Przegląd nowości

„Hugonoci” Meyerbeera w Opéra du Rhin w Strasburgu

Opublikowano: niedziela, 01, kwiecień 2012 18:18

Zbudowana z pięciu aktów opera Giacomo Meyerbeera Hugonoci została wykreowana w Operze Paryskiej 29 lutego 1836 roku - jej manuskrypt jest przechowywany w Bibliotece-Muzeum tej właśnie placówki - i od razu stała się nie tylko ważnym osiągnięciem artystycznym, ale także jednym ze znaczących wydarzeń rządów króla Ludwika-Filipa. Pod dużym wrażeniem tej kreacji była publiczność i - o co znacznie trudniej - również znaczna większość wybitnych muzyków. Zachwycał się nią Ryszard Wagner (w „Opera i dramat”) - pomimo swego krytycznego stosunku do francuskiego gatunku historycznej grand opéra - który posunął się nawet do stwierdzenia, że Meyerbeer załużył sobie Hugonotami na trwałe miejsce w historii muzyki, choćpóźniej oskarżył niestety francuskiego kompozytora o „reprezentowanie judaizmu w sztuce”. Dwuznaczny stosunek do dzieła Meyerbeera - też ze względów religijnych - manifestował także Robert Schumann, który wszakże w pewnym momencie napisał, że to właśnie temu twórcy “wszystko zawdzięcza”. Natomiast dajmy na to Hector Berlioz oceniając niektóre fragmenty opery stwierdził, że do ich napisania nie wystarczy talent, lecz potrzebny jest geniusz. Faktem jest, że rzeczone dzieło stało się od razu ozdobą repertuaru Opery Paryskiej, a do momentu wybuchu pierwszej wojny światowej gościło z ogromnym powodzeniem na prestiżowych scenach całego świata. Jeśli zaś następnie niemalże całkowicie znikło z repertuaru, to stało się tak częściowo z powodów politycznych (treść libretta Eugène’a Scribe’a i Emile’a Deschamps było coraz gorzej odbierana przez ulegające głębokim przemianom społeczeństwo) oraz w dużej mierze ze względów techniczno-artystycznych.

Hugenoci 1

Wystawienie Hugonotów jest bowiem dla każdego teatru często trudnym do pokonania - szczególnie w obecnych czasach kryzysu - wysiłkiem organizacyjno-finansowym, albowiem wymaga zaangażowania aż dwudziestu dwóch solistów, wyjątkowo rozbudowanego chóru i baletu. W dodatku ze względu na diabelskie trudności wokalne tej opery w obsadzie solistów powinno się znaleźć „siedem gwiazd” - owo określenie padło przy okazji inscenizacji w MET w 1905 roku - a to przecież nie należy do łatwych zadań i też pociąga za sobą zwiększone koszty. Tym bardziej trzeba docenić wysiłek dwóch działających na zasadzie koprodukcji placówek, które postanowiły wreszcie przywrócić niemalże zapomnianemu dziełu należne mu miejsce w bieżącym życiu lirycznym, a chodzi tutaj o brukselski Théâtre de la Monnaie, gdzie pokazano Hugonotów w czerwcu minionego roku i Opéra du Rhin w Strasburgu, w której można ich oglądać właśnie teraz. Żeby jednak do tego doszło potrzeba było wielu usilnych starań reżysera Oliviera Py, autora omawianej inscenizacji, oraz dyrygenta Marka Minkowskiego - to właśnie on prowadził przedstawienie w Brukseli, a w Strasburgu zastąpił go włoski kapelmistrz Daniele Callegari - czyli osób, które przez dziesięć lat próbowały przekonać dyrektorów ważnych placówek operowych o konieczności sięgnięcia po tę niesprawiedliwie odłożoną na półkę partyturę.


Opera Meyerbeera opowiada o dramatycznej miłości katoliczki Walentyny i protestanta Raula, dla której historycznym tłem są wydarzenia poprzedzające noc Świętego Bartłomieja (23 sierpnia 1572), wsławioną potworną rzezią hugonotów, będącą jedną z najciemniejszych kart historii Francji. Wstępem do tej haniebnej masakry było zamordowanie szefów partii protestanckiej - z admirałem Gaspardem de Coligny na czele - i setek protestantów pochodzenia szlacheckiego, aliści w gruncie rzeczy mieliśmy tu do czynienia ze spiskiem politycznym, gdyż ci szefowie przybyli do Paryża, aby uczestniczyć w ślubie Henri de Navarre (przyszłego króla Henryka IV) z Marguerite de Valois, siostrą króla.

