Przegląd nowości

„Lohengrin” z La Scali

Opublikowano: środa, 12, grudzień 2012 02:55

Krytyka włoska zarzuciła Danielowi Barenboimowi, szefowi muzycznemu słynnej mediolańskiej La Scali, że na rozpoczęcie sezonu wybrał nie operę włoską, zwłaszcza, że przypada niebawem 200. lecie urodzin Giuseppe Verdiego, ale radykalnie niemieckiego Lohengrina Wagnera. Dyrygent bronił się tłumacząc, że Verdi urodził się później (w październiku 1813) niż Wagner (maj 1813), i jeszcze przyjdzie na niego czas, a poza tym Lohengrin jest najbardziej „włoską” z oper Wagnera, pełną pięknych melodii, kantyleny także w orkiestrze, zaś wstęp do tej opery ze smyczkami grającymi w wysokich rejestrach przypomina wypisz-wymaluj wstęp do Verdiowskiej Traviaty. Wygląda na to, że Barenboim Włochów przekonał, bo premiera Lohengrina odbyła się przy wielkim aplauzie publiczności, choć w obsadzie solistów nie było ani jednego Włocha.

Polscy melomani mogli towarzyszyć temu wydarzeniu dzięki transmisji na żywo w technologii HD w sieci Multikino na terenie całego kraju. Przekaz z pomocą łączy satelitarnych odbywał się bez żadnych zakłóceń dźwięku i obrazu, więc po zakończeniu spektaklu oklaski rozlegały się także u nas (np. w Multikinie w Złotych Tarasach w Warszawie).

Jonas Kaufmann

Realizacja muzyczna opery wypadła znakomicie. Daniel Barenboim potwierdził swoje najwyższe kompetencje w prowadzeniu dzieł niemieckiego romantyka zaś muzycy ze świetnej orkiestry La Scala grali z ogromnym południowym żarem i temperamentem, co w rozbudowanych symfonicznie epizodach zabrzmiało imponująco. Trochę gorzej było z chórem, który rozmieszczony na wysokich dekoracjach nad sceną być może słabo widział ruchy dyrygenta w kanale i niekiedy się spóźniał. Scenografia wyglądała jak dziedziniec wysokiego zamku czy klasztoru i sprawiała dosyć ponure wrażenie. Na środku sceny umieszczono stare pianino, które miało znaczenie symboliczne, było jakby azylem dla Elzy, jej ucieczką w krainę marzeń i dzieciństwa. Reżyser Claus Guth przeniósł akcję opery ze średniowiecznej Flandrii do początków XX wieku, a twórca kostiumów Christian Schmidt zdradził nawet wzór, na bazie którego oparł projekt sukni ślubnej Elzy – była to kreacja Claudii Cardinale z filmu Luchino Viscontiego Lampart.

W sumie jednak zmiana czasu nie przeszkadzała w odbiorze dzieła – Lohengrin stał się dramatem psychologicznym z doskonale zarysowanymi postaciami i jako taki robił bardzo przekonujące wrażenie, co jest zasługą świetnego aktorstwa. Zwłaszcza Elza – Ann Petersen oraz Lohengrin – Jonas Kaufmann zaprezentowali swoje talenty sceniczne, ale i druga para Telramund – Tomas Tomasson oraz Ortruda – Evelyn Herlitzius została dobrze dobrana do roli „czarnych charakterów”. Z tzw. markowych wykonawców trzeba jeszcze wymienić znanego niemieckiego basa René Pape w roli Henryka Ptasznika.


Absolutną rewelacją wokalną okazała się być tytułowa tenorowa partia wykreowana przez Jonasa Kaufmanna. Śpiewak ten jest w szczytowej formie a jego mistrzostwo można ocenić po umiejętności przechodzenia od zupełnego piano do forte, bez forsowania głosu i wahań intonacyjnych. Pięknie i miękko brzmiący liryczny tenor wspaniale spełniał się również w wymagających masywności fragmentach wagnerowskiej frazy. Najwyższą klasę wokalną prezentowała też partnerująca mu Ann Petersen operująca głosem czystym i wyrównanym, pięknie brzmiącym we wszystkich rejestrach. Baryton Tomas Tomasson miał spadek formy w II akcie, ale odzyskał moc w dalszej części spektaklu, który stawia śpiewakom bardzo wysokie wymagania kondycyjne. Ortruda – Evelyn Herlitzius również imponowała wspaniałym, silnym głosem, choć jego barwa była mniej estetycznie wypracowana.

Daniel Barenboim 19-32

Na koniec wypada wspomnieć o wodzie, w której główni soliści musieli się trochę zmoczyć w III akcie. Scena miłosna między Lohengrinem a Elzą na brzegu jeziora porośniętego tatarakiem była bardzo piękna i wzruszająca. Jednak woda to przejaw obecnie panującej mody w teatrach operowych – teraz już wiemy, skąd się biorą takie pomysły także na polskich scenach (vide Holender tułacz – Trelińskiego, Eugeniusz Oniegin Znanieckiego). Nikt nie przejmuje się tym, że przebywanie w mokrym stroju może wpłynąć ujemnie na zdrowie śpiewających. Wypada więc mieć nadzieję, że kilkanaście minut spędzone w przemoczonych kostiumach nie wpłynie na walory głosowe wielkich gwiazd opery.

                                                                                          Joanna Tumiłowicz