Przegląd nowości

Diwa, którą wielbiciele obsypywali po koncercie brylantami i rubinami

Opublikowano: sobota, 18, październik 2014 10:40

Była największą polską gwiazdą w historii. W niedzielę 20 września na drezdeńskim cmentarzu odsłonięto odnowiony grobowiec rodzinny, w którym pochowana została Marcella Sembrich-Kochańska, najsłynniejsza polska śpiewaczka operowa

Johannisfriedhof 427-131

Miała wieloletni kontrakt w Metropolitan Opera. Od cara Aleksandra II w uznaniu i w podziękowaniu za wzruszenia, jakich dostarczyła swoim śpiewem, dostała bransoletę z siedmioma brylantami. Traktowała ją jak talizman i nigdy się z nią rozstawała. Tych kosztownych prezentów, jakimi ją obdarowywano, było zresztą więcej. Diadem od carycy Katarzyny, brylantowe zapinki do włosów od księcia Oldenburga, bransoleta z rubinami od króla Hiszpanii, medalion z rzadkiej czystości diamentami od lorda Caldridge’a, bransoleta z perłami i diamentami od Gye’a na pamiątkę debiutu w Covent Garden… Trudno się dziwić, że recenzent paryskiego pisma „l’Evenement” po premierze „Traviaty”, Verdiego, w której wielka polska sopranistka kreowała tytułową partię, napisał o niej, że jest jak witryna z diamentami. Cóż, takie były czasy i śpiewaczki na scenie chętnie (i często) występowały wystrojone we własne klejnoty.


Z Podola w świat

Urodziła się w 1858 roku w Wiśniowczyku koło Podhajec na Podolu. Z domu Kochańska, na scenie używała panieńskiego nazwiska matki – Sembrich – jako łatwiejszego do wymówienia dla obcokrajowców. Pierwsze lekcje muzyki pobierała u własnego ojca, który wystrugał dla niej drewnianą klawiaturę fortepianu. On też nauczył ją gry na skrzypcach. Ale choć była świetną instrumentalistką, światową karierę zrobiła dzięki swojemu głosowi. Jej droga na światowe sceny zaczęła się we Lwowie, gdzie została absolwentką Polskiego Towarzystwa Muzycznego, będącego zarazem konserwatorium, na którego czele stał wtedy uczeń Fryderyka Chopina, Karol Mikuli. Tę samą uczelnię skończył starszy od Marcelli o niecałe 20 lat Adam Didur, kolejna polska sława na światowych scenach.

Sembrich,1880

Kochańska miała zaledwie 19 lat, kiedy debiutowała na scenie operowej w Atenach, partią Elwiry w „Purytanach” Belliniego. A pierwszy kontrakt na występy w Rosji, jaki podpisała, zakazywał jej „wprowadzania jakichkolwiek dodatkowych fragmentów muzycznych nieistniejących w partyturze ani nieuzgodnionych z dyrektorem cięć, skrótów czy transpozycji”. Taka była nieznośna maniera ówczesnych śpiewaczek, które przyprawiając dyrygentów o stany zawałowe, robiły ze swoimi partiami, co im się tylko zachciało. Zasada była prosta: popisać się przed publicznością skalą i możliwościami głosu, a że niekoniecznie w zgodzie z partyturą… Mimo tego zakazu, Marcella Kochańska i tak uległa ówczesnej manierze. Z jej biografii wydanej w Stanach Zjednoczonych można się dowiedzieć, że w „Cyruliku sewilskim” Rossiniego dodawała w scenie „lekcji śpiewu” nie tylko wariacje Heinricha Procha i „Słowika” Aleksandra Alabjewa, ale także „Życzenie” Chopina, z własnym fortepianowym akompaniamentem. Kiedy jednak liczne modyfikacje oryginalnego tekstu muzycznego, które „partię Rozyny zmieniły niemal w jej parafrazę”, spotkały się z krytyką i dezaprobatą publiczności, powstrzymała temperament.


Bizneswoman i sportsmenka

Miała głowę do robienia interesów. Jej gaża za dwa miesiące koncertów, recitali i spektakli w Rosji wyniosła 26 tysięcy rubli, podczas gdy tenor mógł za taką samą prace liczyć na zaledwie 3200. Jej zarobki irytowały też Amerykanów – dziennikarz „New York Timesa” odnotowywał, oczywiście z przyganą, że co sezon wywozi ze Stanów Zjednoczonych 85 tysięcy dolarów.