Hugenoci 2

Librecista wysuwa na pierwszy plan wątek melodramatyczny, którego Olivier Py bynajmniej nie ignoruje, wszakże w swej realizacji wyraźnie woli się on skoncentrować na politycznych i religijnych napięciach, na problemie prowadzącej do najgorszych zbrodni nietolerancji, na krytyce historii ludzkości wypełnionej nieustającym przelewaniem krwi, wreszcie na wywołującym i podsycającym przemoc szatańskim mechanizmie nienawiści. Wizja francuskiego reżysera przyjmuje formę wciągającego epickim rozmachem fresku historycznego, którego poszczególne obrazy wywierająmocne wrażenie i na długo pozostają w pamięci poruszonych tym sugestywnym przywoływaniem przejawów przemocy i bestialstwa widzów.

Hugenoci 3

Już na samym początku niosąca krzyż postać zbliża się do proscenium i rozkłada ów symbol wiary na dwa oddzielne krzyże, jakby dla przypomnienia prowadzących do straszliwych konfliktów podziałów chrześcijan, dopuszczających się nieludzkich czynów w imię tego samego Boga. Jakże znamienny jest epizod, w którym przedstawiciele wrogich i wyraźnie sfanatyzowanych grup wyznaniowych odwracają trzymane w rękach krzyże zamieniając je tym sposobem w służące do zabijania miecze. Podobnie jak scena pokazująca ubranego w odświętne szaty biskupa, który udziela karabinem błogosławieństwa szykującym się do dokonania rzezi na niewinnych protestantach spiskowcom. Uniwersalne przesłanie treści opery i ponadczasowy charakter wojen religijnych podkreślają odwołujące się do różnych epok stroje (zaprojektowane przez Pierre-André Weitza, także autora scenografii).


Na przykład szesnastowieczne kostiumy katolików, których librecista postrzegał jako reakcjonistów, pozostają w jawnej opozycji w stosunku do dziewiętnastowiecznych ubrań patrzących w przyszłość protestantów, a z kolei odziani w stylu lat czterdziestych minionego wieku i wyposażeni w walizki chórzyści wywołują bolesne skojarzenia z ofiarami hitlerowskich i sowieckich obozów koncentracyjnych.

Hugenoci 4

Wszakże siła oddziaływania dzieła Meyerbeera, znajdująca swoje pełne odzwierciedlenie w inscenizacji Oliviera Py, tkwi również w umiejętnym posługiwaniu się kontrastami, w przeciwstawianiu sobie tragizmu i narracji o lżejszym charakterze, jednostki i tłumu, kontekstu historycznego i epizodów o intymnym klimacie (na przykład scena oczekiwania królowej Małgorzaty w ogrodach zamku Chenonceaux czy urzekająca poetycznością kąpiel młodych dziewcząt podczas chóralnego fragmentu „Jeunes beautés”). Nie brakuje tutaj nasyconych zmysłowością i erotyką odsłon, w których reżyser eksponuje świetnie wkomponowaną w plastyczność całego obrazu nagość ludzkich ciał, co chociaż od czasu do czasu łagodzi ciężką atmosferę zmierzających do zbiorowej kaźni zdarzeń, przypominając zarazem o tym, że nawet w najbardziej ponurych okolicznościach dają o sobie znać głęboko ludzkie potrzeby emocjonalne, a miłość upomina się o swoje prawa.

Hugenoci 6

Cała opera rozgrywana jest w scenografii, której głównymi elementami są monumentalne i kojarzące się z dawnymi machinami teatralnymi ruchome ściany i przesuwające się schody, co ułatwia szybkie i sugestywne zmiany miejsc akcji (zamek hrabiego de Nevers, ogród, przedmieścia, ulice Paryża, pałac Nesle, kaplica). Olivierowi Py nie chodzi jednak o dokonywanie historycznej rekonstrukcji czy zachowanie absolutnej wierności w stosunku do konkretnych realiów, lecz raczej o ewokowanie zróżnicowanych klimatów i nastrojów, czemu również z powodzeniem służy oscylująca pomiędzy blaskiem i ciemnością, a bezbłędnie prowadzona przez Bertranda Killy’ego reżyseria świateł. Trudnym do przecenienia atutem warstwy wizualnej jest także starannie ustawiona gra aktorska bardzo scenicznie zaangażowanych solistów i odgrywającego u Meyerbeera rolę dramaturgicznego fundamentu - w dodatku bez zarzutu pod względem muzycznym przygotowanego przez Michela Capperona - chóru.


