Przegląd nowości

Ambasadorka piękna

Opublikowano: piątek, 17, luty 2023 21:42

O tańcu, karierze scenicznej i działalności w Fundacji na Rzecz Sztuki Tańca

z Bożeną Kociołkowską rozmawia Rafał Dajbor.

 

Gdy umawialiśmy się na ten wywiad, ustaliliśmy, że to będzie rozmowa dwojga warszawiaków, bo oboje urodziliśmy się w tym mieście i w nim mieszkamy. Jakie jest Pani pierwsze wspomnienie Warszawy? Pierwsza zapamiętana z lat dziecinnych chwila spędzona w mieście?

 

Bozena Kociolkowska 11

 

Urodziłam się w bardzo trudnym czasie, cudem przeżyłam jako dziecko całe Powstanie Warszawskie. Mieszkaliśmy wtedy przy ul. Wolskiej 13. A wiadomo, co się stało z Wolą w pierwszych dniach Powstania – Niemcy zabili 60 tys. ludzi. Trzy razy byliśmy przysypani gruzami, nasz dom został zrównany z ziemią. Całe Powstanie spędziliśmy w różnych schronach. Potem rodzice nieśli mnie kanałami na plecach od placu Krasińskich do placu Napoleona [dziś plac Warecki – red.]. Mój ojciec walczył w Armii Krajowej. Któregoś dnia jego oddział dokonał rozbicia niemieckiego magazynu na ulicy Stawki. Żołnierze zabrali stamtąd broń, panterki, buty i żywność. Podobno gdy ojciec przyszedł w zdobytym ubraniu do nas, do schronu, powiedziałam do niego: „Tatusiu, coś ty do Niemieńców poszedł?”. Pamiętam, jak wróciliśmy z wygnania i zamieszkaliśmy u siostry mojej mamy przy ulicy Tynieckiej na Mokotowie. Był tam trzypiętrowy budynek, ze stropami przebitymi bombą. Dla nas, dzieci, największą atrakcją było, gdy przez tę dziurę po bombie padał deszcz, był to „natrysk” dla dziecięcych figli. I to jest moje pierwsze wspomnienie z Warszawy. Mama wielokrotnie zadawała mi pytanie, czy pamiętam zburzone domy, a wokół nieżyjących ludzi. Ale na szczęście nie dane mi było pamiętać. Widziałam to tylko potem na filmach i poznałam z opowiadań dorosłych. Nigdy nie sądziłam, że obrazy, które przeżyłam w dzieciństwie, wrócą do mnie tak mocno w dojrzałym wieku, z powodu wojny na Ukrainie, którą wywołała Rosja.


Chcę teraz zapytać o inne pierwsze wspomnienie. W której chwili swojego życia pomyślała Pani, że taniec to jest właśnie to, czemu chce się Pani poświęcić bez reszty?

 

Bozena Kociolkowska 1

 

Do mojego zainteresowania tańcem przyczynił się chyba mój ojciec chrzestny. Stawiał mnie na stole, śpiewał i klaskał, a ja tańczyłam do tego akompaniamentu. Wszyscy myśleli, że to tylko zabawa, ale to już we mnie zostawiło ślad, coś we mnie obudziło. Wiedziałam, że szkoła baletowa mieści się w alei Niepodległości, w baraku. Miałam już 10 lat, chciałam, by mama zapisała mnie do tej szkoły. Kiedy nie chciała spełnić mojej prośby, po prostu „zastrajkowałam”, nie wychodziłam z domu i odmawiałam chodzenia do szkoły przez cały tydzień. Jak widać, mój upór zwyciężył. To, co zobaczyłam w szkole baletowej, tak mnie zachwyciło, że gdy mnie potem pytano, czy pamiętam powojenne gruzy Warszawy, mówiłam, że nie pamiętam. Bo nauka tańca w szkole baletowej tak mnie zachwyciła, że biegłabym do niej po jeszcze większych gruzach, które zalegały wtedy na placu Teatralnym.


W alei Niepodległości uczyłam się tylko kilka miesięcy, bo w 1953 roku szkoła została przeniesiona na plac Teatralny do Teatru Wielkiego, do jego lewego skrzydła. Warunki były znakomite. Na naszych oczach rosła nowa szkoła baletowa przy ulicy Moliera, przenieśliśmy się do niej w 1956 r. Szkoła jest tam do dziś.