Sembrich,Alpy

Jak widać, była więc diwą pierwszej klasy. Suknie kupowała tylko w Paryżu. Oszczędzała głos na próbach, w dniu występu zamieniała się praktycznie w milczkę, by nie forsować organizmu. Ale ta największa polska gwiazda w latach 1898-1909 była etatową śpiewaczką (dodajmy, najważniejszą) Metropolitan Opera w Nowym Jorku, gdzie ściągnięto ją do pracy tuż po otwarciu MET, w 1883 roku. Najpierw do gościnnych występów, a po wygaśnięciu europejskich kontraktów – już na stałe. Ale nie tylko śpiewała. Uwielbiała nowinki techniczne. Jeździła na nartach, bicyklu, w jej domu szybko znalazły się takie wynalazki, jak telefon, fonograf, a samolot i samochód nie budziły w niej żadnego lęku.


Kobieta z charakterem

Dzisiaj trudno wyobrazić sobie, że śpiewaczka przerywa spektakl, bo jej konkurentka dostała większe brawa. A jednak… Słynna jest anegdota o Sembrich-Kochańskiej, pokazująca, co kiedyś kryło się za słowem „diwa”. 18 kwietnia 1903. „Czarodziejski flet” Mozarta. Publiczności entuzjastycznie oklaskuje Fritzi Scheff w duecie z Campanarim – Papagenem i okrzykami domaga się bisu. Dyrygent nie reaguje. Sembrich-Kochańska razem z Trzema Damami wychodzi więc do finału. Zaczyna śpiewać, ale brawa cały czas trwają. Zirytowana schodzi ze sceny. Wracają na nią Scheff i Campanari, bisują i zapada cisza. Po zadziwiająco długiej chwili na scenie znów pojawia się Polka. Ale nie zamierza wcale śpiewać. Zamarłej w oczekiwaniu publiczności rzuca w twarz: „Skoro wolicie subretkę niż mnie, niechaj tak będzie” – i wraca do garderoby. Wybuchł skandal, ale z drugiej strony ówczesna publiczność tamte gwiazdy kochała również za charakter, a że trudny? Kto powiedział, że wielka śpiewaczka ma być miła?

Sembrich w kostiumie

Patriotka we Wrocławiu

Była wielką polską patriotką. Podkreślała swoją polskość, gdzie tylko mogła i kiedy mogła. Nie bała się nawet cara. Angażowała się nie tylko artystycznie, ale też i politycznie. To dzięki jej staraniom w MET w 1902 roku odbyła się premiera „Manru” Ignacego Paderewskiego, opery opartej na powieści Józefa Ignacego Kraszewskiego „Chata za wsią”, w której zaśpiewała partię Ulany. Z Kraszewskim zresztą Sembrich korespondowała, o czym można się przekonać w muzeum pisarza w Dreźnie, gdzie są przechowywane jego listy, ale też i zdjęcie śpiewaczki z dedykacją.


Założyła Amerykańsko-Polski Komitet Pomocy w Nowym Jorku, zwany potocznie Komitetem Marcelli Sembrich, wciągając do współpracy amerykańskich miliarderów – m.in. Andrew Carnegiego i Johna P. Morgana jr. – oraz ludzi z nowojorskiej elity. Nie szczędziła datków na cele dobroczynne. Po trzęsieniu ziemi w San Francisco wystawiła na aukcję swoje suknie, by zasilić fundusz odbudowy Carnegie Hall. I oczywiście koncertowała też we Wrocławiu, w Teatrze Miejskim i na miejskiej estradzie. Wielokrotnie, bo w stolicy Dolnego Śląska była w latach 1887, 1888, 1891, 1893, 1896 i 1898.

Johannisfriedhof 427-99

Zmarła w swoim apartamencie w Nowym Jorku w 1935 roku. Ale syn zdecydował o ściągnięciu jej prochów i pochowaniu w rodzinnym grobowcu na cmentarzu św. Jana w Dreźnie. O tym, że wielka polska śpiewaczka jest pochowana właśnie tam, jeszcze do niedawna nie wiedziała nawet szefowa Muzeum Kraszewskiego, które też mieści się w tym mieście. W niedzielę 20 września jednak, dzięki staraniu Stowarzyszeniu Polonia-Dresden i władz Drezna, odsłonięto odrestaurowany grobowiec.

Johannisfriedhof 427-266

Uroczystości towarzyszyła wystawa poświęcona Marcelli Sembrich-Kochańskiej, o której wdowa po Arnoldzie Szyfmanie w 1985 roku na łamach „Ruchu Muzycznego” napisała: „Dlaczego dzieje życia tej wybitnej artystki są tak powierzchownie znane w Polsce? Była przecież zupełnie wyjątkowym zjawiskiem muzycznym: była świetną skrzypaczką, znakomitą pianistką i nieporównaną śpiewaczką! Była artystką całego świata, ale zawsze uważała się za Polkę”.

                                                                             Katarzyna Kaczorowska

                                                                              Gazeta Wrocławska