Przegląd nowości

Polka z Ukrainy

Opublikowano: sobota, 18, październik 2014 06:44

Rozmowa z Ludmiłą Worobec-Witek, skrzypaczką Filharmonii Świętokrzyskiej

Ludmila Worobec-Wilek 970-404

Czuje się Pani bardziej Polką czy Ukrainką?

– Obywatelstwo mam polskie. Mój pradziadek był Polakiem. Od urodzenia mieszkałam w Żydaczowie na zachodzie Ukrainy i jeśli chodzi o mentalność i kuchnię, to nie widzę większych różnic między Polakami a Ukraińcami.

Ale podobno na Ukrainie nie znają ruskich pierogów...

– Ruskie pierogi po raz pierwszy jadłam w Polsce.


Dlaczego szukała Pani pracy w naszym kraju?

– W 1991 roku Związek Radziecki rozpadał się, a ja, chociaż studia muzyczne ukończyłam z wyróżnieniem, nie mogłam znaleźć pracy. Chciałam grać w orkiestrze symfonicznej we Lwowie, kilka razy brałam udział w przesłuchaniach, gratulowano mi gry, ale pracę dostawało się po znajomościach a ja ich nie miałam. Przez trzy lata uczyłam muzyki w szkole podstawowej w Żydaczowie. Byłam kompletnie załamana. I wtedy dowiedziałam się, że w polskich orkiestrach brakuje muzyków. Wysłałam oferty do kilku miast. Otrzymałam propozycje przesłuchań z Kielc i Wrocławia. Do Kielc było bliżej, więc przyjechałam najpierw tu. Zagrałam i od razu zostałam przyjęta.

Ludmila Worobec-Wilek

Jakie były Pani pierwsze wrażenia z pobytu w Kielcach?

– Przyjechałam do Kielc tydzień przed wizytą papieża Jana Pawła II i pamiętam jak wszyscy szykowali się na mszę w Masłowie. Od września zaczęłam pracę. Byłam pierwszą cudzoziemką w orkiestrze. Mieszkałam w hoteliku Teatru im. Stefana Żeromskiego, co do dzisiaj bardzo sobie chwalę, bo poznałam fajnych ludzi a nawet wynajmowano mnie jako muzyka do spektakli.

Kto Panią uczył języka polskiego?

– Kiedy znalazłam się w Polsce, rozumiałam co do mnie mówią, bo oglądałam na Ukrainie polską telewizję, chociaż była zagłuszana. Przez pierwszy rok bałam się mówić, ale z czasem się odważyłam. Pisać po polsku zaczęłam później i do dzisiaj mam problemy z ortografią, ale tym się nie martwię, bo rodowici Polacy też robią błędy.


Wyszła Pani za mąż za kolegę z orkiestry, skrzypka Przemysława Witka. Długo się musiał starać o pani względy?

– Prawie dwa lata. Ślub braliśmy 20 listopada 1993 roku. Wszyscy nas pytają, dlaczego taka dziwna data? Bo najpierw okazało się, że potrzebne jest zaświadczenie z ambasady, że jestem psychicznie, fizycznie i moralnie zdolna do małżeństwa, a potem, kiedy je już załatwiłam, że jest ono ważne tylko miesiąc. Nie było wyjścia i dlatego w listopadzie ubiegłego roku świętowaliśmy 20. rocznicę ślubu a ja jeszcze dodatkowo 25-lecie pracy artystycznej.

Są państwo razem ze sobą prawie 24 godziny na dobę...

– To ma swoje plusy i minusy ale przy jedzeniu nigdy nie rozmawiamy o pracy.

Ludmila Worobec-Wilek 049-669

Na urlop też razem?

– Oczywiście, zawsze na trzy tygodnie do mojej mamy na Ukrainę, a potem nad morze do Chorwacji albo do Włoch, bo ja kocham ciepło, morze i przestrzeń. Podróżujemy ze znajomymi autokarami, bo wszyscy chcą mieć urlop i nikt nie chce prowadzić samochodu.

Gra Pani nie tylko w orkiestrze, ale występuje również jako solistka. Jak to się zaczęło?

– Pianista Artur Jaroń usłyszał mnie jak grałam w kwartecie w pałacyku Zielińskiego. Przyszedł do hoteliku, przyniósł kupę nut z sonatami Brahmsa, Beethovena, Szymanowskiego, Paderewskiego i powiedział: wybierz coś, co będziesz mogła zagrać ze mną, bo koncert jest zaplanowany a moja solistka zaniemogła. I tak zaczęła się nasza współpraca, która trwa już dwadzieścia lat.


Jestem też kapelmistrzem założonego przez Jaronia Strauss Ensemble. W byłym Związku Radzieckim muzyka Johanna Straussa nie była szczególnie ceniona, dziwiłam się, że można uczynić z niej styl życia, tak jak w Wiedniu, ale z czasem polubiłam ją, bo jest wdzięczna i do grania, i w odbiorze. W repertuarze mamy też kompozycje innych kompozytorów. Ostatnio gramy z Jaroniem na koncertach sonatę Paderewskiego, która jest bardzo rzadko wykonywana i mamy zamiar zarejestrować ją na płycie. Będzie to moja czwarta płyta.

Ludmila Worobec-Wilek 848-672

 Jaki koncert najbardziej utkwił Pani w pamięci?

– Z Arturem Jaroniem występowaliśmy w prawie całej Europie, ale najbardziej prestiżowy był koncert 25 października 2005 roku w Carnegie Hall, w Nowym Jorku. Afisz z tego koncertu zachowałam na pamiątkę.

W tym roku uczestniczyła Pani w dwudziestej edycji Międzynarodowego Festiwalu im. Krystyny Jamroz w Busku-Zdroju. Jest pani jedyną artystką, która występowała we wszystkich edycjach festiwalu...  

– Nie wiem nawet jak się to stało. Grałam solo, z zespołem Strauss Ensemble, z orkiestrą symfoniczną. Dobrze pamiętam pierwszy festiwal, występowałam wtedy w maleńkiej kapliczce, publiczność była skromniutka. Nie spodziewałam się, że festiwal tak się rozwinie.

Boli Panią serce, kiedy widzi Pani, co dzieje się na Ukrainie?

– Boli. Ale jak tam jadę, to naprawdę nie wiem komu wierzyć, bo tu mam inne informacje a tam inne. Cieszę się tylko, że w zachodniej Ukrainie jest spokój. Tu rozmawia się po ukraińsku, czyta ukraińską literaturę i nie odbiera się tego jako przejaw faszyzmu.


W państwa domu jak widzę rządzą koty...

– W moim rodzinnym domu zawsze były zwierzęta. Trzynaście lat namawiałam męża, żebyśmy wzięli kota. Teraz mamy dwa. Lord rasy norweski leśny jest trzykrotnym medalistą, ale medale dostał zanim go wzięliśmy i zatrzymała je właścicielka hodowli. Ja nie zamierzam stresować kota na wystawach. Kiedy Frotka była mała, wyglądała jak gumka do włosów i stąd jej imię.

Ludmi a Worobec-Wilek 970-398

Dziękuję za rozmowę.

                                                                             Rozmawiała Lidia Zawistowska

Ludmiła Worobec-Witek

Absolwentka Szkoły Talentów im. Salomei Kruszelnickiej i Konserwatorium im. Mikołaja Łysenki we Lwowie pod kierunkiem Aleksandry Derkacz, uznawanej za jedną z największych skrzypaczek na Ukrainie. Od 1991 roku skrzypaczka Filharmonii Świętokrzyskiej, kapelmistrzyni Strauss Ensemble.