Premiera „Traviaty” Giuseppe Verdiego w łódzkim Teatrze Wielkim z udziałem Doroty Wójcik skłania do refleksji na temat roli solistki w dziele operowym. Na ile kształt postaci z niezwykle popularnej opery jest wynikiem możliwości głosowych i technicznych śpiewaczki, a ile jest tam jej własnych cech osobowości. Oczywiście trudno sobie wyobrazić postać Violetty Valery odtwarzaną na scenie przez artystkę mało interesującą fizycznie, np. nadmiernie otyłą, choć i takie przypadki historia opery zna. W przypadku kreacji Doroty Wójcik warunki fizyczne na pewno nie stanowią bariery. Co więcej, o ile na okładce drukowanego programu umieszczono zdjęcie innej solistki kreującej tytułową rolę, czarnowłosej Joanny Woś w pięknej białej sukni, o tyle Dorota Wójcik w celu odróżnienia od swej znakomitej koleżanki ma włosy blond. Także głos tej artystki, liryczny, miękki, lejący się, może być ważnym wyróżnikiem i niepowtarzalną cechą. Również w grze aktorskiej Doroty Wójcik można zauważyć naturalność, szczerość pokazywanych emocji, opanowanie i umiar. Artystka stworzyła postać wiarygodną najpierw jako kurtyzana, a następnie kobieta zakochana, która potrafi poświęcić siebie dla dobra ukochanego.
Solistka kreująca główną rolę może odnieść sukces także dzięki udziałowi dobrych partnerów. Dorota Wójcik miała to szczęście, że wszyscy pozostali śpiewacy w przedstawieniu prezentowali wyrównany, dobry poziom. Odnosi się to głównie do postaci Alfreda w wykonaniu Tomasza Kuka oraz Germonta – w tej partii wystąpił Zenon Kowalski. Tomasz Kuk dysponuje ładnym, dobrze wyszkolonym głosem tenorowym. Jednak zwykle jego głos jest zbyt matowy, a w premierowym przedstawieniu nie rozwinął do końca swoich możliwości i głos brzmiał miejscami sztywno. Dodatkowym kłopotem w odbiorze postaci Alfreda były użyte w przedstawieniu środki aktorskie, niekiedy dosyć groteskowo wyglądające, np. w scenach ekstremalnej rozpaczy. Natomiast Zenon Kowalski przedstawił postać ojca bardzo wiarygodnie zarówno aktorsko jak i wokalnie. Jego baryton brzmiał dźwięcznie i wyraziście, a gestykulacja i mimika odpowiadała wyobrażeniom o „zatroskanym ojcu”.
Jednak obie kreacje Alfreda i Germonta należy rozpatrywać łącznie, jako wynik określonej koncepcji reżyserskiej. Wpisują się w nią także pozostałe postacie opery – bardzo wyrazista, zdecydowana Olga Maroszek w roli Flory, dobrze brzmiący Adam Szerszeń jako Baron oraz Patryk Rymanowski jako Markiz, mniej głosowo skupiony Robert Ulatowski jako Doktor, Przemysław Baiński jako Gaston czy grająca ważną rolę w finale służąca Violetty Annina w wykonaniu Sylwii Nowickiej.
Skoro wspomniałam już o koncepcji reżyserskiej, która jest dziełem tandemu Janina Niesobska –Waldemar Zawodziński, to jest ona zachowawczo-tradycyjna, w maksymalnym stopniu nastawiona na odtworzenie realiów epoki, także tych społeczno-towarzysko-mentalnych. Miejscami odnosi się nawet wrażenie, że autorzy tej koncepcji powinni zwracając się do współczesnego odbiorcy dokonać choćby symbolicznego przesunięcia akcentów lub przynajmniej „przymrużenia oka” w scenach ukazujących piramidalną hipokryzję w tzw. wyższych sferach. Jedynym odniesieniem do współczesności inscenizacji są meble jakby z IKEI wstawione na scenę przez autorkę scenografii Katarzynę Zbłowską. Warto natomiast bardzo pochwalić przedzielenie poszczególnych odsłon spektaklu przerwami, choć obecnie panuje moda łączenia aktów przedstawień operowych i dramatycznych, a czasami wręcz granie trwających ponad 2 godziny dzieł jednym ciągiem, co jest niedopuszczalne ze względów higienicznych. W łódzkiej „Traviacie” zaplanowano aż 3 przerwy, można więc odpocząć, wymienić uwagi na temat wrażeń, a w przypadku znudzenia opuścić teatr przed końcem spektaklu.
Kilka słów należy się kierownictwu muzycznemu Eraldo Salmieriego. Dyrygent poprowadził słynny utwór Verdiego z muzykalnością, wyczuciem i znawstwem, nawet z niezachwianym szacunkiem do „katarynkowego” akompaniamentu orkiestrowego „um-pa-pa”. Wszystko to jednak sprzyjało specyfice śpiewu operowego, który wymaga intonacyjnej i rytmicznej podpory, a muzyka Verdiego była pisana z myślą o śpiewakach. Oni byli dla kompozytora, ale także dla twórców łódzkiego przedstawienia, najważniejsi.
Joanna Tumiłowicz