Przegląd nowości

Czekając na Schumanna

Opublikowano: poniedziałek, 29, wrzesień 2014 21:47

Udało mi się wysłuchać i obejrzeć propozycje tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Kameralnej Muzyka na Szczytach od początku do półmetka tej wspaniałej imprezy kulturalnej, która już na dobre zadomowiła się w stolicy polskich Tatr. Wieczorne koncerty odbywały się w nowoczesnym zakopiańskim Kościele Parafii Tatrzańskiej św. Krzyża, który ma bardzo dobrą akustykę, organizatorzy marzą jednak o wybudowaniu w tym mieście sali koncertowej z prawdziwego zdarzenia na ok. 700 miejsc. Podjęto już pewne działania w tym kierunku. Z jednej strony postacią wiodącą festiwalowego programu został Andrzej Panufnik i jego córka, także kompozytorka – Roxana, z drugiej program oscylował wokół Roberta Schumanna, jego małżonki Klary i jego (oraz jej) przyjaciela Johannesa Brahmsa.

Andrzej Panufnik

Andrzej Panufnik urodzony 100 lat temu w Warszawie i tutaj wykształcony był reprezentowany przez swój Kwartet smyczkowy nr 2 Przesłania wykonany przez The Brodsky Quartet. Choć kompozytor większość swego życia spędził w Wielkiej Brytanii, to muzyka tego utworu jest z gruntu polska. Gdzieś z daleka odzywają się dźwięki chłopskiej fujarki i rytmy kujawiaka. Potem ta atmosfera rozwiewa się w kolejnych warstwach mistrzowsko prowadzonej pracy motywicznej, ale pierwsze wrażenie się liczy.


Z kolei Kwartet smyczkowy Memories of my Father Roxany Panufnik odwoływał się w pierwszej części do utworu ojca (do I Kwartetu smyczkowego Andrzeja Panufnika inspirowanego twórczością renesansowego twórcy Gesualda da Venosy). Jednak dla mnie bardziej interesująca była druga część kwartetu Roxany, dynamicznie poprowadzony „album” rytmów i melodii ludowych Grecji. Tutaj bowiem dostrzegłam pewne cechy oryginalnego stylu młodej kompozytorki. Inauguracyjny koncert Festiwalu rozpoczął się krótką i bardzo uduchowioną kompozycją na wiolonczelę solo Johna Tavenera Thrinos.

Muzyka na szczytach 2

Zagrała go spokojnie i rozlewnie członkini Brodsky Quartet Jacqueline Thomas. W kolejnych pozycjach kwartet występował w pełnym składzie. Największy podziw wzbudził prowadzący pierwsze skrzypce Daniel Rowland. Jego niesłychaną wrażliwość muzyczną i wyczucie estetyki dźwięku można było podziwiać zwłaszcza w finałowej części III Kwartetu smyczkowego Benjamina Brittena. Artysta potrafił jednym pociągnięciem smyczka wyczarować długie fermaty niekończącego się piana, w czym z pewnością pomogły mu rewelacyjnie brzmiące starowłoskie skrzypce. Cały występ Brodsky Quartet trzeba zakwalifikować jako „szczytowy” w sensie muzycznego poziomu, ale także ambitnie ułożonego programu zawierającego wyłącznie utwory współczesne i niezwykle ciekawe. Dopiero zagrany na bis fragment z „eufonicznego” Elgara był jakby brytyjskim deserem dla wytrwałych słuchaczy. Zadziwiającą konkluzją występu smyczkowców z Angli była zapowiedź, iż następny koncert Brodsky Quartet odbędzie się już następnego dnia o godzinie 16.00 w Londynie, gdzie kwartet zagra muzykę Piotra Czajkowskiego.


