Najwyższej klasy mistrzostwo zdarza się rzadko. Jeśli już się objawi, budzi na ogół – obok nieśmiertelnej, jak zawsze, zawiści maluczkich – ogromny szacunek, uwielbienie i podziw szerokiej publiczności. Jest niczym wymarzony kwiat paproci, który zakwita tylko raz...
Tak rzecz się ma z Marią Callas – z tą jednak różnicą, że jej niezwykła kariera zdarzyła się naprawdę, a z tym kwiatem paproci to tak do końca nic nie wiadomo... Maria Callas – primadonna stulecia, jak ją nazywano, urodziła się 100 lat temu, 4 grudnia 1923 roku w Nowym Jorku w rodzinie greckiego aptekarza Calogeropoulosa. Z tego trudnego do wymówienia nazwiska artystka pozostawiła z czasem jego początek i koniec – i tak powstało: Callos, a potem: Callas. Pierwsze lekcje śpiewu pobierała Maria w Nowym Jorku, a następnie – od 1937 roku – w Grecji, dokąd wyjechała z matką. Studiowała w ateńskim konserwatorium u Elviry de Hidalgo, znakomitej hiszpańskiej śpiewaczki. Debiutowała w czasie wojny, mając zaledwie 15 lat, w studenckim przedstawieniu Rycerskości wieśniaczej Mascagniego.
Potem śpiewała na ateńskiej scenie w operetce Boccacio Suppego w 1940 roku, w Tosce Pucciniego w 1942 roku, w Nizinach d’Alberta i Fideliu Beethovena w 1944 roku. Atmosfera w Operze Narodowej w Atenach nie sprzyjała jednak młodym talentom.
Tuż po wojnie, w 1945 roku, artystka powróciła do Nowego Jorku, do nowo organizującej się właśnie United States Opera Company. Skończyło się dwuletnim klepaniem biedy, a zespół rozpadł się tuż przed pierwszą premierą... Jednak już w 1947 roku Maria odniosła wspaniały sukces. Na Festiwalu w Weronie, pod batutą Tullio Serafina, z wielkim powodzeniem zaśpiewała Giocondę Ponchiellego. Zaowocowało to wieloma udanym kontraktami – w Weronie, w amfiteatrze Arena zrekonstruowanym z czasów Cesarstwa Rzymskiego, w Teatro la Fenice w Wenecji i w rzymskich Termach Karakalli. Artystka śpiewała tam głównie partie z oper wagnerowskich.
W 1949 roku wyszła za mąż za dwukrotnie od siebie starszego milionera i przemysłowca Meneghiniego, który finansował jej karierę. Dziesięć lat później rozwiodła się z nim, wiążąc się na pewien czas z greckim miliarderem Onassisem. Rozżalony Meneghini tak skomentował wtedy postępek primadonny: „Gdy ją poznałem, była tłustą, potwornie ubraną Cyganichą, nie miała ani centa i żadnych widoków na zrobienie kariery.
Zacząłem od tego, że wynająłem jej pokój w hotelu i dałem 700 dolarów, aby umożliwić pozostanie we Włoszech”. I tu zaczyna się cała seria skandali, szokujących wydarzeń, ekstrawagancji... Po sukcesach w Wenecji, Neapolu, Florencji, wreszcie – w 1951 roku – La Scala!. Maria Callas triumfuje w Aidzie i Nieszporach sycylijskich Verdiego, Normie i Purytanach Belliniego, Uprowadzeniu z seraju Mozarta. Te występy ustalają pozycję artystki jako największej śpiewaczki dwudziestego stulecia.
Ale przecież w La Scali króluje Renata Tebaldi, gwiazda ukoronowana przez Toscaniniego! Jest to sytuacja absolutnie nie do zniesienia! Zaczyna się słynna wojna, na intrygi, złośliwości i kłótnie, zakończona zwycięstwem Marii Callas. Wkrótce okazuje się, że sopran dramatyczny Marii Callas znakomicie nadaje się także do lekkich partii koloraturowych. Poszerza się repertuar artystki.
Jej głos jest dla wszystkich objawieniem – obejmuje trzy oktawy! Artystka świetnie radzi sobie z partiami lirycznymi, koloraturowymi i dramatycznymi. Ustępuje może nieco Renacie Tebaldi szlachetnością brzmienia – ale nie ma sobie równych w sile, rozległości skali, dramatyczności wyrazu. Poza tym kreacje Marii wsparte są aktorstwem niezrównanym! Niezwykłe mistrzostwo techniki wokalnej, fascynująca barwa głosu, rzadki dar ekspresji, wyjątkowo staranna kultura słowa – wszystko to stworzyło aktorkę operową wielkiej miary. A że wraz z sukcesami rosły wymagania i kaprysy...
Największe nawet skandale – jak choćby zerwanie przedstawienia Normy w Rzymie w 1958 roku, czy żądania wysokich honorariów – nie zdołały zrazić publiczności do jej wielkiej sztuki. Jednak choroba serca i niedyspozycje głosowe powodują, że krótka, piętnastoletnia zaledwie kariera artystki dobiega końca.
Jeszcze występy w Paryżu w sezonie 1964/1965, w Nowym Jorku w 1965 roku i w tymże roku w Covent Garden w Londynie – i to wszystko. Oczywiście – jeszcze recitale, nawet reżyseria – ale to już nie ta Callas... Niezwykła i burzliwa kariera artystki skończyła się praktycznie w wieku 40 lat. Jako tego przyczyny podają biografowie zbyt forsowne szafowanie głosem, zbyt szybką kurację odchudzającą, nerwowy i ekstrawagancki tryb życia... Ale czy bez tego Maria Callas byłaby sobą, byłaby primadonną stulecia, która swoją niezwykłą i niepowtarzalną osobowością dała światu nie tylko wspaniałą, Wielką Sztukę, ale też ożywiła operową scenę i życie poza nią swym polotem, ekscentrycznością, gwałtownym temperamentem...
Andrzej Szypuła