Przegląd nowości

„Simon Boccanegra” Verdiego w Opéra d’Avignon

Opublikowano: niedziela, 29, marzec 2015 11:04

Przez długi okres czasu Simon Boccanegra był jednym z najgorzej traktowanych przez teatry operowe dzieł Verdiego, co z pewnością należy tłumaczyć jego słabym z dramaturgicznego punktu widzenia librettem. Zredagował je Francesco Maria Piave, któremu za wzór posłużyła zawiła i sprawiająca duże trudności adaptacyjne sztuka Antoniego Garcii Guetiérreza.

Simon Boccanegra,Avignon 1

Wprawdzie autorzy opery usiłowali jakoś uporządkować narracyjny chaos i uprościć mętne tło polityczne tekstu hiszpańskiego poety i dramaturga, ale to nie przyniosło pozytywnych rezultatów i jeszcze dodatkowo pozbawiło całą historię waloru wiarygodności. Właściwe – czyli ważne – miejsce w repertuarze przywróciły rzeczonej operze dopiero niektóre głęboko przemyślane inscenizacje, z których bodajże nawiększy rozgłos zyskała słynna już realizacja Claudio Abbado i Giorgia Strehlera zaprezentowana w 1971 roku na scenie mediolańskiej La Scali.


Ci wybitni artyści dostrzegli bowiem, że pomimo wspomnianych słabości libretta siła Simona Boccanegry tkwi w emanujących z niego ludzkich pasji, uczuć i intensywnych emocji, posiadających przecież ponadczasowy i uniwersalny wymiar. Otóż akcja opery rozgrywa się w okresie włoskiego Trecento, czyli czasów naznaczonych ostrymi podziałami, konfliktami i krwawymi spiskami, które nastawiły pozbawionego już złudzeń Verdiego niezwykle pesymistycznie również i do szans na powodzenie włoskiej rewolucji z lat 1880 oraz procesu Risorgimento.

Simon Boccanegra,Avignon 2

Aliści ta przenikliwa i trzeźwa ocena sytuacji politycznej nie przeszkodziła kompozytorowi w tym, żeby zbudować swoją operę na mocnym przesłaniu promującym idee pogodzenia się i sprawiedliwości. Przecież to, czego Simon poszukuje w życiu prywatnym, leży mu również na sercu w odniesieniu do całej Genui, której z woli ludu został wybrany dożą. Pragnie spokojnego rozwoju dla swego miasta w tej samej mierze, co przebaczenia, pokoju i szczęścia dla siebie samego i dopiero co odnalezionej po wielu latach córki. Z jednej więc strony Simon Boccanegra zawiera wszelkie konwencje melodramatu, z drugiej zaś przyjmuje zabarwienie politycznej tragedii o dość dwuznacznym rozwiązaniu. Dominują wszak tutaj siły zła, konflikty interesów, intrygi, przejawy tchórzostwa i kompromisy, a także konfrontacja pomiędzy pewną formą idealizmu i realnymi warunkami sprawowania władzy.


Zapewne dlatego francuski reżyser Gilles Bouillon i współpracująca z nim scenografka Nathalie Holt zdecydowali się na wykreowanie na scenie rzeczywistości o czarnym i ponurym, w dużej mierze niemalże szekspirowskim charakterze. Ograniczone do niezbędnego minimum i ciemne dekoracje skutecznie służą jako tło dla bezlitosnej walki o władzę, a zarazem miejsce, w którym rozpalają się do czerwoności pasje miłosne.

Simon Boccanegra,Avignon 3

Symbolizujący ową władzę tron zamienia się w grób, prowadzące do więzienia schody przywołują brutalne metody działania każdej dyktatury i sugerują ukryte cierpienia poszczególnych postaci. Wszystko odbywa się w klimacie tajemnicy i sekretów, a głównym elementem owej minimalistycznej scenografii staje się zręcznie prowadzona oraz nieustannie oscylująca pomiędzy półmrokiem i nielicznymi rozjaśnieniami gra świateł (Michel Theuil). Wreszcie niebieskie i nawiązujące do scenerii wzburzonego morza tło staje się celnie dobraną metaforą targających bohaterami ambicji i namiętności. Można się oczywiście zżymać na ten może aż do przesady skromny wystrój scenograficzny, wszakże to pełne zaufanie inscenizatorów do dramaturgicznej siły w żadnym wypadku nie wymagającej plastycznego wsparcia warstwy muzycznej dobrze temu spektaklowi służy.