Polskie prawykonanie kwartetu Roxany Panufnik, było nie tylko efektem zamówienia Stowarzyszenia im. Mieczysława Karłowicza, które jest organizatorem Festiwalu, ale także inauguracją i bodźcem do rozważań o rozmaitych aspektach rodzin muzycznych, w których ta najpiękniejsza ze sztuk stanowi rodzaj lepiszcza, ale także jest swoistą metodą formowania charakteru i osobowości człowieka. Niestety ponieważ brytyjska kompozytorka spóżniła się z przyjazdem do Zakopanego nie mogliśmy w Klubie Rozmów Na Szczytach w wysmakowanej stylistycznie Willi pod Jedlami według projektu Stanisława Witkiewicza, wysłuchać jej zwierzeń o rodzinie Panufników i stosunkach ojciec-córka na niwie muzyki. Można było jedynie domniemywać na podstawie jej utworu, że córce towarzyszyło zwykle rodzicielskie ciepło, ale i odrobina artystycznego szaleństwa. Więcej tematów do rozmyślań przyniósł dzień następny i klimatyczny monodram Justyny Bargielskiej w wykonaniu Aleksandry Justy i pianisty Marka Brachy, czyli „Clarissima” w Teatrze Witkacego w Zakopanem w reżyserii Tomasza Cyza.

Muzyka na szczytach 1

„Klimat” powstawał dzięki muzyce trojga protagonistów - Roberta Schumanna, Klary Schumann i Johannesa Brahmsa, a myśli płynęły tylko z ust aktorki, która wcieliła się w postać Klary. Od strony scenicznej spektakl był dosyć surowy. Poza narracją, zaiste prowadzoną szalenie sprawnie i z dużym talentem, dołączono w zasadzie tylko trzy dodatkowe elementy. Po pierwsze na początku pojawiła się na chwilę mała dziewczynka, czyli Klara w dzieciństwie (wtedy, gdy opuściła ją jej własna matka), po drugie „dorosła” Klara bierze do rąk motek włóczki i z ogromnym zapałem pruje jakiś sweter nie przerywając oczywiście swoich rozważań, po trzecie wreszcie w finale spektaklu Klara siada przy fortepianie razem z Markiem Brachą, by zagrać coś na cztery ręce, co symbolizuje najsilniej związek dusz, w tym wypadku także muzycznych.


Ponadto Klara przegląda rachunki, które ze swych dochodów opłaciła i czyta swój - nie swój pamiętnik. Drażni trochę, że tak doświadczona i perfekcyjna aktorka mówi z małej sceny „u Witkacego” z nagłośnieniem w postaci mikroportu przypiętego do głowy. Może ten techniczny zabieg miał pomóc w stworzeniu wrażenia, że to nie spowiedź przed publicznością, ale jakiś wewnętrzy głos Klary, a może chodziło o to, że mając mikrofon można mówić o wiele szybciej. Gdyby jednak nie było owego „drucika” całość przebiegałaby nieco naturalniej i szlachetniej.

Muzyka na szczytach 3

Sam tekst Justyny Bargielskiej mógł budzić trochę sprzeciwów u kobiet, które wiedzą, co to jest praca, kariera, miłość ale i oporny mąż, wychowanie dzieci i tzw. rzeczywistość domowa. Po prostu gdy się ma na co dzień mnóstwo obowiązków nie ma czasu na rozpamiętywanie co by było, gdyby było, a co gdyby nie było. Istnieje więc problem wyboru, albo ukazujemy kobietę nieugiętą i świadomą, która jest w stanie zwalczyć każdą przeciwność, albo mamy mażącą się męczennicę, która jest sama sobie winna i zwykle podąża od nieszczęścia do nieszczęścia. W spektaklu Bargielskiej i Cyza Klara stoi trochę okrakiem, nie jest ani wojującą feministką, ani tradycyjną matką-żoną stłamszoną przez mężczyzn. Mimo szerokiej spódnicy do ziemi na modłę XIX-wieczną jest bardziej współczesną Matką-Polką niż jedną z najzdolniejszych pianistek niemieckich i muzą wielu artystów. Czy muzyka dołączona do monologu dopowiada całą resztę nie ujętą w słowach? Czy dobór utworów okazał się właściwy? Wydaje się, że mocniejszy efekt na zasadzie kontrastu mogłyby dać pieśni z Schumannowskiego cyklu Miłość i życie kobiety, ale wtedy Aleksandra Justa musiałaby jeszcze śpiewać.


