Przegląd nowości

Bytomskie odkrycia choreograficzne

Opublikowano: poniedziałek, 08, maj 2023 06:54

Tegoroczny Międzynarodowy Dzień Tańca (zawsze 29 kwietnia) postanowiłem spędzić w Bytomiu. Zobaczyłem nie tylko w Wieczór zatytułowany Horyzonty – Międzypokoleniowe Spotkania Baletowe (cięgle nie mogę się doliczyć jakich pokoleń), ale w przeddzień uczestniczyłem w próbie generalnej. Wszystko to na scenie Bytomskiego Centrum Kultury, bo siedziba Opery Śląskiej ciągle jest w remoncie. Gdyby to ode mnie zależało, właśnie tam prezentowałbym wszystkie śląskie produkcje sztuki tańca. Bo i gabaryty sceny odpowiednie i sprzęt techniczny, a zwłaszcza oświetleniowy (brawo reżyser światła Paweł Murlik), a widownia obszerna i nowoczesna. Niestety innego zdania są realizatorzy Horyzontów… na czele z dyr. Łukaszem Goikiem twierdząc, że to miejsce nienależytej atmosfery, jako że niegdyś było tam kino.

 

Skoro udało się stworzyć w Bytomiu zespół baletowy na poziomie co najmniej europejskim, to i właściwą atmosferę się znajdzie, bo śląska publiczność nie jest przecież w ciemię bita. Wiem to dobrze, bo od dziecka oglądałem bytomskie balety najpierw na kolanach rodziców (bez biletów), potem będąc uczniem, licealistą i studentem (też bez biletu, wchodząc zwykle na gapę), a już zupełnie za darmo jako asystent, a potem dyrektor kolejnych teatrów operowych, zaś od kilkunastu lat regularny felietonista Angory.

 

Diagnozuję więc, że poziom tańca jaki osiągnięto w Bytomiu nie ma sobie równego w całej historii Opery Śląskiej. Stoi za tym wieloletni dorobek Henryka Konwińskiego, który w ramach Horyzontów…zaprezentował wyrywkową retrospekcję swojej twórczości choreograficznej. 
Z sentymentem patrzyłem na poloneza z Pana Twardowskiego, fragmenty suity Carmen, adagietto 
z Raju utraconego, kawałka Nocy WalpurgiiCzardasza Jana Straussa i fragmentów Ad Montes oraz Romeo i Julii (do muzyki Hektora Berlioza).

 

Ale rewelacją i porażającym wrażeniem był Krzesany, oglądany w roku 1994 w Bytomiu, potem w 2015 w Łodzi, podczas zeszłorocznego Lądeckiego Lata Baletowego, a teraz tańczony najlepiej jak to jest możliwe przez obecny skład baletu bytomskiego.

 

Konwiński tworząc tę choreografię pod presją najwybitniejszego polskiego choreografa 
i swego Mistrza Conrada Drzewieckiego, a nie – jak chce tego autorka artykułu w programie tylko solisty, choreografa i serdecznego przyjaciela. Conrad jako pierwszy choreografując to dzieło w latach siedemdziesiątych stworzył wprawdzie wizję szaloną i porywającą, ale Henryk przemyślał to jeszcze głębiej, dopracował detale poszczególnych rozwiązań ruchowych i kompozycyjnych, prezentując choreografię doprawdy wspaniałą, zachwycającą. Zwłaszcza gdy w finale Wieczoru wykonali ją tancerze o kwalifikacjach najwyższych. 

 

Na ich czele tańczył mój „koń wyścigowy” Maciej Pletnia, artysta urodzony 
w Radzionkowie, wykształcony w Bytomiu, a mieszkający w sąsiednich Tarnowskich Górach.


 

Poza repertuarem Henryka Konwińskiego oglądaliśmy go we fragmencie Koncertu na obój Allessandro Marcello w choreografii Wiktora Perdka, niedawnego absolwenta bytomskiej szkoły, o którym – wieszczę to – wkrótce będzie głośno, bo mamy do czynienia z czystej wody osobowością choreograficzną. Następnie Macieja Pletnię ujrzeliśmy w kompozycji Love ułożonej przez utalentowanego i sympatycznego Włocha przybyłego do nas z Turynu Alberto Pecetto, do Koncertu fortepianowego Józefa Wieniawskiego. Jeszcze raz ten sam Pletnia w transkrypcji Pieśni Roksany Szymanowskiego, której choreografię przedstawiła Anna Kmiecik-Sokalla, a obok Macieja tańczyli w tercecie Michalina Drozdowska i Douglas De Oliveira Ferreira.

 

Ten wspaniały Brazylijczyk, to gwiazda, mogąca błyszczeć na tle każdego światowego zespołu. 
Ale lepiej niech zostanie u nas, bo zdecydowanie się odczuwa, że mimo wyraźnie dużej konkurencji w męskim zespole, czuje się jak ryba w wodzie. Tak twierdzę, mimo krytycznego patrzenia na zalewanie polskich zespołów baletowych cudzoziemcami. Jednak w Operze Śląskiej tancerzy zagranicznych nie angażuje się jako kadrowe zapchajdziury, ale istotny element koncepcji artystycznej Teatru. Dowodem tego jest aż osiem debiutów tego Wieczoru, z których sześć, to początkujący choreografowie spoza naszych granic.

 

Niezależnie od już wspomnianych, to Czeszka Elen Martausova z fragmentem Fantazji na wiolonczelę i orkiestrę Mieczysława Weinberga, pięknie tańcząca swą pracę w towarzystwie Carla Picuira de Pimodan (Francja), Moniki Niedźwiedzkiej, Rhaphaela Molenaar (Japończyk z Holandii) i Weroniki Tymoszczuk.

 

Zainteresowanie wzbudziły również wszystkie pozostałe debiuty: Kołysanka Szymanowskiego Mai Liszczyk (wykształcona w Bytomiu z dobrymi rokowaniami na przyszłość) Perły i diamenty w choreografii Mitsuki Noda, Fraternity z muzyką Grażyny Bacewicz – piękna praca zbiorowa trójki choreografów i trójki wykonawców oraz Jak we śnie z muzyką Henryka Mikołaja Góreckiego w układzie i wykonaniu włoskich solistów Melissy Totaro i Francesco Pio Tosto.

 

W finale pierwszej części cały zespół wykonał Toccatę Astora Piazzoli w choreografii Chrystiny Heleny. Wykonanie to wprawdzie nie było debiutem, ale wywołało niebywały entuzjazm i tak już nieźle rozgrzanej publiczności. To, że debiutantów zainspirowała muzyka polska jest zasługą Henryka Konwińskiego, który ją wybrał, zaznajomił z nią choreograficznych nowicjuszy, a dopiero później oni dokonali indywidualnych wyborów. Wieczór prowadzili Ewa Leśniak (katowicka aktorka, za którą przepadam) i Grzegorz Pajdzik (też udany debiutant, ale w roli konferansjera).

                                                                    Sławomir Pietras