Przegląd nowości

Coraz bardziej zapomniany Jerzy Waldorff

Opublikowano: poniedziałek, 15, maj 2023 06:38

Gdyby nie umarł w ostatnim tygodniu ubiegłego stulecia, miałby dziś równo 113 lat. Urodził się bowiem 4 maja 1910 roku w Warszawie i tam po burzliwym życiu dokonał żywota, będąc wierny swemu miastu, za co przyznano mu godność Obywatela Honorowego (1992). Zanim jednak to się stało wychowywał się w Wielkopolsce, uczęszczając do gimnazjów w Trzemesznie i Poznaniu (matura w sławnym Marcinku), studia muzyczne odbył w Konserwatorium przy Wrocławskiej, a prawnicze na Wydziale Prawno-Ekonomicznym Uniwersytetu.

 

Jego kariera warszawska rozpoczęła się od pięcioletniej aplikacji adwokackiej, szybko zastąpionej publicystyką muzyczną w „Kurierze Porannym”, „Prosto z Mostu” i tygodniku „Jutro” oraz napisanej książki Sztuka pod dyktaturą, w której zachwycił się Benito Mussolinim, przez co ściągnął na siebie wiele kłopotów, sięgających aż czasów Polski Ludowej. Okupację spędził w Warszawie, organizując przedsięwzięcia kulturalne w konspiracji, a po wojnie związał się z krakowskim „Przekrojem”, Polskim Radiem, a następnie tygodnikami „Świat” i „Polityka”, gdzie co tydzień pisał niezwykle poczytne felietony. W międzyczasie stał się autorem ponad 20 książek głównie o tematyce muzycznej, na których wychowało się również moje pokolenie.

 

Nie będąc zachwyconym powojenną rzeczywistością korzystając z ciętego pióra, popularnego radiowego głosu, a następnie przyciągającej uwagę telewizyjnej fizjonomii, zasłynął spektakularnymi działaniami społecznymi. Muzea w zakopiańskiej Atmie, Teatralne w Warszawie, Radziwiłłów w Antoninie, Ochrona Starych Powązek i coroczna odbywająca się tam kwesta – oto niektóre tylko przejawy jego społecznej aktywności. Wprawdzie walczył głównie o muzykę, ale w swej twórczości wiele miejsca poświęcił patriotyzmowi, narodowej historii, dobrym obyczajom i odwadze w przeciwstawianiu się bezmyślności, głupocie, koniunkturalizmowi, czy ideologicznej tandecie.

 

Był dowcipny, jowialny, zaskakiwał pointami swego rozumowania, rozwijał swe myśli w sposób zdyscyplinowany, koncentrując na swych wywodach nawet nie zainteresowanych jego tematyką. Posługiwał się wykwintną polszczyzną, miał odwagę podejmowania tematów trudnych i wykazywał zadziwiającą konsekwencję w doprowadzaniu ich do pomyślnych rozstrzygnięć.

 

Podziwiałem go od dzieciństwa. Najpierw słuchając  radiowych felietonów muzycznych, potem również felietonów, ale już czytanych w tygodnikach, następnie na  wieczorach autorskich, aż wreszcie podczas wspaniałej oracji na koncercie Chóru Stuligrosza w naszej Auli Uniwersyteckiej w Poznaniu.


Wkrótce założyliśmy Towarzystwo Przyjaciół Opery, prosząc Antoninę Kawecką i Jerzego Waldorffa, aby zechcieli zostać naszymi rodzicami chrzestnymi. Zechcieli! Odtąd Waldorff przyjeżdżał na nasze niezapomniane spotkania ze studentami, przywożąc muzyczne wspomnienia o dawnym Poznaniu ze swej coraz bardziej odległej młodości, nocując u siostry Marii i bywając na kolacjach u Stuligroszów, aby – przecież to takie poznańskie – nie robić nadmiernych kosztów.

 

W początkach mojej pracy zawodowej mogłem zawsze liczyć na jego wsparcie, dobrą radę, wyrazy sympatii. Raz powiedział nawet w jakimś wywiadzie: „… Pietrasowi chętnie kupiłbym cadillaca za skuteczną metodę, popularyzacji muzyki wśród studentów”. Po przeczytaniu – nie do wiary – rozpytywałem moich kolegów w akademiku na Winogradach, co to jest ten cadillac, bo jeszcze nie wiedziałem!

 

W czasach łódzkich i warszawskich wielokrotnie wspierał mnie swym piórem i autorytetem, chociaż w kwestii połączenia Opery z Teatrem Narodowym stanął po stronie ministra Dejmka. Obaj od dawna są już w zaświatach, ale – ktoś mi to opowiadał – przechodząc, nie kłaniają się sobie.

 

Obok premiera Jerzego Buzka i ministra Waldemara Dąbrowskiego przemawiałem na jego bardzo uroczystym pogrzebie. Na czele tłumów przy trumnie towarzyszyły zmarłemu podpory jego pracowitego życia: Mieczysław Jankowski, Jerzy Kisielewski (syn najwytrwalszego kompana nieboszczyka) i dozgonna przyjaciółka Zofia Kucówna.

 

Minęło z górą 22 lata. Poza Festiwalem  w Radziejowicach, świat coraz bardziej zapomina o tym wybitnym Polaku, który swą charyzmą, piórem i  muzycznym autorytetem zabarwił niemal cały XX wiek.  Próbowałem temu zanikowi pamięci zaradzić, wymyślając Poznański Festiwal Waldorffowski, zahaczający o Trzemeszno, gdzie spędził dzieciństwo i młodość, Poznańską Akademię Muzyczną, której stał się absolwentem, nie mówiąc już o naszym Wydziale Prawa, czy Teatrze Wielkim, na widowni którego dowiedział się, co to jest opera.

 

Ale jakoś ciągle za mało jest sojuszników. Czuję, że skończy się to musicalem Waldorff, ty pyro!, który wystawi po wybudowaniu nowej siedziby Teatru Muzycznego – ku uciesze poznaniaków – jego zadziwiający dyrektor Przemysław Kieliszewski.

                                                                           Sławomir Pietras

 

P.S Nie zdając sobie sprawy, że to niedozwolone, wymieniłem nazwisko pani Iwony Karpińskiej, która zapytywała niedawno o cwaniactwo dyrygenta Bassema Akiki. Przepraszam pani Iwono i gwarantuję, że to się już nigdy nie powtórzy.