Przegląd nowości

Senta nie zbawiła Holendra

Opublikowano: piątek, 19, czerwiec 2015 17:44

Awaria urządzeń technicznych pokrzyżowała w przedstawieniu, które oglądałem w niedzielę 7 czerwca, efekty specjalne, mające stanowić o atrakcyjności wagnerowskiego „Holendra tułacza”, wystawionego na stawie przy pergoli w Parku Szczytnickim.

Holender tulacz 517-80

Naprzód zabrakło rozpylonych mas wodnych, zalewających statek tytułowego bohatera w otwierającej operę scenie sztormu, a w finałowej apoteozie dusze Holendra i zbawiającej go Senty nie wzniosły się na wodnej strudze aż pod nieboskłon. A więc w tej sytuacji i ona  podzieliła sądzony mu los, stając się na równi z nim tułaczką po festiwalowych jeziorach i teatralnych scenach, dopóki ta romantyczna opera Wagnera utrzymywać się będzie w repertuarze. 


Reżyser Waldemar Zawodziński ze swej strony dodatkowo podkreślił zakorzenienie „Holendra tułacza” w tradycji niemieckiej opery romantycznej, między innymi poprzez upodobnienie za pomocą kostiumów prządek do druhen z „Wolnego strzelca” Webera. Poza tym, zgodnie ze swoim upodobaniem do inspiracji malarskich, załodze widmowego statku Holendra przydał znamion upiorów, czyniąc z nich kościotrupy przebrane w bogato zdobione stroje.

Holender tulacz 517-102

Swoją drogą Wagner musiał odczuwać nie lada wyrzuty sumienia z powodu swego erotycznego temperamentu, skoro  główną obsesją w jego twórczości stał się motyw kobiecej miłości, ocalającej grzesznego mężczyznę, popełniającego liczne zdrady. Zarazem naznaczony klątwą Holender, aż do zatraty pociągający Sentę, kojarzyć się może z magnetyczną siłą oddziaływania Don Juana. Z kolei sentymentalny kochanek Eryk, niczym cień nieodstępujący narzeczony Senty, dość bezwolny i bezsilny, prawdopodobnie nie bez intencji Wagnera przywodzi na myśl mozartowskiego Don Ottavia.

„Holender tułacz” to dzieło przełomowe w dorobku Wagnera, kiedy wyzwala się spod obcych, włosko-francuskich wpływów, i zaczyna krystalizować się jego indywidualny styl, choć w scenie przybycia Holendra do domu Dalanda, kiedy staje przed Sentą we własnej osobie, a nie, jak dotąd, pod postacią z portretu, pojawia się nieomal dosłownie zacytowany motyw z „Purytanów” Belliniego, którego utworami dyrygował w Rydze. Będzie to też pierwsza opera, włączona do autoryzowanej przezeń spuścizny, mimo że w cabaletcie duetu Holendra i Dalanda pod koniec pierwszego aktu, a następnie w scenie festynu na początku trzeciego, pobrzmiewa jeszcze jeden z głównych motywów poprzedniego „Rienziego”, którego później się wyprze.


Protagonistką tego spektaklu okazała się Anna Lichorowicz. Co prawda, zwłaszcza w balladzie, mogło się wydawać, iż nie dysponuje odpowiednio mocnym głosem na jaki ta partia została napisana. W dalszej jednak części, szczególnie w finale zrekompensowała to wyjątkową subtelnością i kulturą śpiewu, dowodząc, że Wagnera nie tylko można, ale i powinno śpiewać się z zastosowaniem zasad bel canta. Zresztą, spędzając pod koniec życia zimy we Włoszech, kompozytor, zapoznawszy się z tamtejszą tradycją wykonawczą, twierdził, że jego muzyka bynajmniej nie powinna być kojarzona z forsownością i dynamiczną hałaśliwością (mój włoski pradziadek mawiał, że woli już w tym celu iść do warsztatu niż teatru).

Holender tulacz 517-111

Partia Eryka nie jest jeszcze przeznaczona na typ głosu jugendliche heldentenor (młodego tenora bohaterskiego), a więc z powodzeniem może ją wykonywać tenor lirico spinto. Głos Łukasza Gaja jest może zbyt lekki, ale w przeważającej mierze z powodzeniem poradził sobie z postawionymi przed nim wymaganiami. Interesujący epizod stworzyła Jadwiga Postrożna jako ochmistrzyni Mary. Nieco zawiedli odtwórcy ról Holendra oraz Dalanda, ojca Senty.

Roland Neal zaczął swój występ mocnym akcentem, intonując pierwsze frazy swojej partii „Die Frist ist um” (Nadszedł czas) mezza voce, a więc półgłosem. Sprawiało to o wiele bardziej piorunujące wrażenie, niżby zostało zaśpiewane z większą dynamiką. Później jednak pojawiało się w głosie wibrato, a w drugiej części, prawdopodobnie pod wpływem chłodu lekkie zachrypniecie. Tremolo dawało też znać o sobie w śpiewie Tomasza Raffa jako Dalanda.

Początkowo w uwerturze, będącej istną feerią dźwiękową, brakowało mi w grze orkiestry większej żywiołowości. Za to pod batutą Ewy Michnik można się było w dalszym ciągu dosłuchać pewnych smaczków, zazwyczaj umykających uwadze jak na przykład rytmy mazurowe, pojawiające się w scenie festynu w partii chóru żeńskiego. Dotyczyło to najczęściej fragmentów instrumentalnych, łączących ustępy wokalne.

                                                                           Lesław Czapliński