Przegląd nowości

Olga Pasiecznik – ta wojna przechodzi przeze mnie codziennie

Opublikowano: czwartek, 09, marzec 2023 22:44

Urodzona w Równem w polsko-ukraińskiej rodzinie Olga Pasiecznik przyjechała do Polski u progu lat 90. XX wieku. Od 1992 roku jest solistką Warszawskiej Opery Kameralnej. Uznanie międzynarodowe zdobyła w 1994 roku po zdobyciu II nagrody w kategorii oratoryjnej na arcytrudnym Międzynarodowym Konkursie Wokalnym w’s–Hertogenbosch. Koncertowała w Europie, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Japonii występując na prestiżowych scenach.

 

Olga Pasiecznik 7

 

 

Jest wszechstronną śpiewaczką – ma w swoim repertuarze nie tylko role operowe lecz również oratoryjno-kantatowe i utwory kameralne. Za swoje osiągnięcia artystyczne była wielokrotnie honorowana nagrodami. W dorobku nagraniowym ma ponad 50 płyt CD i DVD. Jest artystką nie tylko z wielkim dorobkiem ale i wielkim sercem, które ofiarowuje swoim rodakom uciekinierom i tym, którzy walczą w Ukrainie. Sercem zmagającym się z cierpieniem w doświadczaniu bolesnych emocji związanych z tragedią swojej pierwszej ojczyzny. O tym rozmawia z Olgą Pasiecznik Izabella Starzec.

 

Gdzie Panią zastała wiadomość o wybuchu wojny?

– W Warszawie. Miałyśmy tego dnia z moją siostrą grać koncert na Nowym Świecie wpisujący się w Dni Fryderyka Chopina. Od rana już było wiadomo, że jest wojna a ja nie wiedziałam, czy będę w stanie z siebie cokolwiek wydusić – jakikolwiek dźwięk. Zadzwoniłam do organizatorów, którzy bardzo mnie poprosili bym wystąpiła. Był to jak dotąd najtrudniejszy koncert w moim życiu. Przedzierałam się od dźwięku do dźwięku, a na dodatek w programie były te pieśni Chopina, które mówią o stracie, pożegnaniu, smutku, miłości do kraju, poświęceniu. Przed każdą z tych pieśni były zapowiedzi, więc z trudem się kłaniałam, łzy mi cały czas ciekły i miałam ściśnięte gardło. Wcześniej prosiłam organizatorów bym mogła cały program wykonać bez przerwy, bez schodzenia ze sceny, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że nie wrócę, nie dam rady.


Gdzie w tym czasie byli Pani rodzice?

– W Równem, moim miejscu urodzenia. Myśmy z mężem dosłownie wisieli na telefonach dzwoniąc do nich co godzinę dopytując, co się dzieje, czy są żywi. Moi rodzice są profesorami wyższej uczelni – Akademii Ostrogskiej niedaleko Równego. Ostróg  jest położony blisko dwóch elektrowni jądrowych. Jedna jest w Chmielnickim, druga w Waraszu (dawniej Kuzniecowsku), no i Rówieńszczyzna leży przy granicy z Białorusią. Dlatego bardzo się o nich martwiliśmy, zwłaszcza po tym co stało się w Zaporożu. Wie Pani, że po tych wszystkich okropnych wiadomościach z Ukrainy miałam problem z wychodzeniem na scenę…, ale właściwie mam go już od 2014 roku.

 

Czyli od aneksji Krymu.

– Tak. Po Krymie, Donbasie, po tym wszystkim co Rosja zaczęła wyprawiać. Od tamtego czasu moja kariera doszła do punktu zwrotnego i właściwie zaczęła się załamywać. Jakoś nie umiałam sobie wyobrazić, że oto stoję gdzieś na scenie a inni umierają za moją pierwszą ojczyznę. Właściwie to im zawdzięczałam to, że mogę na tę scenę wychodzić. W Polsce jest nieporównywalnie większe zrozumienie takich emocji, sytuacji niż w reszcie Europy. Na Zachodzie nie zdają sobie sprawy, że gdyby nie postawa Ukrainy, to może nie mogliby sobie bezpiecznie popijać poranną kawę i przegryzać croissantem.

 

Nie myślała Pani, że właśnie poprzez muzykę może Pani coś dać, ofiarować?

