Jeśli jeszcze nie mają Państwo w domowej płytotece popularnego Koncertu skrzypcowego e-moll op. 64 Felixa Mendelssohna, proponuję kupić album z interpretacją Jamesa Ehnesa. Oprócz wspomnianego koncertu, znajduje się na nim również Oktet Es-dur op. 20, który autor Pieśni bez słów napisał mając zaledwie szesnaście lat. Oba wykonania są rewelacyjne; w mojej opinii najlepsze w historii fonografii.
James Ehnes jest wielką osobowością w świecie skrzypków. Gdyby poproszono mnie o wskazanie trzech największych współczesnych wiolinistów, wymieniłbym Bartłomieja Nizioła, Vadima Gluzmana oraz właśnie Ehnesa. Kolejność jest nieistotna. Każdy z nich ma odmienne pomysły na interpretacje, a ich sylwetki zasługują na osobny artykuł.
Ehnes urodził się w roku 1976 w Brandon w Kanadzie w prowincji Manitoba. Jego ojciec jest trębaczem, a matka nauczycielką tańca. W roku 1997 skrzypek ukończył nowojorską uczelnię Juilliard School, w której kształcił się w klasie profesor Sally Thomas, otrzymując prestiżową Nagrodę im. Petera Mennina za Wybitne Osiągnięcia i Przywództwo w Muzyce (Peter Mennin Prize for Outstanding Achievement and Leadership in Music). Dziś określa się go w krajach Ameryki Północnej mianem „nowego Jaschy Heifetza".
Poza Ehnesem, na krążku usłyszymy londyńską Philharmonia Orchestra pod dyrekcją Vladimira Ashkenazy'ego (w koncercie) oraz członków Towarzystwa Muzyki Kameralnej w Seattle (w oktecie). Są to skrzypkowie Erin Keefe, Andrew Wan i Augustin Hadelich, altowioliści Cynthia Phelps i Richard O'Neill oraz wiolonczeliści Robert deMaine i Edward Arron. Rejestracji dokonano podczas koncertów na żywo w styczniu i lipcu roku 2010, a album wydała wytwórnia Onyx, z którą Ehnes współpracuje od roku 2007; nie na wyłączność, ponieważ nagrywa też dla Chandosu, Analekty oraz CBC Records.
Omawiane interpretacje zachwycają emocjonalnym żarem solisty, jego arcyprecyzyjną artykulacją, wspaniałą techniką, a także umiejętnością zrozumienia formy i budowania kulminacji dramaturgicznej oraz zdolnością dialogowania z orkiestrą. Uwagę zwraca na przykład porywająco wyśpiewana kadencja - zagrana pięknym, mięsistym i czystym jak kryształ dźwiękiem stradivariusa „Marsick" z roku 1715, czyli z czasów, kiedy lutnik z Cremony robił najlepsze instrumenty. Z kolei kierowana przez Ashkenazy'ego orkiestra imponuje lekkością i wyrazistą ekspresją. Ani nie jest za słodka, ani za ostra. Jest w sam raz. Oktet natomiast kipi energią; chyba w jeszcze większym stopniu niż koncert, bo wysmakowanym i wirtuozowskim popisom nie ma końca.
Płyta jest wyśmienita! W każdym calu.
Maciej Chiżyński (Res Musica)