Przegląd nowości

Kłamała pro publico bono

Opublikowano: wtorek, 06, czerwiec 2023 19:32

Kłamać jak Makryna Mieczysławska, to mistrzostwo świata. Czy dorównała jej kreacja Ireny Jun w monodramie Matka Makryna kończącym swoją sceniczną drogę na scenie Foyer Teatru Studio? Widzowie raczej przychylają się do odruchów współczucia wobec postaci nieszczęsnej, ale i godnej specyficznego podziwu kobiety. W każdym razie, kiedy po wyrecytowaniu oszczędnie rymowanego poematu Juliusza Słowackiego o Makrynie aktorka w odruchu pokajania się swej bohaterki z tuzin razy wykrzykuje słowo „KŁAMAŁAM!” , nie wierzymy w jej przyznanie się do winy. Wiemy, że ona mówiła prawdę o sobie, od początku do końca, a ta niezgodna z faktami mistyfikacja kilka razy wcześniej kończona zdecydowaną falsyfikacją i aresztem, była odruchem obronnym i nie dyktowała jej chęć zdobycia powodzenia czy majątku.

 

Makryna 1

 

Makryna broniła też statusu Polaka w świecie, wstawiała się za obywatelami prześladowanymi narodowo i religijnie, pozbawionymi własnej ojczyzny i właściwie racji bytu. Choć Makryna nabrała aż dwóch papieży, a w jej narrację uwierzyli wszyscy, nawet Juliusz Słowacki, Cyprian Kamil Norwid, Adam Mickiewicz i Zygmunt Krasiński, jej świadectwo Polki – męczennicy było potrzebne. W tych czasach, kiedy nie było telefonu, telegrafu ani Internetu liczyły się najbardziej słowa wielkich poetów – wieszczów narodowej tożsamości. To oni cierpieli za miliony i nawet jeśli dawali się oszukać co do szczegółów, en globe mieli rację. To dlatego Matka Makryna – spektakl o jednej z największych mistyfikacji XIX wieku, jak i cała historia za tym idąca, powinny być przyczynkiem do spokojnej refleksji. Monodram Ireny Jun na podstawie poematu Juliusza Słowackiego Rozmowa z Matką Makryną Mieczysławską i książki Jacka Dehnela Matka Makryna niektórzy traktują jako historię tyleż sensacyjną co zabawną. Ale wielka aktorka nie wybrała tego tematu aby dostarczyć powodów do śmiechu. To opowieść o kondycji kobiety wywodzącej się z najbardziej dotkliwej biedy, którą przypadki wyniosły na pozycję narodowego symbolu. Fałszywą Matkę Przełożoną jednego ze zgromadzeń Bazylianek, a więc sióstr obrządku greko-katolickiego, czyli Ksienię, uznano za uosobienie męczeńskich losów Polski, choć ona w rzeczywistości nigdy nie była zakonnicą. Liczne blizny na ciele uznawane za ślady „męczeństwa” były w istocie pamiątką po mężu – pijaku, carskim oficerze, który traktował kobietę i w jego przekonaniu Polkę, ze wszystkimi odmianami przemocy fizycznej i psychicznej.


Może ktoś zechce podkreślać różnicę w znaczeniu ran zadawanych kobiecie z takich czy innych pobudek, umniejszać męki ponoszone z przyczyn kulturowych w stosunku do powodów narodowych czy religijnych, ale to zwykła kabotyńska demagogia. Spektakl Ireny Jun jest właśnie egzemplifikacją takiej interpretacji losu kobiety. Środkami aktorskimi, timbrem głosu raz przechodzącego w chrapliwe rzężenie, innym razem sięgającym krzyku czy znów kobiecego kwilenia artystka oddaje pełne spektrum kobiecości, które jest dramatem z krwi i kości.

 

Makryna 2

 

Irena Jun wkracza na scenę jako mniszka, słyszymy trącane przez nią zakonne dzwony odmierzające czas modlitwy, ale po wypowiedzeniu strof Słowackiego na oczach widzów zrzuca habit zakonny, zdejmuje z głowy nie tylko Kaptur, ale także perukę ukazując przygotowaną do charakteryzacji głowę owiązaną obcisłą czapeczką. Zakłada jakąś włochatą, podziurawioną skórzaną kurtkę wędrownej żabraczki, dzięki której dotarła do Stolicy Apostolskiej i uzyskała szczególne względy Watykanu.

 

Makryna 3

 

Przez ponad godzinę trwania monodramu przekonuje nas, że potrafi być do bólu szczerą na swej krętej drodze do tego chlubnego celu. Spektakl Matka Makryna kończy się w chwili największego triumfu „świętej męczennicy" i narodowej mistyczki, w owe lata głównej konkurentki Andrzeja Towiańskiego, o którym się raczej nie wspomina jako o oszuście. Spektakl nie wspomina o dosyć przykrym końcu „kariery" zakonnej Makryny, pozostawia nas w przekonaniu, że jej konfabulacje miały sens i przyczyniły się do nagłośnienia „sprawy polskiej". Jako, że w teatrze mamy zwykle do czynienia z magią, możemy być pewni, że wszystko na scenie jest prawdą.

                                                                                        Joanna Tumiłowicz