialog – filmowany przez kamerę wideo i wyświetlany na wielkim ekranie – pomiędzy uczonym i emisariuszem piekieł, podobnie jak miłosne wyznania protagonisty skierowane do pogrążonej we śnie Małgorzaty. To na ekranie obserwujemy też słynny galop (Peugotem) do miasta (czyli do piekła) Fausta i Mefista – na tle symboli ewokujących wspomniany konsumpcjonizm – oraz snującego się po pustych ulicach i placach Lyonu szatana, pewnie w celu znalezienia nowej ofiary.

Potepienie Fausta 4

Inne wprawiające w zakłopotanie pomysły to powierzenie pierwszej arii Mefistofelesa chórowi, który również dubluje duet miłosny Fausta i Małgorzaty, zastąpienie studentów rozwścieczonym i szykującym się do zlinczowania Brandera tłumem, a żołnierzy – dziwacznie gestykulującą grupą dzieci.

Potepienie Fausta 5

I tak oto węgierski reżyser rezygnuje z metafizycznych czy filozoficznych perspektyw na rzecz zanurzenia tej przecież otwierającej wieloznaczeniowe pole interpretacyjne legendy fantastycznej w kontekście bieżących wydarzeń politycznych, w dodatku doprawionym niestrawnym sosem taniego moralizowania. Największy sprzeciw wzbudza jednak to, że Marton rwie na strzępy narrację muzyczną i przeplata ją grupowym recytowaniem – jak we wspomnianym wyżej prologu – fragmentów własnych lub zaczerpniętych z oryginału Goethego tekstów, co doprowadza do rozbicia struktury dzieła oraz unicestwienia wyrafinowanej i precyzyjnej alchemii, zachodzącej dzięki geniuszowi Berlioza pomiędzy tekstem i muzyką. Nic dziwnego, że duża część lyońskiej publiczności reaguje głośnym buczeniem i innymi oznakami totalnej dezaprobaty.

                                                                            Leszek Bernat