A co z muzycznym wychowaniem potomstwa? W spektaklu „Clarissima” padają mądre słowa, że dzieci trzeba po prostu nauczyć żyć, aby przeżyły mimo trudów i przeciwności losu. Nie ma ani słowa, że w muzycznej rodzinie rodzą się tylko wybitni muzycy.

Muzyka może jednak doskonale pomagać w harmonijnym wychowaniu, formowaniu osobowości i wytyczaniu celów na całe przyszłe życie. Takie wnioski nasuwały się z bardzo ciekawej rozmowy z Katarzyną Marczak, klarnecistką, teoretykiem muzyki, doktorem sztuk muzycznych na University of British Columbia w Vancouver w Kanadzie, założycielką Centrum Muzyki i Muzykoterapii Gaia, jaką w zakopiańskim Kinie Sokół przeprowadził Marcin Majchrowski. – Muzyka daje nam wiele rzeczy za darmo! Pomaga w nauce matematyki, historii, logiki, języków – powiedziała Katarzyna Marczak organizująca zajęcia muzyczne dla mam w ciąży, niemowlaków, przedszkolaków i dla dorosłych.

Muzyka na szczytach 5

Dowiedzieliśmy się też, że każde dziecko rodzi się ze słuchem absolutnym, tylko ta sprawność najczęściej ginie gdzieś w późniejszym rozwoju. Dlatego warto wprowadzać muzykę w życie dziecka od najwcześniejszych lat, a nawet od pierwszych miesięcy życia, aby nie uronić niczego z wrodzonych zdolności, a dać lepsze warunki startu w dorosłość. Wyposażeni w tą wiedzę na temat wychowania poprzez muzykę mogliśmy z większym zrozumieniem wysłuchać zwierzeń solistów następnego koncertu wieczornego, Grzegorza Kotowa - skrzypka, a także założyciela znakomitego Szymanowski Quartet, oraz pianistki Lily Maisky, prywatnie córki słynnego wiolonczelisty Mishy Maisky'ego. Opowieści o dzieciństwie Grzegorza i Lily były bardzo symptomatyczne, bo ilustrowały dwa odmienne modele rodziny - z tradycjami muzycznymi i bez tych artystycznych inklinacji.


Choć zatem koleje losu obojga artystów były różne, to rezultat okazał się podobny - absolutne mistrzostwo. Grzegorz został w wieku kilku lat zauważony w szkole, bo ładnie śpiewał, i przypadkowo skierowano go do klasy skrzypiec, Lily natomiast została przez swego ojca arbitralnie wyznaczona do nauki gry na fortepianie. Dziś artyści, którzy przypadli sobie do gustu, tworzą doskonały pod każdy względem duet wykonujący repertuar romantyczny.

Muzyka na szczytach 4

Na program koncertu złożyły się utwory czwórki przyjaciół znanych już z monodramy „Clarissima” - Clary i Roberta Schumannów, Johannesa Brahmsa (w tym słynna trzecia Sonata d-moll) i Josepha Joachima. Najmocniejszy ładunek estetyczny i emocjonalny prezentowały kompozycje Brahmsa, który bez wątpienia wiele zawdzięczał Robertowi, Klarze ale także wybitnemu skrzypkowi Joachimowi. Komu zawdzięczał swoją pozycję Robert? Życie Klary zaprogramował natomiast z wielkim rozmachem jej ojciec. Program koncertu został jednak tak ułożony, że Schumannowi nie dano wielu szans na ukazanie talentu, nie mówiąc już o Klarze. W grze obojga muzyków dało się jednak wyczuć doskonałą współpracę, wzajemne wsłuchanie w partnera, a nade wszystko przepiękny, śpiewny, romantyczny dźwięk skrzypiec oprawiony z pełną ekspresji i wirtuozerii partię fortepianu. Grzegorz Kotów wyznał, że instrument, na którym obecnie gra trafił do jego rąk na Ukrainie, ale został skonstruowany prawdopodobnie w XIX wieku we Włoszech. Oczywiście brzmienie, jakie osiąga jest rezultatem mistrzowskiego warsztatu artysty i jego nieprzeciętnej muzykalności. Cały wieczór był wspaniałą i niepowtarzalną ucztą muzyczną, o czym świadczył zachwyt publiczności i dwa bisy.

                                                                                Joanna Tumiłowicz