Pomimo zobowiązań w Warszawie, Minkowski nadal występuje z Les Musiciens du Louvre-Grenoble. W kontekście ich wspólnych przedsięwzięć koncertowych warto zwrócić uwagę na poczwórny album prezentujący komplet Symfonii londyńskich Józefa Haydna, zarejestrowany podczas koncertów na żywo w Wiener Konzerthaus w czerwcu 2009. Haydnowska uczta zorganizowana przez Minkowskiego trwa blisko pięć godzin.
Symfonie londyńskie Józefa Haydna uważa się za zwieńczenie jego bogatego dorobku w tym gatunku. Za ich pomocą kompozytor stworzył de facto traktat o tym, jaką formę powinna była mieć symfonia pretendująca do miana wzorcowej - z szybkimi częściami skrajnymi, liryczną częścią wolną i menuetem w części trzeciej. Wpisując się w żelazną konwencję epoki, Haydn nie omieszkał jednak kreować dzieł obfitujących w różnego rodzaju atrakcje skłaniające odbiorcę do żywych reakcji. Z tego powodu kochali go londyńczycy, wybaczając mu bezlitosne kaleczenie angielszczyzny.
Powstanie Symfonii londyńskich zawdzięczamy poniekąd inicjatywie Johanna Petera Salomona - osiadłego w Anglii niemieckiego impresaria, skrzypka i dyrygenta, a także organizatora londyńskich koncertów abonamentowych w Hanover Square Rooms. Po śmierci księcia Mikołaja Esterházy'ego podpisał on z Haydnem umowę opiewającą na przyjazd na Wyspy i zaprezentowanie skomponowanych na tę okazję utworów. Klasyk wiedeński odwiedzał miasto nad Tamizą dwukrotnie, w latach 1791-1792 oraz 1794-1795, za każdym razem święcąc triumfy.
Układ symfonii na omawianych krążkach odzwierciedla w pierwszym rzędzie kolejność ich powstania z dokładnością co do roku, a w drugim rzędzie - czyli w obrębie danego roku - kolejność chronologiczną ich prawykonań. Usłyszymy je w następującym porządku: Symfonia D-dur "Cud" Hob. I:96 (ukończona w 1791), Symfonia c-moll Hob. I:95 (1791), Symfonia D-dur Hob. I:93 (1791), Symfonia G-dur "Niespodzianka" Hob. I:94 (1791), Symfonia B-dur Hob. I:98 (1792), Symfonia C-dur Hob. I:97 (1792), Symfonia Es-dur Hob. I:99 (1793), Symfonia G-dur "Wojskowa" Hob. I:100 (1794), Symfonia D-dur "Zegarowa" Hob. I:101 (1794), Symfonia B-dur Hob. I:102 (1794), Symfonia Es-dur "Z werblem na kotłach" Hob. I:103 (1795) oraz Symfonia D-dur "Londyńska" Hob. I:104 (1795).
Interpretacje Marca Minkowskiego należą do nurtu wykonawstwa historycznie poinformowanego z czterech powodów. Po pierwsze dlatego, że muzycy z orkiestry grają na epokowych instrumentach lub ich kopiach. Po drugie, ze względu na skład zespołu, który jest zbliżony do składu preferowanego przez Haydna; Minkowski obsadził we wszystkich dwunastu symfoniach dwanaście pierwszych skrzypiec i trzy kontrabasy. Po trzecie, z tej prostej racji, że są to wykonania utrwalone podczas publicznych koncertów, w których kosztem autentyczności dyrygent zrezygnował ze studyjnej perfekcji. Po czwarte wreszcie, kapelmistrz ma odwagę eksperymentować i podążać za spontanicznością samego kompozytora, niemniej w przypadku Minkowskiego owa spontaniczność jest posunięta o krok do przodu. Otóż w Andante z Symfonii G-dur Hob. I:94 zwanej Niespodzianką słyszymy aż trzy repetycje pierwszego okresu, podczas gdy Haydn umieścił w partyturze tylko jedną. W kreacji francuskiego dyrygenta każda kolejna repetycja jest grana - zgodnie z zapisem nutowym - coraz ciszej; po pierwszym powtórzeniu jednak nie pojawia się charakterystyczne uderzenie w kocioł, a zamiast niego otrzymujemy pauzę generalną, aby po drugim powtórzeniu muzycy wydali przeraźliwy krzyk, który wzbudzi wśród publiczności jedynie salwę śmiechu.
Wykonania Marca Minkowskiego urzekają nie tylko kreatywnością, ale również żywotnością i emocjonalnością. Każda z symfonii ma swój klimat, za każdą frazą kryje się inna historia, która zdejmuje z całego zbioru piętno opierającej się na rzemiośle klasycystycznej powtarzalności. W tej nastrojowej opowieści podziwiamy też paletę barw i odcieni, od aksamitnego i jasnego kwintetu do matowych i ciemnych aerofonów. Z jednej strony chylimy czoła potędze ich brzmienia, z drugiej strony uśmiechamy się na myśl o ich lekkości i bezpretensjonalności, a poniekąd i przaśności. Nawet Haydnowskie menuety okazują się być w ujęciu Minkowskiego swojskie i kreślone grubą kreską, zostawiając kojarzoną z francuskim menuetem dworskość daleko w tyle. Jeśli chodzi o aspekt techniczny, orkiestra z Grenoble jest dobra, aczkolwiek nie perfekcyjna. Czasem brakuje mi w jej grze artykulacyjnej precyzji i powiewu świeżego powietrza, uzmysławiającego, iż ponadsześćdziesięcioletni Haydn wciąż był młody duchem. A może tak naprawdę tylko takiego udawał, chcąc przypodobać się damskiej części publiczności? Bądź co bądź Minkowski niczego nie udaje. On po prostu jest. Po to, by porywać, wzruszać, zachwycać... i przestraszyć.
Maciej Chiżyński (Res Musica)