– Do 2014 roku a nawet jeszcze później wierzyłam, że muzyka i sztuka mogą uleczyć świat i poradzić sobie ze złem. Ale już po 24 lutego ubiegłego roku jestem wręcz pewna, że nie.

 

To jest bolesne co Pani mówi.

– Tak, to jest straszne, bo to jest przecież mój zawód, co wcale nie znaczy, że przestanę robić to, co robię na tym małym poletku, które uprawiam. Będę nadal śpiewać z wiarą, że jest to komuś potrzebne. Tak w ogóle to dzisiaj widzę wiele spraw na czarno-biało i prawie nie mam marginesu na różne półcienie. Gdy obserwuję, jak mocno ukształtowała się ta oś zła i dobra wymownym staje się co wybieramy i po której stajemy stronie.

 

Odnosi to Pani też do środowiska muzycznego?

– Wielu moich kolegów pozamykało po 24 lutego swoje konta na Facebooku, żeby ludzie zapomnieli o tym, że po 2014 jeździli występować do Rosji. Zarabiali pieniądze i jakoś im ta ówczesna agresja nie przeszkadzała…

 

Środowisko się podzieliło?

– Tak, przed dziewięciu laty. Z niektórymi kolegami muzykami odważyłam się na szczerą rozmowę. Pytałam – przecież masz gdzie zarobić, możesz to zrobić gdzie chcesz i kiedy chcesz – jak możesz tam jeździć i śpiewać koncerty sponsorowane przez Gazprom lub współpracować z muzykami wspierającymi putinowską politykę okupacji!?! Ciężkie to były rozmowy. Większość kolegów oczywiście udawała, że nic się nie dzieje, bo lepiej jest robić karierę skoro płacą… Po 24 lutego 2022 część z nich nagle zaczęła się jawić jako te gołębie pokoju. Ta ich przeszłość nie przeszkadza im występować w koncertach na rzecz Ukrainy. Tak, czasem wiedzę na afiszu jedno czy drugie nazwisko a wiem, że polecieliby pierwszym samolotem, żeby w Rosji dać koncert. Jak to skwitował mój kolega – Wiesz, Olga, nie lecą tylko dlatego, że nie mają czym…


To jest gorzka prawda.

– Chcemy, czy nie – trzeba to niestety przyznać. Ja po 2014 roku zrobiłam następujące kroki. Po pierwsze odwołałam wszystkim zakontraktowane w Rosji występy. Po drugie nie wykonuję żadnych utworów kompozytorów rosyjskich. Niestety wielu z rosyjskich twórców lub ich twórczość stały się narzędziem propagandy i funkcjonowały jako część tej imperialistycznej polityki. Wreszcie – nie będę występowała z ludźmi, którzy otwarcie wspierają politykę putinowską.

 

Olga,Natalia Pasiecznik 215-332

 

Musiało to sprawić wiele problemów w poprzednich latach.

– Tak, to nie było wtedy takie oczywiste. Wielu dyrektorów teatrów operowych, czy też reprezentantów agencji koncertowych w ogóle nie zrozumiało tej mojej decyzji. Do niektórych nawet musiałam napisać list. Zadawałam im wprost pytanie, czy gdyby była inwazja na ich kraj, to chcieliby propagować muzykę agresora lub występować z tymi, którzy utożsamiają się z agresją?

 

Zrozumieli?

– Niektórzy tak, niektórzy nic. Trudno ludziom zrozumieć doświadczenia takiej tragedii. Mój kolega Iwan Cherednichenko, który jest głównym dyrygentem w Operze Lwowskiej, pochodzi z Irpinia i tam też byli jego rodzice. Ta dwójka staruszków wychodziła z domu by uciec korytarzem humanitarnym – zostali rozstrzelani. Cała rodzina jednej z moich najzdolniejszych studentek musiała uciekać z Gruzji w 2008 roku w czasie inwazji Rosjan, następnie w 2014 roku z Doniecka do Kijowa. Teraz po raz trzeci zostawiają dorobek całego życia. Jak tu tłumaczyć ludziom, że to nie jest wojna, która rozgrywa się w telewizji lub o której czyta się w Internecie. Ta wojna przechodzi codziennie przeze mnie.


Dlaczego Pani rodzice nie zdecydowali się na przyjazd do Polski?