Chociaż stojącemu na czele Opéra du Rhin w Strasburgu Markowi Clémeurowi nie udało się do tego ambitnego przedsięwzięcia zaangażować wspomnianych „siedmiu gwiazd”, to trzeba przyznać, że wyrównany i wysoki poziom obsady wykonawczej dostarcza słuchaczowi wiele pozytywnych wrażeń. W przeżywające miłosne rozterki postacie Walentyny i Raula wcielają się francuska sopranistka Mireille Delunsch i doskonale sobie radzący ze swoją technicznie niezwykle wymagającą - bo rozpiętą na ponad dwóch oktawach - rolą Gregory Kunde, którego początkowo zdradzający pewne oznaki zmęczenia tenor w miarę upływu czasu nabierał coraz jaśniejszego blasku. Również amerykańska sopranistka Laura Aikin w partii Małgorzaty potrzebowała troszkę czasu na pozbycie się wyczuwalnego spięcia, aby następnie oczarować zmysłowym brzmieniem świetnie wyszkolonego głosu.

Hugenoci 5

Wrażliwym śpiewem i naturalną muzykalnością, a także aktorskim temperamentem, porywa kreująca rolę pazia Urbana mezzosopranistka Karine Deshayes, baryton Marc Barrard wzbudza respekt w partii hrabiego de Nevers i tylko niewątpliwie dysponujący dużym doświadczeniem - wszak mający już za sobą szczyt wokalnej kariery - Philippe Rouillon jako stojący na czele rozjuszonego tłumu Saint-Bris nieco rozczarowuje matowym brzmieniem tracącego dawną sprawność głosu. Szczery podziw wywołuje natomiast stanowiący bezsprzecznie jeden z głównych filarów tej realizacji występ polskiego basa Wojtka Śmiłka w roli wiernego sługi Marcela, który pomimo swego religijnego fanatyzmu staje się w tym krwawym konflikcie orędownikiem zgody i pokoju. W poruszającej wyrazistością, niepospolitą aparycją, głęboką identyfikacją z rolą i pozbawionej powierzchownych efektów kreacji Śmiłka rozbudowana i malownicza postać popadającego w finale niemalże w mistyczną ekstazę Marcela staje się w znacznej mierze osią dramatu, podobnie jak na planie muzycznym przypisane mu - a przywołujące luterański chorał Ein feste Burg ist unser Gott - sekwencje pełnią rolę przewodniego motywu opery.


Tylko w samych superlatywach można także mówić o wokalnej stronie występu polskiego artysty, którego ujmujący urodą, głębokim, szlachetnym i gęsto nasyconym brzmieniem, a w dodatku imponujący wyrównaniem barwy i rejestrów oraz prowadzony z niebywałą kulturą muzyczną bas jest doprawdy rzadko spotykanym zjawiskiem. Krótko mówiąc: to wybitna i na pewno ważna w karierze Śmiłka rola.  

Hugenoci 7

Hugonoci to opera o potężnych rozmiarach, trwająca niemalże pięć godzin, bo autorzy tej inscenizacji szczęśliwie zrezygnowali z dokonywania jakichkolwiek skrótów. Jeśli jednak pomimo tego uwaga widzów jest utrzymywana w stałej czujności i jeśli nie ma w omawianej realizacji żadnych dłużyzn, to dzieje się tak w dużej mierze dzięki stojącemu na czele Orchestre Philharmonique de Strasbourg i dbającemu o idealne współbrzmienie całego aparatu wykonawczego włoskiemu dyrygentowi Daniele Callegariemu. Duża ekspresja i dramatyczny nerw w połączeniu z umiejętnością eksponowania złożoności i bogactwa myśli muzycznych partytury Meyerbeera nadają całemu przedstawieniu odpowiedni rytm i dynamikę, pozwalając też interesująco synchronizować plany fabuły dramatu i muzyki.

Hugenoci 8

Przy czym przejrzysta konstrukcja i formalne zdyscyplinowanie tej interpretacji nie pozbawiają jej w żadnym momencie udzielającego się zapału i olśniewającego blasku, mistrzowskiego odkrywania narastających napięć i lirycznych wyciszeń, płynnego przeplatania paroksyzmów dźwiękowych (zwłaszcza w scenach zbiorowych) z intymnym klimatem miłosnych wyznań. Doprawdy nieczęsto się zdarza, aby podparta wysokiej klasy profesjonalizmem dyrygenta - ale także i jego artystyczną intuicją - sztuka organizacji przestrzeni dźwiękowej pozostawała w tak głębokiej symbiozie z przemawiającym do współczesnego odbiorcy językiem teatralnym reżysera, jak to ma właśnie miejsce w przypadku przeprowadzanej w Strasbourgu rehabilitacji tej jednej z ciekawszych pozycji francuskiego gatunku grand opéra.

                                                                                       Leszek Bernat