Przegląd nowości

Marzenia polskie (odcinek erotyczny)

Opublikowano: piątek, 26, styczeń 2024 16:46

Taki tytuł nosi, co prawda inne przedstawienie w Starym Teatrze w Krakowie, ale o równie komediowym zacięciu. Wcześniejszą od niego Jeńczynę (feminatyw od „jeńca”, utworzony przez Pawła Demirskiego i Monikę Strzępkę, twórców tego widowiska) uznać można za odsłonę poświęconą obsesjom seksualnym, choć w znacznej mierze ukazanym bez krzty zmysłowości, mimo występowania rekwizytów w formie sztucznych fallusów.

 

Jenczyna 1

 

Mamy wszakże do czynienia nie tyle ze sztuką erotyczną, ile krytyczną. Komedią, która w znacznej mierze poprzestaje na poziomie dowcipów czy kabaretowych skeczów (historia przeciętnej amerykańskiej pary z lat 60. ubiegłego stulecia oglądającej lot Walentyny Tierieszkowej, telewizyjna debata polityków, perypetie księdza i jego tęskniącej za orgazmem matki – w tej roli niezrównana Iwona Bielska, przeżywająca kolejny wzlot swojej sztuki aktorskiej, choć niekoniecznie przy okazji startu samolotu jak to się dzieje w przypadku granej przez nią postaci).


Momentami niebezpiecznie zatrzymującą się na krawędzi dobrego smaku (rodem ze slapsticku niewyszukany komizm postaci zaplątującej się we własne, opuszczone do kostek spodnie). Zwłaszcza w pierwszej części odczuwa się brak wyrazistych znaków teatralnych i to pomimo osaczenia przez multiplikowane obrazy (na ekranach: dużym nad sceną oraz mniejszych po bokach – wideo Adam Zduńczyk).

 

Jenczyna 2

 

Pozostaje niedosyt zapierających dech wizji, wobec czego przedstawienie wydaje się nieco (prze)gadane, nie tylko w sensie werbalnym. Zmiana dokonuje się po przerwie, kiedy mamy ekspresyjną, skąpaną w czerwonym świetle (Jakub Lech), na poły choreograficzną (Dominika Knapik) rewię seksualnie znerwicowanych mężczyzn.

 

Jenczyna 3

 

Poprzedza ją znakomicie rozegrana, z lekka oniryczna za sprawą oprawy dźwiękowej (muz. Tomasz Sierajewski) i monotonnego tembru głosu Radosława Krzyżowskiego, scena sesji terapeutycznej młodego człowieka z problemami seksualnej inicjacji – w tej roli przykuwający uwagę Stanisław Linowski, którego czeka niewątpliwie obiecująca przyszłość sceniczna. Aktorstwo w tym spektaklu posiada charakter transmutacyjny, co oznacza nieustanne krążenie pomiędzy różnymi postaciami. Wspomniany Linowski zrzuca przed przytoczonym epizodem sutannę granego wcześniej księdza-egzorcysty. Epizodyczność dramaturgii rekompensuje ciągłość powracających wątków (przywołanego już księdza i jego matki, prezydenckiej pary, katolickiej terapeutki).


Obok wcześniej wymienionych wykonawców zaskakuje wszechstronnością i zmiennością emploi Dorota Segda, podczas gdy Juliusz Chrząstowski i Radosław Krzyżowski odwołują się raczej do wypracowanych i dobrze już znanych środków. Ostatnia sekwencja poświęcona jest ujętym w słowa seksualnym myślom przybierającym dosłownie kosmatą postać pluszaków.

 

Jenczyna 4

 

Szkoda że nie sięgnięto w niej do słowotwórczych pomysłów krakowskiego „płciownika” jak siebie nazywał Stanisław Kurkiewicz, pionier seksuologii z przełomu XIX i XX wieku, co przydałoby przedsięwzięciu większego komizmu słownego. Przez całe przedstawienie krążą natomiast po scenie żywe ambalaże (istoty spowite w materię czyniącą je bezkształtnymi).

 

Jenczyna 5

 

Czyżby personifikacje pełzających niskich żądz i pokus, którym trudno się oprzeć? A w tle zieje w dekoracji (Arkadiusz Ślesiński) otwór, przez który pojawiają się niektóre postacie, niczym przychodząc na świat, a inne znikają. Metafora przedmiotu pożądania, a kiedy indziej symbol infantylnej tęsknoty za powrotem do macierzyńskiego łona w celu odzyskania stanu pierwotnego bezpieczeństwa? Spektakl tyleż inspirujący, ile irytujący, albowiem wyziera zeń pewna miałkość, której można by prawdopodobnie uniknąć, gdyby skondensować czas trwania (3h 25') stosownie do nikłości zawartego w nim materiału fabularnego.

                                                                  Lesław Czapliński