Przegląd nowości

Czy potrzebny jest dziś Michał Bałucki?

Opublikowano: poniedziałek, 19, luty 2024 06:27

Obecni dyrektorzy teatrów dramatycznych nie bardzo cenią sobie twórczość komediową Michała Bałuckiego, który po 64 latach życia strzelił sobie w skroń, popełniając samobójstwo na krakowskich Plantach, u wejścia do Parku Jordana w roku 1901.

 

Mimo niezwykłej płodności literackiej tragedii rodzinnych (zamordowanie matki), ukończeniu dwóch Wydziałów Uniwersytetu Jagiellońskiego, działalności publicystycznej i pedagogicznej (w Częstochowie), uczestniczenia w związkach spiskowych w okresie Powstania Styczniowego i odsiedzenia za to roku więzienia – pozostał postacią drugoplanową.

 

Mimo napisania 25 powieści i 19 komedii, aktywności twórczej na granicy romantyzmu i pozytywizmu oraz dużej popularności jeszcze za życia, nie stał się niestety postacią dorównującą wielkością Wyspiańskiemu, Tetmajerowi, Zapolskiej, Przybyszewskiemu, czy swemu wielkiemu poprzednikowi w twórczości komediowej – Aleksandrowi Fredrze. Niewielu wie, że Michał Bałucki jest autorem najpopularniejszej do dziś polskiej piosenki pijackiej Góralu czy ci nie żal…, do której muzykę napisał Władysław Żeleński, ojciec Boya.

 

Podobnie jak dzisiejsze niektóre polityczne postacie, natychmiast po śmierci zaczęto wypychać Bałuckiego na pomniki. Mimo to pozostał postacią drugoplanową, jego komedie zaczęto grywać coraz rzadziej, a ostatnio tylko Dom otwarty w Teatrze Polskim w Warszawie. Wybierając się na styczniową premierę tego spektaklu zastanawiałem się, czym motywował się dyr. Andrzej Seweryn, decydując na powrót do repertuaru komedii Bałuckiego. W nieodległej przeszłości grywano czasem Radcy pana radcyGrube ryby, Klub kawalerów – najczęściej zresztą – Dom otwarty. Ich akcje na pograniczu farsy rozgrywają się głównie w środowisku mieszczańskim, ale nie tak kołtuńskim jak u Zapolskiej i nie tak patriotycznym, jak u pozytywistów. Wyjaśnia to doskonale Janusz Majcherek w zamieszczonym w programie eseju „M. Bałucki, co pisał śtucki”.

 

Ale intencje, o które podejrzewam nie tylko dyrektora stołecznego Teatru Polskiego, ale również wybitnego aktora Andrzeja Seweryna, nakazują w naszych czasach konstruowanie repertuaru teatralnego z uwzględnieniem bogatej tradycji, także dzieł twórców drugorzędnych, wśród których uplasował się Bałucki, uważany jednak za najlepszego komediopisarza po Fredrze.


Do tej niełatwej operacji namówiono Krystynę Jandę, która nie raz już udowodniła reanimację niejednego materiału teatralnego, gdy tylko wzięła to w swoje ręce. W jej realizacji mistrzowskim okazał się akt II, gdzie na dwóch planach odbywają się salonowe tańce, a jednocześnie toczy się komediowa akcja. Dramaturgia tych scen kojarzyła się niektórym z I aktem Wesela Wyspiańskiego, ale nie należy przypisywać tego Bałuckiemu, a raczej fantazji i tempie dziania się scenicznego nadanego przez Jandę.

 

Ale nie tylko. Trafnie zaangażowany do kompozycji ruchów i układu tańców Emil Wesołowski w lot pojął intencję reżyserki i po zapewne wielu pracowitych próbach wyszło to, co wyszło. Spotkała się tym razem wyśmienita inscenizacja z doskonale opracowanym ruchem.

 

Sukces ten był możliwy dzięki zespołowi aktorów, których obsada liczy ponad 20 postaci. Wśród nich nie było słabych, ale też nikt się specjalnie nie wyróżniał, natomiast wszyscy wykazywali najlepsze cechy gry zespołowej. O ile naturalistyczny wystrój salonu był udanym dziełem scenografa Macieja Preyera, o tyle bogate i strojne suknie poszczególnych bohaterek, sugerowały przesadny wykwint strojności mieszczańskiego przecież towarzystwa. Zaprojektowała je Elżbieta Terlikowska, którą jak najlepiej wspominam jeszcze z czasów wrocławskich.

 

Barwnym i trafnie dobranym elementem tej realizacji była muzyka rozbrzmiewająca w antraktach, na balu i między poszczególnymi scenami. Natomiast elementem, który dyskretnie wycofałbym z dalszych przedstawień jest postać Michała Bałuckiego – autora, który najpierw zasiada w fotelu na proscenium, potem przemieszcza się wśród wykonawców, doglądając przebiegu spektaklu, co być może miało sugerować dystans do XIX - wiecznej fabuły i trzyaktowych perypetii komediowych, w sumie mało nas już dzisiaj interesujących.

 

Wystarczyło, że dysponując wybitnym warsztatem scenicznym wyreżyserowała to Krystyna Janda. Należy namawiać ją do kolejnych realizacji reżyserskich repertuaru wieloobsadowego, bo w „Polonii” i „Och teatrze” nie może sobie na to pozwolić, o czym najlepiej wie Ministerstwo Kultury, które pod pisowskim przewodnictwem zatrzasnęło przed nią drzwi i kasę w ostatnich latach.

 

Odpowiadam na pytanie zadane w tytule: – Tak, Michał Bałucki potrzebny jest w obecnym polskim repertuarze teatralnym. Byleby tylko niczego nie „uwspółcześniać” i prezentować tak, jak uczyniła to właśnie Krystyna Janda.

                                                                   Sławomir Pietras