Przegląd nowości

Statek szaleńców muzycznych

Opublikowano: poniedziałek, 08, wrzesień 2014 12:10

Premiera spektaklu Statek szaleńców Nikołaja Kolady w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku była w dużej mierze widowiskiem z muzyką, której wybór pozostawiono znakomitemu rosyjskiemu autorowi a zarazem reżyserowi tego wydarzenia. Rzecz pierwotnie była komedią obyczajową z elementami satyry społecznej. Powstała dosyć dawno, 28 lat temu, jeszcze za czasów ZSRR, ale zdaniem samego Kolady nie jest przypisana ani do konkretnego czasu ani do kraju.

Statek szalencow 1

Najkrócej – chodzi o kamienicę odciętą od świata na skutek powodzi po obfitych opadach deszczu. „Chcę pokazać na przykładzie prostej historii – napisał autor w programie – że nas ludzi, ludzkość, dzielą jakieś błahostki, rzeczy bezgranicznie głupie, a my sami poszerzamy tę przepaść. A jednocześnie nie ma nic łatwiejszego niż wyjść na spotkanie drugiemu człowiekowi, choć o krok, i podać dłoń. Proszę wybaczyć patos, ale mam ochotę odśpiewać hymn Człowiekowi i, może Człowiekowi Maluczkiemu”.


Przedstawienie w reżyserii samego autora, twórcy ponad setki sztuk i doświadczonego aktora, człowieka teatru, przebiega bardzo sprawnie, skrzy się, zwłaszcza w pierwszej części, wieloma pomysłami inscenizacyjnymi, a głównym elementem scenografii jest basen na całą scenę, do którego co chwilę wpadają bohaterowie opowiadanej z wolna historii.

Statek szalencow 2

Bardzo oryginalnie rozwiązany jest np. problem zejścia aktorów ze sceny i schronienia się w swoim mieszkaniu, któremu towarzyszy wzmożony gwar, jakby dobiegającej zza ścian awantury domowej wraz z komentarzami sąsiadów.

Statek szalencow 3

Po każdej sekwencji mówionej wprowadzono także przerywnik taneczno-muzyczny. Na scenę, oczywiście wypełnioną wodą, wkracza korowód barwnych postaci alegorycznych, czasem tylko jedna osoba, coś jakby poetycki komentarz do opowieści. Np. młoda dziewczyna śpiewa miłym głosem ludową piosnkę z Kurpiów Uwoz mamo, znaną m.in. z opracowania samego Karola Szymanowskiego, ale są też puszczane z głośników, zdecydowanie zbyt mocno podsterowane, aż uszy bolą, melodie popularne i taneczne, ukraińskie, kaukaskie, polskie.


Nie zabrakło nawet ulubionej melodii Józefa Stalina Suliko. Czasami też odzywa się umieszczony z przodu sceny typowy „kołchoźnik”, który należał do standardu czasów szczęśliwie minionych, ale tutaj jest przekaźnikiem nie propagandy politycznej, lecz jakiegoś bzdurnego radiowego koncertu życzeń.

Statek szalencow 4

Słuchamy wtedy np. w wykonaniu Mieczysława Fogga tanga Ta ostatnia niedziela. Wszystko to oczywiście wprowadza element rozbawienia i zmierza ku muzycznej kulminacji, parodii wokalno-tanecznej słynnego koncertu Trzech Tenorów, tutaj oczywiście w wersji karaoke.

Statek szalencow 5

Zaczyna się tańczonym na modłę klasycznego baletu Walcem Violetty, czyli orkiestrowym wstępem do Traviaty Verdiego, a później jest finał I aktu, czyli słynny toast Brindisi i mamy jakby finał muzycznego szaleństwa na scenie. Niestety druga część spektaklu jest już wyraźnie na siłę przeciągana. Błyskotliwe pomysły gdzieś nikną, kończą się atrakcyjne nagrania utworów muzycznych i aktorzy też nie mają nam nic nowego do powiedzenia, poza tym, że ludzie powinni się kochać.


Spektakl autorski Nikołaja Kolady jest szalenie wymagający i eksploatujący aktorów, którzy schodzą ze sceny mokrzusieńcy. Należałoby go zaliczyć do bardzo udanych, mam jednak wątpliwości, czy ogłuszająca muzyka nie usuwa w cień samego przesłania. Dokonam porównania ze spektaklem, który miał kilka dni wcześniej premierę na scenie kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie.

Statek szalencow 6

W przedstawieniu Dwóch w twoim domu także rosyjskiej autorki Jeleny Grieminy, które było surową opowieścią o łamaniu praw jednostki w sąsiadującej z nami Białorusi, reżyser Rudolf Zioło wykorzystał głośno odtwarzane nagrania, także operowe i taneczne. Cel był jednak zupełnie inny. Chodziło o pokazanie, jak prześladowani przez funkcjonariuszy KGB bohaterowie chcą wypłoszyć z mieszkania swoich dręczycieli. Na dużej scenie ogłuszająca muzyka nie miała chyba jednak wypłaszać lecz przyciągać. A swoją drogą coś się stało z naszą wrażliwością na decybele.

                                                                                                 Joanna Tumiłowicz