Przegląd nowości

Lang Lang brawurowo interpretuje Liszta

Opublikowano: sobota, 05, listopad 2011 01:00

Gdyby jeszcze pięć lat temu ktoś zapytał się mnie, czy wolę grę Chińczyka Lang Langa czy Yundiego Li - jego rodaka i rówieśnika, zwycięzcy XIV Konkursu Chopinowskiego - bez wahania odparłbym, że wybieram tego drugiego. Li był wówczas na wskroś europejski, a Lang Lang wydawał mi się, przy swoim temperamencie, zdziwaczały i niezrozumiały. Obaj nagrywali wtedy dla Deutsche Grammophon. Dziś proporcje odwróciły się, a pianiści zmienili wydawcę. Z jednej strony, szefostwo niemieckiej firmy odmówiło dalszej współpracy Li, który po przejściu do EMI nazywa się teraz Yundi. Z drugiej strony, Lang Lang sam zdecydował, że przeniesie się do Sony, gdzie nie tylko będzie mógł nagrywać płyty, ale też występować w filmach i brać udział w różnych projektach multimedialnych. Dla przykładu, zagrał na ścieżce dźwiękowej do Gran Turismo, gry wyścigowej na platformę PlayStation. Odnoszę wrażenie, że o ile Yundi stracił dawną świeżość umysłu (a nawet zręczność palców), o tyle Lang Lang rozwinął się, dojrzał, pogłębił znajomość języka muzycznego Zachodu; ów progres da się zauważyć począwszy od albumu z koncertami Beethovena pod Christophem Eschenbachem.

Image

 Najnowsza płyta Lang Langa przynosi rejestracje wybranych dzieł Franciszka Liszta, wpisując się w obchody dwusetnej rocznicy jego urodzin. Tytuł krążka - My Piano Hero (Mój fortepianowy bohater) - nie jest przypadkowy, nawiązuje bowiem do okresu dzieciństwa chińskiego muzyka, który mając dwa lata, zapragnął uczyć się grać na fortepianie po tym, jak usłyszał w bajce Tom i Jerry fragment II Rapsodii węgierskiej.
 

Interpretacje Lang Langa zapadają w pamięci przede wszystkim z racji spontaniczności i błyskotliwej techniki, przy zachowaniu przejrzystości planów i operowaniu głębokim, jasnym dźwiękiem. W większości wolnych utworów - Romansie "Dlaczegóż więc", Pocieszeniu nr 3 oraz Marzeniu miłosnym nr 3 - Chińczyk kreuje nastrój melancholii. Jego fortepian skarży się, płacze i jest pełen namiętności. Żar emocji towarzyszy także wykonaniu Ave Maria, które w tym przypadku straciło jednak urok z powodu nadmiernego patosu.

 Z kolei w Dzwoneczku podziwiamy, jak Lang Lang zjawiskowo imituje - dzięki kapitalnej drobnej technice - dźwięk tytułowego instrumentu, nadając interpretacji charakter figlarnego tańca. Wielki galop chromatyczny również jest swoistym muzycznym żartem, narzucającym instrumentaliście konieczność perfekcyjnego opanowania wspomnianej drobnej techniki. I znów... artysta radzi sobie z nią wyśmienicie.
 
Tymczasem nieco odmiennych predyspozycji wymagają obie Rapsodie węgierskie, w których oprócz koronkowej faktury, znajdziemy miejsca utrzymane w gęstej fakturze akordowej. XV Rapsodia węgierska, zwana popularnie Marszem Rakoczego, w opracowaniu Vladimira Horowitza to już wyżyny trudności technicznych. Niemniej popis Lang Langa nie dorównuje kreacji wielkiego mistrza, gdyż brak w nim zarówno Horowitzowskiej brawury - zwłaszcza w przebiegach utrzymanych w szybkich tempach - jak i przeszywającej dramaturgii przemieniającej deklamację w opowieść o walce bohaterskiego księcia Węgier z austriackim okupantem.

Wisienką na torcie jest zamykające płytę wykonanie I Koncertu fortepianowego Es-dur, zarejestrowane podczas koncertów publicznych, które odbyły się 4 i 5 czerwca 2011 w wiedeńskim Musikverein. Mamy tu i lekkość ducha, i zabawowość, i refleksję, a dźwięki fortepianu świetnie uzupełniają się z pięknym brzmieniem prowadzonych przez Gergieva Filharmoników Wiedeńskich. Perfekcja? Czyżbyśmy mieli do czynienia z najlepszą interpretacją tego koncertu na płycie kompaktowej? Nawet jeśli nie, to z pewnością z jedną z lepszych. Polecam!

                                                                                        Maciej Chiżyński