Przegląd nowości

"Aida" wróciła na afisz Teatru Wielkiego - Opery Narodowej.

Opublikowano: poniedziałek, 11, czerwiec 2007 02:00

Pod koniec pierwszego sezonu artystycznego aktualna dyrekcja Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie przywróciła na afisz operę "Aida" Verdiego. Wprawdzie tylko na 2 wieczory, ale dobre i to. Spektakl jest stosunkowo nową produkcją, bowiem swoją premierę miał 24 kwietnia 2005 roku, lecz w repertuarze kończącego się sezonu po raz pierwszy został pokazany 8 czerwca 2007 roku i nosił numer kolejny 8. Poza odtwórczynią partii Amneris w obsadzie znaleźli się tylko nowi soliści, nie biorący udziału w premierze sprzed dwóch lat. Nic więc dziwnego, że interesującym zestawem oraz nazwiskiem dyrygenta przyciągał także szczególną uwagę tej publiczności, która arcydzieło Giuseppe Verdiego doskonale znała.
Sama produkcja, lub to, co z niej pozostało pochodzi od jednego autora, bowiem reżyserię, scenografię i koncepcją świateł przygotował Roberto Laganá Manoli. Scenografia utrzymana w przyjemnych odcieniach z dominacją złota wcale nie nuży, a sprawne zmiany obrazów kolejnych scen podnoszą koloryt odbioru. Jednak zastosowano w nich sporą dozę tak zwanej umowności teatralnej, bowiem rekwizyty świadczące o miejscu rozgrywania akcji niewiele o niej świadczą i same jako takie nie biorą udziału w grze. Ostatecznie, jeśli się chce, to bez większego trudu można wyobrazić sobie świątynię, pałac faraonów, tebańską bramę, brzeg Nilu, albo grobowiec. Wprawdzie nie podano autora projektującego kostiumy, lecz one są bardzo ładne i swoją urodą same grają. Natomiast niewiele dobrego można powiedzieć o reżyserii. Poza logicznym pojawianiem się na scenie, niezbyt częstym przemieszczaniem, ewentualnie kierunkiem opuszczenia sceny przez artystów nic konkretnego nie uczyniono. Obrazy najczęściej bywają statyczne, nawet wizualnie efektowne, ale w budowaniu dramaturgicznego klimatu za bardzo udziału nie biorą. Brak polotu u reżysera jest nader widoczny.

Splatające się z sobą emocje występujących postaci budowali sami soliści, na zasadzie każdy tak, jak potrafi i tak, jak graną postać rozumie. Tytułowa bohaterka, bułgarski sopran Elena Baramowa sztuką aktorską raczej nie imponuje.

Image

Najchętniej stała przodem do publiczności i od czasu do czasu ruszyła jedną albo drugą ręką. Tego typu warsztat aktorski stosowała nawet wtedy, gdy brała udział w duecie O terra adio, zresztą nie tylko w nim, bo i w słynnej arii Ritorna vincitor nie pokazała zmiennych uczuć, jakie nią targają. Z wkładki obsadowej wynika, że tę partię, w tej samej produkcji śpiewała już w 2005 roku. Niezależnie od ładnej barwy mocnego, spintowego głosu perfekcją wokalną nie za bardzo imponowała. Wiadomo, że etiopska niewolnica musi posiadać liryczne umiejętności wokalne, aby śpiewać delikatnie i subtelnie. Głównie w wielkiej arii O Patria mia nad Nilem, gdzie głos w wysokim C wznosi się w arcytrudnym pianissimo crescendo trwającym przez prawie dwie oktawy. Niestety śpiewaczka tego wymogu nie respektowała. Aida wysokie C musi zaśpiewać aż czterokrotnie. Poza żenującym wykonaniem w powyższej arii, także w innych trudnych dramaturgicznie momentach zawodziła: w dwukrotnym fortissimo na tle całego zespołu w scenach zbiorowych I i II aktu, a ponadto w duecie z Amneris. Zbyt często wyrazem artystycznym całkowicie rozczarowała.

Partię Amneris z właściwą sobie sztuką kreowała dobrze znana polskiej publiczności Małgorzata Walewska.

Image

Stworzyła konsekwentnie budowaną przez siebie delikatną postać niewiasty, zakochanej w Radamesie do tego stopnia, że z powodu dumy oraz zazdrości, a także nie spełnionych uczuć potrafiła żebrać o miłość. Solistka umiejętnie łącząc gest aktorski z wokalnym wyrazem nadała prawdziwy blask dumnej córce Faraona, jednocześnie będącej normalną kobietą. Jeśli zdarzały się momenty, w których jej średnica nie była słyszalna, to następowały w wyniku zbyt głośno grającej orkiestry. Chociaż niedoróbką technicznej natury również było niewłaściwe wyrównanie głosów biorących udział w duecie, bądź innej scenie zespołowej. Jak miejscami niewygodnie dla Amneris kompozytor skonstruował rolę. To jest powszechnie wiadomo i w kwestii kierownika muzycznego przedstawienia pozostaje zwrócenie uwagi na wyrównane brzmienie głosów solistów. Naturalnie w przypadku Małgorzaty Walewskiej, dobrze radzącej sobie w scenie sądu nad Radamesem, czekałem na akt IV, ponieważ w tym akcie jako Amneris na scenie nowojorskiej Metropolitan Opera wystąpiła 26 października 2005 roku. Tu akurat niewiele ma do zaśpiewania, lecz w wyrazie artystycznym odniosła sukces.



