Przegląd nowości

"Carmen“ w Krakowie - wieczór pełen dramatyzmu na scenie i poza nią

Opublikowano: środa, 10, marzec 2010 01:00

Znając dzisiejsze powodzenie Carmen aż trudno uwierzyć, że jej paryska prapremiera w 1875 roku zakończyła się kompletnym niepowodzeniem. Bizet długo nie mógł się pogodzić z klęską swojego dzieła. Zmarł trzy miesiące później i nigdy nie dowiedział się jakim powodzeniem zaczęła się cieszyć skomponowana przez niego opera. Punktem zwrotnym w jej historii stała się zakończona głośnym sukcesem premiera w Wiedniu, która odbyła się kilka miesięcy po śmierci kompozytora.

Image 

Nie ma najmniejszej wątpliwości, że to dzieło jest najpopularniejszą i najchętniej oglądaną operą, a swoje powodzenie zawdzięcza z jednej strony wspaniałej muzyce o hiszpańskim kolorycie i temperamencie, z drugiej wyrazistej konstrukcji głównych bohaterów i pięknym ariom, z których wiele to autentyczne operowe przeboje. Habanera, sequidilla i aria " z kartami" Carmen, kuplety Toreadora, wspaniała uwertura, czy aria "z kwiatkiem Don Josego zawsze i wszędzie przyjmowane są burzą oklasków. 

Image 

Premiera najnowszej inscenizacji tej popularnej opery Georgesa Bizeta, czwartej w historii Opery Krakowskiej,  która odbyła się 5 marca, przejdzie do historii tego teatru jako wydarzenie, z piętnem nagłej choroby Małgorzaty Walewskiej, która w natychmiastowym trybie trafiła do szpitala.


 

Pierwszy akt z jej udziałem w partii tytułowej Cyganki przebiegał gładko bez większych zakłóceń. Dwie popisowe arie: habanera i Sequidilla wypadły w jej wykonaniu dobrze, i wszystko wskazywało na to, że będziemy mogli obserwować tworzenie kolejnej w jej karierze kreacji, i to takiej, która na długo pozostanie w pamięci tych co ją widzieli.

Image 

Niestety, stało się inaczej! Podczas przerwy narastające błyskawicznie dolegliwości stały się przyczyną odwiezienia Małgorzaty Walewskiej do szpitala, a na scenę w trybie nagłego zastępstwa zaproszono Monikę Ledzion, która miała być bohaterką drugiej premiery. Miała tylko tyle czasu by założyć kostium i ucharakteryzować się, na rozśpiewanie się już czasu nie starczyło.

Image 

Mimo, że w pierwszej scenie II aktu zjadała ją trema co objawiało się między innymi nadmierną wibracją w jej głosie, to jednak z każdą chwilą czuła się pewniej, tworząc wokalnie i aktorsko wyrazistą i wiarygodną kreację Cyganki, która nade wszystko ceni sobie własną wolność w kwestii dokonywanego wyboru! Wibracja zostaje opanowana, głos nabiera blasku i nośności, a tworzona postać charakteru, głębi i psychologicznej prawdy. Wypada tylko mieć nadzieję, że raczej jasny z natury mezzosopran Moniki Ledzion nabierze z czasem większej jeszcze miękkości, ciepłego zmysłowego brzmienia szczególnie w dolnych rejestrach co uczyni jej kreację jeszcze pełniejszą w wokalnym wymiarze. Przyznaję jednak, że już teraz jej Carmen to piękna dumna kobieta o żywiołowym temperamencie, ale również pewna swojego zmysłowego żaru i siły uroku, który pozwala jej na przekonanie, że żaden mężczyzna jej się nie oprze. Swoją kreację buduje dyskretnym aktorstwem unikając przerysowań i zbędnych gestów.


 

Partię Don Josego, który wyznawał swoje uczucia dwóm różnym Carmen, śpiewał tego wieczoru Arnold Rutkowski. Młody artysta obdarzony tenorem o interesującej barwie i szlachetnym brzmieniu, a przy tym prowadzący głos z dużą swobodą, zaśpiewał swoją partię z młodzieńczą pasją i ogromnym ładunkiem ekspresji i szczerością emocji. Niezbyt przypadł mi do gustu Martin Bibjak w partii Escamilia, torreadora który zauroczył Carmen. Nie dość, że zbyt często uciekały mu wysokie dźwięki, to jeszcze jego pozbawiony blasku głos ma płaskie nieciekawe brzmienie. W sumie była to kreacja nijaka tak wokalnie jak i aktorsko. Podobała się natomiast Katarzyna Trylnik w partii subtelnej Micaeli. Jej kreacja miała urok i wdzięk, a i wokalnie stała na wysokim poziomie.

Image 

Reżyseria Laco Adamika tradycyjna w dobrym tego słowa znaczeniu i oparta na autorskich didaskaliach. Jej mocną stroną są pełne wewnętrznej dynamiki sceny zbiorowe oraz wyraziste prowadzenie bohaterów dramatu. Nie wszystko jednak, w moim przekonaniu było w tej inscenizacji godne pochwały. Nie bardzo wiem po co, i czemu, miała służyć grupa mimów (jak z obrazu Picassa) pojawiająca się na początku I i IV aktu niczego nie wnosząca do treści i akcji. Równie dyskusyjne jest wprowadzenie w ostatniej scenie grupy turystów "coś" zwiedzających w chwili kiedy na scenie dogrywał się dramat głównych bohaterów. Rozbijało to dramaturgię tragicznego finału.


 

Podobało mi się natomiast zastosowanie techniki filmowej stop klatki; podnosząca się kurtyna ukazywała nieruchomy obraz ożywający pod wpływem muzyki. To robiło wrażenie! Podobne wrażenie pozostawia utrzymana w czerwonej poświacie projekcja filmowa walki byków w chwili kiedy Carmen i Don Jose śpiewają swój ostatni. Adamik wiedzie swoją opowieść o miłości, namiętności, zazdrości oraz potrzebie wolności w interesującej plastycznie przeszklonej scenografii i efektownych stylizowanych na hiszpańskie kostiumach Barbary Kędzierskiej.

Image 

Występujący w Operze Krakowskiej gościnnie Tadeusz Kozłowski, dla którego Carmen to niemal chleb powszedni i tym razem dał popis precyzji w prowadzeniu ansambli i  scen zbiorowych. Czarowna muzyka Bizeta pod jego batutą ujmowała melodyjnością, temperamentem i świetnie rozplanowana dynamiką. Szczególnie pięknie zabrzmiał wstęp do III aktu. Niestety, niezbyt pięknie brzmiały tym razem chóry, którym zdarzały się przykre potknięcia i równie przykry brak zgodności i jednorodności brzmienia.

Image

W sumie udana premiera interesującej inscenizacji, która z pewnością cieszyć się będzie dużym powodzeniem.

                                                                            Adam Czopek