W cyklu jubileuszowych transmisji przedstawień z Metropolitan Opera w Nowym Jorku oglądaliśmy spektakl Tannhäusera Wagnera, który poprowadził szef muzyczny nowojorskiej sceny James Levine. Usłyszeliśmy śpiewaków typowo wagnerowskich. Johan Botha, tenor z RPA w tytułowej partii Tannhäusera imponował siłą i swobodą w operowaniu głosem.
Elżbieta w wykonaniu holenderskiej sopranistki Evy-Marii Westbroek była przekonująca aktorsko i wokalnie, choć na wstępie II aktu w popisowej arii na cześć wielkiej sali na zamku Wartburg miała głos miejscami nieco rozwibrowany, a brawurowe wysokie nuty sprawiały wrażenie wypchniętych. W dalszej części spektaklu była jednak absolutnie bez zarzutu. Jako Wolframa usłyszeliśmy szwedzkiego barytona Petera Mattei, który wcześniej również na zasadzie transmisji czarował publiczność jako Figaro w Rossinim. Do grona czołowych solistów spektaklu zaliczyć trzeba występującą w partii Venus amerykańską mezzosopranistkę Michelle DeYoung.
Wizerunkowo wszyscy soliści, poza Peterem Mattei swoje najlepsze lata mają za sobą, bo ich zmorą jest widoczna nadwaga.
Talenty muzyczne górują jednak zdecydowanie nad niedoskonałością ciała, czego najlepszym przykładem jest tutaj sylwetka Jamesa Levine’a, człowieka na wpół sparaliżowanego, z wyraźnie ograniczoną swobodą ruchów, co dla dyrygenta wydaje się czymś podstawowym, a jednak umiejącego wydobyć z orkiestry wykonanie na najwyższym artystycznym poziomi i prowadzącego trudny i długi spektakl z niespotykaną precyzją i maestrią.
Te wszystkie detale artystycznej kreacji wokalnej i organizacji dzieła muzycznego, których zwykły widz na sali operowej MET raczej nie dostrzega, były do zaobserwowania dzięki satelitarnej transmisji obrazu telewizyjnego przygotowanego w najdrobniejszych szczegółach w najlepszej technologii HD.
To właśnie dzięki wszędobylskim kamerom śledziliśmy narastanie napięcia w Uwerturze, kiedy poszczególne instrumenty orkiestry operowej dołączają się do wspólnego, imponującego brzmienia.
Było oczywiste, że kierował kamerami doświadczony reżyser, który korzystał z partytury i wybierał akurat te instrumenty, które w danym epizodzie miały coś ciekawego do zagrania, potrafił wychwycić nawet ruch palców pierwszej klarnecistki, która wprowadzała słynny wagnerowski temat, czy zaobserwować z jakim wyczuciem młody harfista towarzyszy śpiewakowi, chociaż nawet nie może go zobaczyć z kanału orkiestrowego. Później w rozmowie z prezenterką transmisji najmłodszy członek orkiestry, niedawno zatrudniony Francuz korzystający z okazji, by w rodzimym języku powitać swoich rodaków, zdradzał tajniki swojego udziału w tym pięknym wykonaniu. Warto zauważyć, że transmitowana na cały świat inscenizacja Otto Schenka pochodzi jeszcze z 1977 roku, ze złotego okresu współpracy reżysera z Jamesem Levinem.
Był to dowód na to, że dobrze przygotowane przedstawienia nie muszą się starzeć i nie wymagają szybkiego odnawiania. Całkiem tradycjonalistycznie przygotowany Tannhäuser wcale nie trącił myszką i był witany przez publiczność z entuzjazmem, a tylko obsada solistów została odnowiona. Może pietyzm w przechowaniu starej inscenizacji wynika również ze względów emocjonalnych, bo Tannhäuser był pierwszą operą Wagnera wystawioną za oceanem, właśnie w Nowym Jorku.
Jeśli szukamy w tym starym, nowym przedstawieniu jakichś słabszych punktów, to dotyczą one chóru operowego.
Brzmi on poprawnie, choć nie specjalnie imponująco gdy śpiewa z towarzyszeniem orkiestry, natomiast w sekwencjach a capella poszczególne głosy rozjeżdżają się rytmicznie i intonacyjnie. Ten drobny szczegół nie psuje jednak ogólnego, bardzo pozytywnego wrażenia z całej prawie 4-godzinnej transmisji. Warto dodać, że przedstawienie emitowano z angielskimi i polskimi napisami.
Joanna Tumiłowicz