Problem polega jedynie na tym, że przy takiej koncepcji cały ciężar prowadzenia owej dramaturgicznej narracji spoczywa na orkiestrze, która w tym przypadku nie była w stanie się z tego zadania przekonująco wywiązać. Niezależnie od tego, iż na jej czele stanął doświadczony i bezbłędnie się w tego typu repertuarze poruszający dyrygent Alain Guingal, awiniońska formacja grzeszyła powierzchownym i niewystarczającym przygotowaniem, nieprecyzyjnymi wejściami, niestylową grą i wręcz nieprzyjemnym dźwiękiem. Doprawdy wielka to szkoda, gdyż w ten sposób instrumentalna realizacja Verdiowskiej partytury okazała się być najsłabszym punktem omawianego przedstawienia.

Simon Boccanegra,Avignon 4

Nie zawiodła natomiast obsada wykonawcza, złożona z artystów imponujących idealnie pasującymi do owego bardzo pod względem wokalnym wymagającego dzieła głosami. Nieszczęśliwą postać tytułową kreuje pochodzący z Rumunii George Petean (który debiutował w tej partii trzy lata temu w Operze Rzymskiej pod dyrekcją Riccardo Mutiego), dysponujący bogatymi środkami wyrazu oraz barytonem o niesamowitej sile ekspresji. Z powodzeniem ukazuje on zmierzające do tragedii przeznaczenie korsarza, który zgadza się zasiąść na tronie doży Genui w nadziei, że owa decyzja pozwoli mu się ożenić z darzoną przezeń w sekrecie miłością Marią, córką patrycjusza Fieski. Niestety moment, kiedy Boccanegra obejmuje władzę, staje się dla niego jednocześnie początkiem serii nieszczęść, gdyż Maria umiera, a to z kolei ściąga na głównego protagonistę przekleństwo i obietnicę zemsty ze strony Fieski, jego przeciwnika politycznego.


Po dwudziestu pięciu latach Simon odnajduje swoją córkę (Amelię Grimaldi) i pragnie doprowadzić do pokoju pomiędzy wszystkimi mieszkańcami miasta, wszakże zostaje podstępnie otruty przez podłego spiskowca Paolo Albianiego (Lionel Lhote). Rola Amelii przypadła w udziale Holenderce Barbarze Heveman, która szczytowy okres kariery ma już wyraźnie za sobą, o czym świadczy między innymi mocno już „rozchwiany” sopran, co nie przeszkadza jej w skutecznym ukazywaniu porywów miłosnych więzionej w pałacu Fieski dziewczyny.

Simon Boccanegra,Avignon 5

Zakochanym w niej młodym patrycjuszem Gabrielem Adorno jest sprawny wokalnie Giuseppe Gipali, poruszający zaangażowaniem scenicznym i piękną tenorową barwą, choć nieco rozczarowujący dość ograniczonym wolumenem solidnie wyszkolonego głosu. Doskonale sobie znaną, bo wykonywaną już w przeszłości na wielu europejskich scenach, partię Jacopo Fiesco z wielkim powodzeniem – potwierdzonym gorącymi brawami publiczności – śpiewa Wojtek Śmiłek. Przykuwa on uwagę szlachetnym brzmieniem swego nienagannie prowadzonego głosu basowego, nieprzeciętną muzykalnością, sugestywną i stylową interpretacją oraz niepospolitą aparycją i swobodą sceniczną. Jego występ w znacznym stopniu przyczynia się do podniesienia atrakcyjności tego wszakże rozczarowującego - jak już wspomniałem wyżej - pod względem intrumentalnym przedstawienia.

                                                                         Leszek Bernat