Image

Amantem, odrzucającym awanse faraonównej był bułgarski tenor, Kamen Chanev. Pokazał, iż we wszystkich rejestrach dobrze włada swoim aparatem głosowym i prawidłowo nawiązuje kontakt wokalny oraz aktorski z pozostałymi solistami. Jedynie poszczególne muzyczne frazy mógłby delikatniej kończyć. Początek tego typu nieumiejętności dał w słynnej arii Celeste Aida. Ale pod względem wizualnym dobrze zaprezentował się jako Radamès. Bezsporną gwiazdą omawianego spektaklu był amerykański baryton Richard Hobson, świetnie kreujący partię Amonasro. Artysta mimo stosunkowo młodego wieku poprzednio występował w Nowojorskiej Metropolitan Opera oraz New York City Opera, lecz na przedstawienia z jego udziałem akurat nie trafiłem.

Image

Natomiast w Warszawie pokazał klasę artystyczną, jakich mało. Wyrównana linia wokalna miłego w barwie głosu, perfekcyjne i dopasowane do treści roli aktorstwo pod każdym względem imponowało. Zachwycał wyważonym dramatycznym wyrazem, ani na chwilę nie przerysowanym. Wielka to sztuka. Obyśmy częściej mogli w Warszawie i na polskich scenach mogli podziwiać tego artystę.

Na szersze omówienie zasługuje Daniel Borowski, który po raz pierwszy w życiu wystąpił w Aidzie jako arcykapłan, Ramfis.

Image

Zasługuje, bo właśnie kończy swój jubileuszowy, piętnasty sezon pracy scenicznej. Jeszcze jako student 26 września 1992 roku na scenie łódzkiego Teatru Wielkiego debiutował epizodyczną rolą Bogdanowicza w operetce "Wesoła wdówka". W trzy lata później na scenie warszawskiego Teatru Wielkiego, 22 marca 1995 roku debiutował partią Johanna na w operze Werther. Od tego czasu stołeczna publiczność ciekawie zapowiadającego się młodego basa mogła podziwiać w kilku innych rolach. Były nimi: Deputowany flandryjski (z zespołem Teatro La Fenice), Don Basilio w Cyruliku sewilskim (1996), Timur w Turandot (2002) oraz Sparafucile w Rigoletto (2007). Daniel Borowski niezależnie od intensywnej pracy estradowej w repertuarze oratoryjnym dotychczas wystąpił na 33 scenach operowych Europy i Ameryki Północnej (w tym w latach 2001 – 2003 w pięciu produkcjach New York City Opera). Bieżący, jak wspomniałem jubileuszowy sezon zaowocował dwoma debiutami na scenach: Teatro Masteranza w Sevilli i w szacownym, legendarnym mediolańskim Teatro alla Scala. Aida nie jest dla niego nową operą, bowiem w tej operze jako Faraon występował już w poznańskim Teatrze Wielkim (1995) i z tym zespołem w Brukseli oraz w Berliner Staatsoper (2000-01). Partia Ramfisa jest jego 41 rolą, w którą wcielił się na scenie i przygotował ją dla Teatru Wielkiego – Opery Narodowej w Warszawie. Pokazał w niej całe bogactwo barw i odcieni swego atrakcyjnego i ogromnego, wyrównanego we wszystkich rejestrach głosu. Z zachwytem słuchało się pięknie brzmiących najwyższych dla basowej skali dźwięków. W nich błyszczał i fascynował, lecz w jednym przypadku nie wpisał się w akord orkiestry i skończył sam, acapella. Mimo to pozostawił pewien niedosyt w kwestii subtelnej budowy całych fraz muzycznych. Chciałoby się perfekcyjnego ich wykończenia, jeszcze większej troski o detale i niuanse. Jak na arcykapłana przystało zaprezentował aktorską godność całego majestatu poprzez powściągliwe gesty, aczkolwiek jednoznaczne i mające kolosalne znaczenie dla scenicznego wyrazu odtwarzanej postaci.

W partii Faraona z małym powodzeniem wystąpił ukraiński bas, Volodymir Pankiv.

Image

W notce biograficznej tego śpiewaka napisano, że po ukończeniu Akademii Muzycznej w Krakowie brał udział w kursach wokalnych m.in. u Ryszarda Karczykowskiego, obecnego dyrektora artystycznego TW-ON. Pozytywnych efektów tej nauki nie pokazał. Jego głos brzmiał cienko, a i wyraz artystyczny egipskiego władcy był nijaki. Przeciwieństwem dla niego był cudownie brzmiący, idealnie przygotowany sopran kapłanki, której partię perfekcyjnie zaśpiewała Katarzyna Trylnik. Ten głos i talent wokalny jeszcze długo zachowam w przemiłej pamięci. Natomiast niewielką partią Posłańca rozczarował mnie Krzysztof Szmyt. Zespoły baletu i chóru nienagannie wykonały powierzone im zadania, ale nie da się tego samego powiedzieć o orkiestrze. Prowadzący przedstawienie dyrektor muzyczny TW-ON, Tomasz Bugaj zastosował trudną do zaakceptowania koncepcją arcydzieła Verdiego. W I i II akcie nadużywane forte zbyt często dominowało nad głosami solistów, a nawet całego zespołu występującego na scenie. Tempa, często zbyt wolne nie służyły dynamice zwartości dramaturgicznej dzieła, o nie dbaniu o detale wolę nie wspominać. Crescenda mogłyby być ładniej wymodelowane i w uszach publiczności zagościłby urokliwy czar muzyki Verdiego. Nas, widzów nie obchodzi to, ile orkiestrowych prób poprzedziło przedstawienie, jedna, czy sto. Dla nas istotne znaczenie ma finezja, której pod batutą Tomasza Bugaja akurat zabrakło.

Wilfried Górny