Pomimo swego bogatego dorobku inscenizacyjnego znany reżyser kanadyjski Robert Carsen nigdy jeszcze nie zmierzył się z partyturą Rigoletta Verdiego. Stało się to zatem po raz pierwszy podczas tegorocznego Festiwalu w Aix-en-Provence, a przygotowana na tę okazję produkcja wyrusza właśnie na długie tournée, którego pierwszym etapem jest Opéra national du Rhin w Strasburgu. Następnie rzeczone przedstawienie zostanie zaprezentowane kolejno w brukselskim Théâtre Royal de la Monnaie, moskiewskim Teatrze Bolszoj i genewskim Grand Théâtre.
Przyznać trzeba, że przekazanie współczesnej publiczności zawartych w operze Verdiego treści w sposób atrakcyjny i oryginalny jest już dzisiaj zadaniem dosyć trudnym i niewielu reżyserów wychodzi z tej próby obronną ręką. Część z nich powiela banalne i ocierające się o kicz schematy, inni zaś usiłują na siłę i nieumiejętnie uwspółczesniać to dzieło popadając w rozmaite absurdy i sceniczne nonsensy. Powiedzmy szczerze, że wizja Carsena z pewnością nie należy do najciekawszych osiągnięć cenionego za niewyczerpaną wyobraźnię oraz budowane subtelnie i inteligentnie tropy interpretacyjne artysty. W jego Rigoletcie brakuje próby poszerzania warstwy znaczeniowej - do czego Carsen zdążył już nas od dawna przyzwyczaić - natomiast, tak jak zawsze, nie sposób odmówić tej inscenizacji ciekawych, mocnych i na długo zapadających w pamięć pomysłów wizualnych.
Podziw wzbudza też precyzyjnie, logicznie i z żelazną konsekwencją prowadzona gra aktorska, pozostająca w pełnej zgodzie z przyjętą koncepcją odczytania tej opartej na tragedii Victora Hugo „Król się bawi” opery. Reżyser podkreśla wprowadzoną tutaj przez Verdiego do gatunku lirycznego nowość, polegającą na powierzeniu głównej roli anty-bohaterowi, któremu można współczuć z powodu straty córki, ale w żadnym razie nie można go polubić. Rigoletto, pozbawiony moralności błazen Księcia, który wskazuje swemu mocodawcy wciąż nowe ofiary niewieście do zdobycia, jest powszechnie znienawidzoną kreaturą.
To on doradza Księciu porwanie Hrabiny Ceprano, to również on drwi sobie z Hrabiego Monterone, któremu Książę zhańbił córkę. Przy czym u Carsena Rigoletto nie jest już błaznem, lecz clownem, co z kolei pozwala reżyserowi umieścić całą akcję w cyrku i zarazem drastycznie wyostrzyć wymowę niektórych scen. Pierwsza z nich jest usytuowana przed jeszcze opuszczoną kurtyną i pokazuje finałowy moment, w którym tytułowy bohater odkrywa ukrytą w worku i umierającą Gildę. Zaraz potem przenosimy się w rozwiązłą atmosferę panującą w pałacu Księcia Mantui. Rozbawiony Rigoletto wymachuje obscenicznym gadżetem, a porozbierane i przyjmujące wyzywające pozy dziewczyny w stylu „crazy horse” poruszają się zgodnie z ruchami pejcza swojego męskiego tresera.
Kobiety są tu traktowane z pogardą jak przedmioty służące wyłącznie do zaspokajania męskich potrzeb seksualnych. Carsen pokazuje dwuznaczność relacji Rigoletta z własną córką, ubraną jak lalka w krótką spódniczkę i białe skarpetki, zamkniętą w przypominającej zabawkę przyczepie campingowej dziewczynką. Jest ona zazdrośnie strzeżona przed innymi mężczyznami i chociaż reżyser tego wyraźnie nie precyzuje, to jednak sugeruje, że łączące ją z ojcem więzi mogą być kazirodczej natury.
