Przegląd nowości

Beczała znów z Netrebko

Opublikowano: wtorek, 07, sierpień 2012 08:46

Transmisje na żywo z Festiwalu Operowego w Salzburgu umożliwiają publiczności na całym świecie korzystanie z dobrodziejstw kultury wyższej niemal na wyciągnięcie ręki. W Polsce taką niecodzienną, bo trafiającą się po raz pierwszy okazję, zawdzięczamy sieci Multikin w największych miastach, Bydgoszczy, Gdyni, Koszalinie, Krakowie, Poznaniu, Szczecinie, Warszawie i Wrocławiu. Wydarzenie tym większe, że z udziałem naszego znakomitego tenora Piotra Beczały w roli Rudolfa w Cyganerii Giacomo Pucciniego, i z jego coraz częściej „stałą partnerką” operową Anną Netrebko. Na sali kina w warszawskich Złotych Tarasach zebrała się więc publiczność bardziej nobliwa niż na zwykłych komercyjnych seansach filmowych, z prof. Ewą Łętowską na czele, i mogła jeszcze przed spektaklem oglądać jakie znakomitości zasiadły na sali Teatru w Salzburgu. Wreszcie gdy do kanału orkiestrowego, w którym zasiadał zespół Filharmonii Wiedeńskiej wszedł opalony i świetnie dysponowany Daniele Gatti zaczęło się prawdziwe przedstawienie.

 

Beczala,Netrebko

Od strony inscenizatorskiej salzburska Cyganeria nie była żadnym odkryciem - akcję opery przeniesiono w czasy zupełnie współczesne, a przy okazji niektóre „realia” zostały mocno „naciągnięte”. Właśnie osoba poety Rudolfa ucierpiała na tym najbardziej, bo zamiast piórem posługiwać się musiał współczesną kamerą zaś palone przez niego w celu ogrzania się dzieła były po prostu wydrukami komputerowymi. Kiedy Rudolf wraz z Mimi przeglądają najświeższe prace artysty wyciągają z pudla video-kasetę z....Fantomasem. Z kolei malarz Marcel, w tej roli znakomity baryton Massimo Cavalletti, zamiast pędzlami operował wyłącznie puszkami farby w spray’u.. Schaunard – muzyk (Alessio Arduini) jest saksofonistą i tylko filozof Colline – w tej roli świetnie brzmiący bas Carlo Colombara, nie ma przypisanego żadnego atrybutu, poza płaszczem, który w końcowej scenie spektaklu postanawia sprzedać. Można domniemywać, że Mimi, która w oryginale jest biedną hafciarką, w inscenizacji Damiano Michieletto była specjalistką od tatuażu.

O ile niektóre zabiegi uwspółcześniające fabułę utworu można uznać za nieco sztuczne, to jednak pracę reżysera z wykonawcami wypada ocenić wysoko. Zarówno Piotr Beczała jak i Anna Netrebko pokazali swoją sceniczną wysoką klasę, poruszali się z wielką swobodą, a również ich mimika i gesty były absolutnie profesjonalne, dające złudzenie autentyczności, co w dużej mierze potwierdzały może zbyt natarczywe zbliżenia ich twarzy. Moim zdaniem chwyt ten stosowany był nadmiernie w tej transmisji, najazdy kamery ujawniały bowiem nawet takie szczegóły, jak miejsce doklejenia peruki u większości męskich wykonawców, lub nawet sztucznego nosa u właściciela kamienicy Benoit (Davide Fersini), a tego można było uniknąć – widzowie w Salzburgu z pewnością nie rejestrowali takich szczegółów charakteryzacji.

 


 

Trzeba jednak oddać sprawiedliwość – przygotowanie wizualne solistów i chóru było tutaj perfekcyjne – Piotr Beczała z długimi włosami, niewielką bródką i w okularach z czarnymi oprawkami sprawiał wrażenie współczesnego przedstawiciela wolnego zawodu, Anna Netrebko w modnej asymetrycznej fryzurze też wpisywała się w obraz współczesnej dziewczyny, która ma już pewne zadatki nadwagi. Drugą postacią kobiecą była Musetta - Nino Machaidze, wyjątkowo elegancka, reprezentacyjna i świetnie dysponowana głosowo śpiewaczka gruzińska, robiąca dużą karierę i uważana przez niektórych za następczynię Netrebko.

Aby podsumować wrażenia wizualne z salzburskiego spektaklu warto jeszcze zwrócić uwagę na scenografię Paolo Fantin, bardzo pomysłową, miejscami tylko symboliczną, ale przez to robiącą spore wrażenie. Wstrząsająca była projekcja w tle sceny ukazująca wypisywane palcami na mokrej zaparowanej szybie imię Mimi, a po jej śmierci ta sama ręka zamazywała litery. Bardzo udanym pomysłem była aranżacja paryskiej kawiarni „Momus” w dzielnicy łacińskiej, w której krzesła i stoliki zaprojektowano w formie budynków. Jedna ze scen rozgrywała się na tle wielkiej mapy turystycznej Paryża, inna zaś miała za dekorację okładkę tej mapy z informacjami w 8 językach, i tu warto odnotować „polski akcent” – były tam również informacje po polsku.   Barwnie, sprawnie i z pewnym wydźwiękiem społecznym rozwiązane były sceny zbiorowe z udziałem Chóru Opery Wiedeńskiej i chóru dziecięcego. Pokazywały szał przedświątecznych zakupów i tłumy ludzi ze sklepowymi wózkami, którzy nie zwracają w ogóle uwagi na tych, którym brakuje nawet na podstawowe środki żywnościowe.

Pora na ocenę muzyczną przedstawienia. Dyrygent poprowadził spektakl solidnie, uważnie i z dużą dynamiką, choć najsłynniejszą arię Rudolfa „Che gelida manina” wyciągnął w wolnym tempie do granic możliwości. Piotr Beczała jednak z absolutną swobodą wytrzymał wszystkie fermaty i jego kreacja spotkała się z dużym aplauzem publiczności. Podobnie było z odpowiedzią Mimi „Sì, mi chiamano Mimi” – zaśpiewaną przez rosyjski sopran pięknym aksamitnym głosem. Także piękny duet miłosny Rudolfa i Mimi „O soave fanciulla”, choć zmuszający artystów do pokonania przedtem kilkudziesięciu schodów w górę, wypadł znakomicie i wzruszająco. Ozdobą wokalną opery jest też słynny walc Musetty „Quando me'n vo”, który w wykonaniu Nino Machaidze miał wiele uroku. Sceny kończące przedstawienie, w tym duet Mimi i Rudolfa „Sono andati?” były tradycyjnie sentymentalne i nastawione na proste wzruszenia. Całe przedstawienie i obsada solistyczna nawet ról drugoplanowych, sprawiały wrażenie przemyślanych i wystudiowanych do perfekcji. Proporcje dynamiczne między orkiestrą, solistami i chórem były zachowane, dźwięki pozamuzyczne nie przeszkadzały w odbiorze. Co prawda czasem wydawało się, że dźwięk jest lekko przesterowany, ale trudno powiedzieć czy była to wina transmisji, czy głośników kinowych. Publiczność zgromadzona w kinie czuła się niemal jak na żywym spektaklu operowym. Z dużym uznaniem dla twórców przedstawienia i pomysłodawców transmisji internetowej oczekujemy na kolejną prezentację z Salzburga. Ogromnym szokiem dla słuchaczy było wyjście po spektaklu do normalnego świata, a tam na cały regulator jakieś okropne łupanie.

                                                                                               Joanna Tumiłowicz