Przegląd nowości

"Billy Budd" Brittena w Opéra National de Paris

Opublikowano: niedziela, 30, maj 2010 02:00

Opera Billy Budd Benjamina Brittena powstała na zamówienie "Festival of Britain", a jej oparte na noweli Hermana Melville'a libretto zredagował sam kompozytor przy współpracy Edwarda Morgana Forstera (autora Maurycego czy Pokoju z widokiem) i współzałożyciela Festiwalu w Aldeburgh: Erica Croziera. Kreacja jej pierwszej, zbudowanej z czterech aktów, wersji miała miejsce w 1951 roku w londyńskiej Coven Garden, zaś druga, tym razem dwuaktowa wersja została pokazana w tym samym teatrze trzynaście lat później.

Image

To właśnie w tej powszechnie już przyjętej formie Billy Budd gości aktualnie na scenie paryskiej Opéra Bastille, przy czym trzeba zaznaczyć, iż chodzi tutaj o prezentowaną po raz pierwszy na owej scenie w roku 1996 - i wznowioną po dwóch latach - oraz uhonorowaną nagrodą Syndicat de la critique musicale produkcję Francesci Zambello. Ta inscenizacja rzeczonej opery Brittena zaliczana jest zresztą do jednego z najciekawszych osiągnięć artystycznych amerykańskiej reżyserki (która niedawno została mianowana doradczynią artystyczną Opery w San Francisco i która we wrześniu tego roku obejmie kierownictwo Festiwalu w Glimmerglass), co potwierdzają entuzjastyczne reakcje szczelnie wypełniającej widownię publiczności.


Nowela Melville'a opowiada historię młodego i pięknego marynarza szykanowanego przez znienawidzonego przez całą załogę statku podoficera Claggarta, który niesprawiedliwie oskarża przystojnego chłopaka o podżeganie do buntu innych marynarzy. Ostatecznie Billy Budd zostaje skazany na śmierć, a wyrok zostaje wykonany za zgodą kapitana Vere'a, jedynej osoby, która mogłaby uratować chłopca od strasznej i niezasłużonej kary, a która w imię źle pojętego prawa i utrzymania za wszelką cenę dyscypliny na statku zatwierdza okrutną decyzję sądu wojskowego. Zważywszy na tematykę napisanej przez Brittena sześć lat wcześniej opery Peter Grimes, trudno się dziwić, że i tym razem tak bardzo go poruszył ten wyeksponowany przez Melville'a wątek prześladowań dotykających niewinną jednostkę, która na wzór Chrystusa bierze na siebie grzechy ludzkości. Angielski kompozytor nie mógł też pozostać obojętnym na element fascynacji wywieranej przez tytułowego protagonistę na innych bohaterów, co z kolei się wiąże z homoseksualnym wymiarem zachodzących pomiędzy nimi - i jeszcze mocniej zaakcentowanych w operze - relacji, nieobcych również cierpiącemu z powodu reakcji środowiska na jego homoseksualną orientację twórcy. Wykorzystując te bliskie mu wątki, a także doskonale się odnajdując w poruszanej już w poprzednich kompozycjach tematyce morskiej, Britten stworzył przeznaczone wyłącznie na męskie głosy i niezwykle mocne pod względem ekspresji, świadomie nawiązujące w swojej formie i stylu do oper Verdiego dzieło. Zręczne przeplatanie scen indywidualnych i zbiorowych, efektowne finały, wyraziste postaci i sytuacje czynią z Billy Budda pozycję repertuarową dostępną nawet dla mniej doświadczonych odbiorców sztuki lirycznej.

Paryska inscenizacja czytelnie przekazuje zawartą w operze alegorię walki dobra ze złem, zarazem z wyczuciem i subtelnością uwydatnia homoseksualną symbolikę, tak ściśle przecież tutaj związaną z losami poszczególnych bohaterów. Osadzając akcję w funkcjonalnej i skutecznej dramaturgicznie scenografii Alison Chitty - plastyczne walory dekoracji są dodatkowo wzmacniane mistrzowską grą świateł Alana Burretta - Francesca Zambello rozgrywa wszystkie wydarzenia na dwóch podstawowych poziomach: poziom wyższy to pokład statku, nad którym góruje potężny maszt, niższy zaś - to ładownie i kabiny, w których zapadają fatalne dla Budda decyzje. W ten sposób reżyserka sugestywnie definiuje klaustrofobiczną sytuację tej tworzącej wrogie otoczenie i żyjącej w kompletnym oderwaniu od normalnego świata, wiecznie żeglującej wspólnoty mężczyzn. Obserwując przez cały czas trwania przedstawienia wznoszący się na całą wysokość przestrzeni scenicznej maszt, trudno się oprzeć kojarzeniu go z krzyżem Chrystusa, co nadaje operze, zgodnie z zamierzeniem Brittena, niemalże religijną wymowę. Podobnie zresztą jak w przypadku scen chłosty, przywodzących na myśl biczowanie skazanego na śmierć Jezusa. Wreszcie ogromne wrażenie wywiera aż nazbyt realistycznie ukazana finałowa scena egzekucji, z makabrycznym widokiem powieszonego na długiej, zakończonej pętlą linie, Billyego.


Reżyserka zasługuje na uznanie umiejętnością precyzyjnego ustawiania gry aktorskiej, prowadzonej z wyczuciem i profesjonalizmem zarówno w epizodach zbiorowych, podczas których drobne nieraz działania sceniczne chórzystów i statystów składają się na obrazy o epickim wymiarze, jak i w scenach o bardziej kameralnym charakterze. Cennym jest również fakt, iż kreślone przez Zambello sylwetki psychologiczne są żywe, złożone i wcale nie tak jednoznaczne, jak by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Billy Bud w ujęciu Lucasa Meachema to oczywiście jednostka niewinna i naiwnie ufna, zarazem jednak, wbrew swojej woli, kusząca pochodzącą jakby nie z tego świata urodą. Doceniając wokalne cechy amerykańskiego artysty, a także przywołującą styl magazynów mody aparycję, nie dałem się jednak do końca przekonać jego pozbawionej - moim zdaniem - tej niezbędnej kruchości i egzystencjalnej rezygnacji z walki o życie kreacji scenicznej. Żadnych wątpliwości nie wzbudza natomiast występ Gidona Saksa śpiewającego partię Johna Claggarta, istnego wcielenia szatana, nie będącego w stanie wytrzymać konfrontacji ze świetlistym Aniołem, czyli - również w rozumieniu Brittena - Billy'ego. Trzecią z pierwszoplanowych postaci jest kapitan Vere, którego we wzorcowy sposób ucieleśnia znajdujący się wciąż w świetnej formie Kim Begley. Jego powściągliwa, aliści przemyślana i zniuansowana kreacja czyni z Verego człowieka nieszczęśliwego, świadomego swojej słabości w momencie moralnego sprawdzianu, jednak mającego nadzieję na zbawczą moc modlitwy niewinnej ofiary.

Image

Stojący na czele Orchestre i Choeur de l'Orchestre de Paris Jeffrey Tate potrafi nasycić muzykę Brittena ponurymi klimatami, przerażającymi akcentami i zasugerować bezlitosną moc morskich żywiołów. Jednocześnie w jego interpretacji nie brakuje bardziej lirycznych czy może nawet rozdzierających atmosfer nadających dziełu angielskiego twórcy głęboko ludzki wymiar. Przypomnienie paryskiej publiczności tej wybitnej produkcji operowej stanowi filar repertuarowych propozycji bieżącego sezonu.

                                                            Leszek Bernat