Zresztą Gilda nie posiada na temat Rigoletta żadnej wiedzy, nie wie nawet jak on się nazywa, jaki właściwie jest jego zawód i jak nazywała się jej zmarła matka. Poszczególni protagoniści, a także chórzyści, często zakładają maski, co z kolei symbolizuje cechujący ich brak poczucia tożsamości. Duże wrażenie wywiera scena, podczas której Gilda śpiewa swą znaną arię „caro nome” zawieszona, jakby w kompletnym oderwaniu od rzeczywistości, na przemieszczającej się na dużej wysokości i na tle gwiazd huśtawce. Ta niebezpieczna pozycja zwiastuje złowrogo rychły upadek bohaterki w objęcia śmierci. Równie spektakularną jest scena końcowa: kiedy Rigoletto z przerażeniem uświadamia sobie, że to jego córka pada ofiarą zleconego przez niego samego płatnemu zabójcy morderstwa, uwieszona na linie i obnażona tancerka spada z dużej wysokości w dół, kręcąc się wokół własnej osi, po czym zastyga w nieruchomej pozie. Szczerze zakochana w Księciu Gilda oddaje więc własne życie ratując go od zemsty ojca i tym samym w tym momencie spełnia się klątwa Hrabiego Monterone.
Obecność akrobatów i porozbieranych tancerek nie wnosi wprawdzie nowych znaczeń do spektaklu, ale nadaje mu odpowiedni rytm, czyni bardziej atrakcyjnym i w pełni współgra z cyrkowym kontekstem akcji. Niezależnie zatem od drobnych zastrzeżeń czy formułowanego przez niektórych zarzutu powielania przez Carsena wielokrotnie już przez niego przy innych okazjach wykorzystywanego pomysłu „teatru w teatrze”, trzeba przyznać, że jego wizja przykuwa uwagę, często intryguje i zachwyca swoją dopracowaną i nie pozbawioną swoistego piękna estetyką (scenografia - Radu Boruzescu, kostiumy - Miruna Boruzescu, choreografia - Philippe Giraudeau).
Pod względem wokalnym przedstawienie opiera się na występie pochodzącego z Rumunii George’a Peteana, jednego z ciekawszych obecnie barytonów Verdiowskich, dysponującego bezbłędna techniką i ciemną, gęsto nasyconą barwą swego wyrównanego we wszystkich rejestrach głosu. Jego naturalny, spontaniczny i niezwykle zniuansowany śpiew w żadnym momencie nie pozostawia obojętnym, podobnie jak emanująca prawdą ludzkich namiętności gra sceniczna. Gorące owacje przypadają także w udziale francuskiej sopranistce Nathalie Manfrino, urzekającej zaangażowaniem i pełnym utożsamianiem się z postacią Gildy, ale nieco rozczarowującej zdradzającym duży wysiłek, szczególnie w górze skali, wokalizowaniem.
Wydaje się, że dysponuje ona głosem przeznaczonym do znacznie lżejszych partii i że nastąpiła tutaj pewna pomyłka w castingu. Trafną decyzją było natomiast powierzenie roli Księcia Mantui ukraińskiemu tenorowi Dmytro Popovowi, który intryguje ładnym brzmieniem idealnie prowadzonego i zdradzającego duży potencjał głosu. Ponadto pozytywne wrażenie wywiera głęboki i ciemny bas sprawnego również aktorsko Konstantina Gorny’ego wcielającego się w postać zabójcy Sparafucile oraz atrakcyjny mezzosopran Sary Fulgoni z powodzeniem kreującej rolę Maddaleny. Dużą przyjemność sprawia też słuchanie precyzyjnego i jak zawsze prezentującego wysoki poziom chóru, przygotowanego przez Michela Capperona.
Stojący na czele Orkiestry Filharmonicznej Strasburga włoski dyrygent Paolo Carignani zapewnia całemu wykonaniu przejrzystą konstrukcję, sugestywne narastanie napięć i wspaniałą kulminację finałową. Prowadzi on zespół wykonawczy z udzielającym się słuchaczom dramaturgicznym zaangażowaniem, teatralnym obrazowaniem dźwięków i umiejętnym różnicowaniem odcieni dynamicznych, chociaż owa zbliżająca się nieraz do brawury energia powoduje nieraz zatracanie plastycznej kolorystyki brzmienia i niezaplanowne eksponowanie zbyt powierzchownych efektów. Publiczność reaguje jednak żywiołowo i nagradza przedstawienie gromkimi owacjami.
Leszek Bernat