Przegląd nowości

Vadim Gluzman świetnie interpretuje muzykę Maxa Brucha

Opublikowano: sobota, 05, listopad 2011 01:00

Vadim Gluzman urodził się w ZSRR w 1973 roku na terenach dzisiejszej Ukrainy. Zanim wyemigrował do Izraela w 1990, kształcił się w klasie Zachara Brona; tej samej, do której należeli Vadim Repin (ur. 1971) oraz Maxim Vengerov (ur. 1974). I mimo że Gluzman pozostawał wtedy w ich cieniu - być może z racji tego, że nie był cudownym dzieckiem, a być może po prostu dlatego, że nie chciał brać udziału w konkursach skrzypcowych - dziś jawi się nam jako wielka osobowość muzyczna.

Image

W marcu 2011 ukazał się najnowszy album firmowany jego nazwiskiem, wydany pod szyldem szwedzkiej wytwórni BIS Records, dla której nagrywa na wyłączność. Na płycie znalazły się trzy dzieła Maxa Brucha z różnych okresów jego twórczości: I Koncert skrzypcowy g-moll op. 26 (skomponowany w latach 1864-68), Romans F-dur op. 85 (oryginalnie napisany na altówkę i orkiestrę w 1911) oraz Kwintet smyczkowy a-moll op. pośm. (1918). Gluzmanowi towarzyszy Orkiestra Filharmonii z Bergen pod batutą Andrew Littona oraz, w kwintecie, Sandis Šteinbergs (drugie skrzypce), Maxim Rysanov (pierwsza altówka), Ilze Klava (druga altówka) i Reinis Birznieks (wiolonczela).


Wartość artystyczna omawianego krążka jest bardzo wysoka, sytuując wykonanie popularnego koncertu skrzypcowego Brucha, grywanego za życia kompozytora tak często, że miał go serdecznie dość, na równi z interpretacjami największych mistrzów. Zaletą nagrania jest nie tylko żarliwa ekspresja solisty - podkreślana przez śpiewność, kontrasty dynamiczne i wyrazistą artykulację - ale również piękne, aksamitne brzmienie jego stradivariusa "ex-Leopold Auer" z 1690 roku; z jednej strony słyszymy dźwięk przejrzysty jak kryształ, z drugiej mięsisty i przyprawiony o gęste wibrato. Kreacja byłaby idealna, gdyby nie orkiestra, której przydałaby się szczypta lekkości.

Uzupełnieniem płyty jest romans i kwintet smyczkowy. Pierwsze dzieło ma budowę rapsodyczną. W przeciwieństwie do wiolinistycznego Romansu a-moll op. 42 (1874), który oparty jest na fragmentach II Koncertu skrzypcowego, romans "altówkowy" funkcjonuje jako twór w pełni autonomiczny. Oprócz wersji na altówkę i orkiestrę (napisanej z myślą o Maurycym Vieux, pierwszym altowioliście Opery Paryskiej i Orkiestry Konserwatorium Paryskiego), Bruch zaproponował także alternatywną wersję na skrzypce i fortepian, a Gluzman dokonał ich kompilacji, łącząc partię skrzypiec z partią orkiestry.

Bruch pozostanie wierny romantycznemu idiomowi aż do śmierci. Co istotne, w jesieni życia zwrócił się ku muzyce kameralnej (wcześniej nie przepadał za tą dziedziną), co wiązało się z kryzysem twórczym wywołanym tragizmem pierwszej wojny światowej. Jego Kwintet smyczkowy a-moll obfituje w romantyczne uniesienia i dramaturgiczne zwroty, a partia wiodących skrzypiec została rozpisana wirtuozowsko. Pomimo wielu zalet (bogata inwencja melodyczna, sprawny warsztat, konsekwentnie przeprowadzony przebieg dramaturgiczny), utwór popadł jednak w zapomnienie. Sądzę, że z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, że moda na romantyzm minęła kilka lat wcześniej; a po drugie, że zaginął zapis nutowy kompozycji, odnaleziony dopiero w 1988 w bibliotece BBC. I choć partyturę kwintetu Bruch ukończył siedemdziesiąt lat wcześniej, 17 listopada 1918 - czyli po zakończeniu wojny - nastrój radości (trzy z czterech części mają oznaczenie tempa Allegro) miesza się tu z chłodnym powiewem melancholii. Czyżby to był śmiech przez łzy? Tego możemy się już tylko domyślać.

                                                                               Maciej Chiżyński