Artyści chóru muszą się sporo nabiegać, bo ich głosy padają raz ze sceny, raz z ostatniego balkonu, a innym razem z kanału orkiestrowego, trudno więc im jest utrzymać precyzję rytmiczną. Dzielnie spisuje się orkiestra Teatru Wielkiego, zwłaszcza jej część dęta, której kompozytor nie szczędzi trudnych zadań. Przedstawienie z powodu zbyt wolnych temp straciło jednak swój dynamizm, grozę i magię. Konflikty między bohaterami, np. Sentą i Erykiem wydają się zbyt płaskie i przyziemne.
Ciekawie natomiast są rozegrane sceny między córką i ojcem - Sentą i Dalandem, oraz podstawowy konflikt między Holendrem i Sentą. Tylko scena samobójstwa Senty wydaje się jakoś sztucznie wydumana. Śpiewacy stanęli jednak na wysokości zadania, choć występ po kostki w wodzie i w mokrych kostiumach mógł się okazać zbyt ryzykowny dla ich strun głosowych.
Baryton Johannes von Duisburg w roli tytułowej ma wymaganą skalę głosu, choć przydałoby mu się więcej dramatycznych, metalicznych tonów. W trzecim akcie był wyraźnie zmęczony i zdarzały mu się tony wyciśnięte, a przez to nieczyste. Także Lise Lindstrom - Senta śpiewająca piano miękko i ciepło potrafiła ze swego niezbyt pięknego w forte sopranu uzyskać kilka naprawdę imponujących, brzmiących na całą salę, silnie osadzonych dźwięków o bogatej i pięknej barwie.
Tenor Charles Workman w roli Eryka był poprawny, choć wydaje się trochę niepewny w atakowaniu wysokich pozycji, cały czas trzyma salę w napięciu, czy uda mu się zaśpiewać kolejną frazę, czy może tego zmagania z głosem nie wytrzyma.
Bardzo interesującą rolę niespełna rozumu sternika stworzył Mateusz Zajdel, który pokazał przy okazji ładny i dobrze wyszkolony głos. Doskonale dopasowani do reżyserskiej wizji i świetnie dysponowani wokalnie okazali się Aleksander Teliga i Anna Lubańska.
Czy przeniesienie akcji Holendra w czasy nam bliższe i odebranie tej legendzie muzycznej walorów marynistycznych przyczyniło się do lepszej percepcji dzieła - można się spierać. Ci którzy pamiętają warszawską inscenizację tej opery z lat 80. tych mogą czuć pewną wyższość, bo wówczas jedność czasu i miejsca pomagała uchwycić urodę tej opowieści.
Obecnie położenie nacisku na dosyć mętną psychologię postaci wygląda, jak poszukiwanie oryginalności na siłę. Uznanie budzi natomiast zestaw użytych środków technicznych na scenie i dosyć wyrafinowane projekcje wideo autorstwa Bartka Maciasa.
Joanna Tumiłowicz