Przegląd nowości

Od nimfetki do Mony Lizy

Opublikowano: wtorek, 14, luty 2023 21:50

Młode pokolenie mówi o sobie. Niestety w minorowej tonacji. Twórcy przedstawienia Papugi pokazywanego na jednej z małych scen Teatru Studio, są prawie rówieśnikami. Do 40-tki mają jeszcze daleko, ale ich bohaterowie tkwią w namacalnej rzeczywistości, która nie jest wcale tak kolorowa, jak pióra egzotycznych ptaków. To jest przesycony „fałszywymi bodźcami świat mediów społecznościowych, zakrapianych imprez, przykrywania prawdy filtrem, nakładania masek i przyklejania sztucznych uśmiechów”. W sztuce Jacka Góreckiego dwie młode dziewczyny, koszmarnie wystrojone, ni to hostessy, ni to influencerki czy modelki z reklamy jogurtów, mówią o swoich, często wyimaginowanych sukcesach, a w końcu przyznają, że to wszystko staje się pasmem życiowych porażek, jak np. tabletka „dzień po”. Jaką drogę mają wybrać, bo przecież nie taką, jaką szli ich rodzice?

 

Papugi 1

 

W nagranych na wideo rolach pół-komediowych pokazują się charakterystyczni tata i mama, oczywiście każde osobno, Piotr Fronczewski i Joanna Kurowska, a jeszcze z offu odzywa się narrator Jan Frycz, którego trudno oddzielić od Witkacowskiego Bunga, z 622 Upadków czytanych przez niego na antenie radiowej Dwójki. To więc są najlżejsze epizody tego przedstawienia, lecz monologi, a właściwie spowiedzi obu dziewcząt robią wrażenie mroczne i przygnębiające. Zdecydowanie mocniejszą rolę wykreowała w inscenizacji Tadeusza Łysiaka (30-latka, który już zasłynął prawie Oscarowym filmem Sukienka) Dominika Sakowicz.

 

Papugi 2

 

Z początku gra pretensjonalną, do gruntu zblazowaną, słodką idiotkę, ale po zdjęciu peruki zaczyna mówić swoim głosem i kończy przejmującym monologiem z przyklejonym do ust uśmiechem Mony Lizy. Jej partnerka Marianna Janczarska, bardziej rozpoznawalna medialnie jako córka wybitnej aktorki Ewy Błaszczyk, wypowiada słowa pogrążające rodziców, którzy nie dali jej jakże potrzebnego ciepła. Szkoda, że padają tu z jej ust nazwiska dwóch klasycznych kompozytorów – Schuberta i Straussa (nie wiadomo którego), jakoby słuchanych w domu rodzinnym, ale niestety bez jakiejś głębszej refleksji. Klasyka z pewnością nie jest światem tych papużek – nierozłączek (?), a lekarstwem na wyprostowanie ich losów nie jest też chyba przyjaźń ani miłość, choć tej instynktownie pragną. Nie uleczy ich także praca i solidne wykształcenie. Czy taka kameralna opowieść może spełnić rolę katharsis dla przyglądających się jej reprezentantów pokolenia millenialsów Y, czy nawet Z? Przecież wszyscy żyją w odczuwalnym kryzysie rodziny, w lęku przed macierzyństwem, wyalienowani i wchodzący po uszy w samotność mediów społecznościowych? Oto problem.

                                                                           Joanna Tumiłowicz