Przegląd nowości

"Roberto Devereux", czyli nie tylko sprawa szalika

Opublikowano: piątek, 15, lipiec 2011 02:00

Wykonanie koncertowe rzadko wystawianej opery Gaetano Donizettiego Roberto Devereux w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie odsłoniło nie tylko słabość dramaturgiczną dosyć typowej belkantowej pozycji i schematyzm muzyczny tego gatunku, ale stało się zarazem okazją do refleksji nad sztuką operową jako taką. Fakt, że publiczność warszawska nie ujrzała tej opery w pełnej scenicznej, kostiumowej i scenograficznej krasie nie był wielką stratą.

Image

Podobnie jak chusteczka w Otellu tutaj głównym rekwizytem i dowodem zdradzonych uczuć miał się okazać szal podarowany tytułowemu bohaterowi, który staje się osią nadciągającej tragedii. W koncertowym wykonaniu wykonawcy nawet nie silili się markować swymi ruchami, że ten element garderoby przyjmują, oglądają czy zwracają. Zajęli się niemal wyłącznie śpiewem, ewentualnie swoją postawą czy mimiką sugerowali napięcie dramatyczne w danej sytuacji, w czym zresztą pogodna i emocjonalnie dość obojętna muzyka wiele nie pomagała.


Głównym powodem zorganizowania trwającego trzy godziny z przerwą koncertu na operowej scenie był gościny udział pierwszej gwiazdy światowego bel canta Edity Gruberovej, która do Warszawy zawitała już drugi raz. Fakt, że zdarzyło się to raczej w końcowej sekwencji jej wspaniałej kariery miał tu pewnie zasadnicze znaczenie. Towarzyszyli jej śpiewacy zagraniczni i krajowi, a główną partnerką okazała się nasza świetna mezzosopranistka Anna Lubańska. Można śmiało powiedzieć, że był to wspaniały popis jej wielkiej sztuki wokalnej i tylko fakt, że trudniejszą rolę miała jej sceniczna rywalka Edita Gruberowa w roli królowej Elżbiety nie pozwala powiedzieć, że to właśnie na Annę Lubańską  zwrócone były oczy wszystkich słuchaczy.

Image

Byłoby niesprawiedliwością uznać, że operowy koncert z udziałem wielkiej gwiazdy bel canta był porażką. Wręcz przeciwnie - był sporym sukcesem z długą, stojącą owacją dla wykonawców. Uprzejmość wobec gościnnie występującej sopranistki nie pozwoliła jednak organizatorm koncertu na zastosowanie swoistego testu głośności braw:  każdy z wychodzących po kolei na scenę odbiera swoją porcję, która nie zawsze oddaje pozycję śpiewaka w hierarchii zawodowej. Na scenie Teatru Wielkiego do takiej konfrontacji nie doszło - osobne ogromne owacje odebrała na scenie Edita Gruberowa, osobno zaś długa kolejka jej partnerów, spośród których zdecydowanie wyróżniała się mezzosopranistka

Anna Lubańska. Dobrą kreację wokalną zaprezentował też jej sceniczny małżonek, baryton Sangmin Lee w partii Księcia Nottingham - było to śpiewanie pod względem emisyjnym bez zarzutu, silne i czyste, choć ani w barwie głosu, ani sposobie jego prowadzenia nie można było dostrzec cech wielkiej indywidualności. Tenor Zoran Todorovich w tytułowej roli Roberta Devereux pokazał swój dobrze prowadzony głos, który w trudniejszych miejscach jest trochę forsowany, co ma pewien, na szczęście niewielki wpływ na estetykę i intonację. Z pozostałej grupy wykonawców ról drugoplanowych - Mateusz Zajdel - Adam Palka - Patryk Rymanowski nikt nie wyróżnił się negatywnie, ale też nie było wiele okazji, aby któryś z panów mógł coś "zepsuć".


W którymś momencie na sekundę wybił się głosowo Sir Gualtiero Raleigh - Adam Palka, ale to był tylko epizod - ciężar całej opery spoczywał na czwórce wykonawców, natomiast chór operowy, najczęściej dzielony na część męską i część żeńską stanowił w zasadzie tylko dźwiękową (i wizualną) dekorację dla popisów solowych lub duetów. Zasługą ukraińskiego dyrygenta Andriya Yurkevycha - często występującego z główną gwiazdą koncertu - było to, że prowadząc orkiestrę nie pozwolił ani na chwilę zachwiać równowagi brzmienia, która zagroziła by solistom.

Image

Trzeba w końcu powiedzieć parę słów o kreacji Edity Gruberowej. Artystka całą swoją postawą i obecnością na scenie potrafiła natychmiast przekonać słuchaczy, że jest królową, w przenośni i rzeczywistości. To jej arie, jej recytatywy, jej udział w ansamblach tworzył tkankę dramaturgiczną koncertowego wykonania opery. Choć polski tekst libretta można było śledzić na wyświetlaczu, ale równie dobrze można było odczytać sens intrygi patrząc na jedną tylko śpiewaczkę - Editę Gruberową. Kreacja Królowej Elżbiety świadczyła o ogromnym  doświadczeniu i talencie muzyczno-wokalnym artystki. Także brzmienie jej kryształowo czystego głosu w koloraturach mogło zachwycać i oszałamiać. Zwłaszcza zjawiskowe były jej gwałtowne przejścia do piana, pięknie zaokrąglonego, aksamitnego, brzmiącego. Wydaje się jednak, że artystka zbyt dużo ryzykowała próbując niektórych wysokich fermat na forte, zdarzały się tu bowiem pojedyncze nuty odbiegające od absolutnej doskonałości. Wydaje się jednak, iż niewiele jest w Polsce śpiewaczek, które mogłyby wypaść w tej partii równie dobrze - chyba tylko Joanna Woś jest dziś do tego zdolna.

                                                                      Joanna Tumiłowicz