– Jak wspomniałam to są profesorowie akademiccy, mają prawie po 80 lat. Jak trzeba to schodzą do schronu po kilka razy dziennie, po czym wychodzą i kontynuują nauczanie studentów. Powiedzieli, że nie wygrywa się wojen, kiedy zostawia się swój kraj. Mama jest Polką, ale stwierdziła, że tu – w Ukrainie – zostawiła całe swoje życie i nie opuści ani kraju, ani ojca. Wie Pani, gdyby nie ta wojna to chyba nie miałabym świadomości jakich mam rodziców.

 

Jest Pani z nich dumna, prawda?

– Jestem. Dla mnie są bohaterami.

 

W jaki sposób zaangażowała się Pani w pomoc swojej pierwszej ojczyźnie i swoich rodaków? Czy miała Pani też sposobność wyciągnąć rękę do muzyków przybywających z Ukrainy?

– W takiej sytuacji w pierwszym odruchu pojawiają się myśli, że trzeba gdzieś znaleźć lokum, pracę, dać pieniądze. Bardzo często chodziło też o logistykę, organizację spraw – ci ludzie byli bezradni i na granicy różnych trudnych emocji. Niektórzy z nich mieli też świadomość, że być może nigdy nie wrócą, bo nie mają do czego. W pierwszym tygodniu wojny zadzwoniła do mnie osoba z Ministerstwa Kultury znana mi z projektu barokowych klas mistrzowskich i poprosiłabym pomogła dwunastu dziewczynom z muzycznych uczelni Charkowa i wschodu kraju. Próbowałam je jakoś poupychać po różnych uczelniach, prosiłam ludzi, by je przyjęli. Inną rodzinę zwyczajnie przyjmowaliśmy w domu na kilka dni. Pomagałam też przyjeżdżającym studentom, oferowałam darmowe lekcje śpiewu licząc na to, że kiedyś ta młodzież wróci do ojczyzny i będzie mogła tę wiedzę właśnie tam wykorzystać. Jedno było z pewnością nierealne – znaleźć tym wszystkim potrzebującym muzykom pracęŻaden teatr lub orkiestra nie jest z gumy… Jest jeszcze inna sprawa. Było wiele osób, które chciało pomóc, ale miało też wątpliwości – jak to będzie, komu zabrać, żeby dać uciekinierowi. Ten temat był tak trudny, że czasami nie do przejścia.

 

A jak wygląda Pani zaangażowanie w stronę Ukrainy?

– Właściwie na tym skoncentrowałam swoją uwagę. Na tych, którzy tam są i którzy tam walczą na wszystkich frontach. Dzięki którym możemy mieć tu takie życie, jakie mamy. Niedawno wysłaliśmy z mężem 21-szy transport różnych darówCzęść naszych kolegów – muzyków, naukowców, sąsiadów również zaangażowała się w te zbiórki. Jestem im za to wdzięczna z całego serca, ale zdaję sobie sprawę, że jest to kropla w morzu potrzeb Ukrainy.

 

Rozmawiamy tuż przed koncertem w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu w pierwszą rocznicę wybuchu wojny. Między innym zabrzmi Mozarta „Requiem d-moll. Z jakimi emocjami przyjdzie się Pani zmierzyć?

– Powiem, że po roku tej wojny jestem po raz pierwszy w stanie o tym wszystkim rozmawiać z Panią…Żadnego jeszcze wywiadu nie udało mi się udzielić bez łez. Mozartowskie Requiem śpiewałam kilkadziesiąt razy. Ten utwór jest dla mnie w gronie arcydzieł wszystkich czasów i narodów. Wyraża głębię bólu człowieka, jego kruchości wobec Stwórcy i jednocześnie jest wyznaniem wiary w Jego sprawiedliwość i łaskę. Śpiewając Requiem będę myśleć o tych, którzy zginęli w tej strasznej wojnie i o tych, którzy teraz tak dzielnie walczą. Podczas koncertu zabrzmi też Valentyna Silvestrowa Modlitwa za Ukrainę – utwór, który jest sednem wszystkiego – nadziei. Wierzę, że ten dzień zwycięstwa nadejdzie.

 

Wywiad zamieszczony dzięki uprzejmości

www.wroclawskiportal.pl