 

Pamięta Pani, kto uczył Panią w szkole baletowej?

Oczywiście. Wspaniali artyści. Przedwojenna primabalerina Irena Szymańska, Leon Wójcikowski, Zygmunt Dąbrowski, Irena Jedyńska, Olga Jordan. Tego zawodu musi uczyć Mistrz. O ile ma zdolności pedagogiczne. Szkołę ukończyłam w 1960 roku, jako 19-latka. Zdałam maturę jak młodzież z innych szkół i miałam drogę otwartą na każdą, dowolną uczelnię. Na trzy miesiące przed ukończeniem matury dostałam już angaż do teatru, który wtedy nosił nazwę Państwowa Opera w Warszawie, a mieścił się przy ulicy Nowogrodzkiej, tam, gdzie obecnie jest teatr Roma. W 1965 roku instytucja przeniosła się do odbudowanego gmachu przy placu Teatralnym i otrzymała nazwę Teatr Wielki.

 

Bozena Kociolkowska 2

 

Gdy wejdzie się na Pani stronę w Encyklopedii Teatru Polskiego, można przeczytać, że w latach 1960-1986 pracowała Pani w Teatrze Wielkim jako kolejno: tancerka, solistka baletu i pierwsza solistka baletu. Proszę wyjaśnić na czym polegają różnice między tymi nazwami? 

Jest to pewnego rodzaju gradacja umiejętności artystów występujących w zespole. W balecie na całym świecie jest uznawana hierarchia: corps de ballet – czyli zespół, koryfeusz u nas koryfej – czyli ten co prowadzi zespół, demi solista – tańczący małe sola, solista – tańczący duże sola, pierwszy solista – tańczący główne role. Primabalerina to po włosku pierwsza tancerka. Podkreślam słowo „tancerka”, a nie „baletnica”. „Baletnica” to określenie i nieprawidłowe, i obraźliwe, z niewiadomego powodu rozpowszechnione w naszym języku. Określenie „baletnica” brzmi dla tancerki tak, jak dla malarza „pacykarz”, dla lekarza „konował”, dla dziennikarza „gryzipiórek”, a dla prawnika „kauzyperda”. Dodam jeszcze, że ta gradacja umiejętności nie zawsze w poprzednim okresie wiązała się z wynagrodzeniem, choć powinna. Zresztą temat zarobków tancerzy w Polsce, to w ogóle temat rzeka… Tancerzom w 1993 roku zabrano emerytury! Po zakończeniu kariery muszą się zająć inną pracą. Jeśli mają talent pedagogiczny – mogą uczyć tańca, ale muszą się dokształcić, by zdobyć uprawnienia pedagogiczne.


Nie zawsze na te studia idą ci, którzy tak naprawdę powinni uczyć. Przez to wszystko zawód tancerza czy tancerki nie przyciąga młodych ludzi. A rodzic, jeśli ma posłać dziecko do dziewięcioletniej szkoły baletowej ze świadomością, że potem popracuje ono na scenie 20 lat i nie będzie miało za ten okres emerytury, to nie pośle, bo co to za przyszłość? Nikt takiej dla swojego dziecka nie chce. Proszę zobaczyć, że w polskich teatrach operowo-baletowych i zespołach baletowych tańczy wielu cudzoziemców. Niekiedy stanowią oni ponad 50% zespołu. Nie mogę powiedzieć, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nic o tym nie wie. Wie. To chyba jedyny zawód w Polsce, któremu odebrano emerytury. Dlaczego? Czy komuś zależy, aby Polacy przestali zawodowo uprawiać sztukę tańca?

 

Bozena Kociolkowska 3

 

Tańczyła Pani wiele ról, pracując z najwybitniejszymi choreografami. Nie chcę nawet próbować ich wszystkich wymieniać. Może tylko kilka ról: Odetta-Odylia, Kitri, Panna Julia, Fedra, Aegina, Eurydyka. Proszę powiedzieć, które z tych artystycznych spotkań były dla Pani najważniejsze?

Przede wszystkim spotkanie z choreografką Natalią Konius, która spośród 75 młodych tancerek stojących na scenie wybrała właśnie mnie, 19-letnią tancerkę do roli Odetty-Odylii w Jeziorze łabędzim, do najtrudniejszej roli w repertuarze tańca klasycznego. Nie było wcześniej ani do dziś takiego przypadku, odnotowała to nawet prasa: „Niedawno do trudnej roli Odetty-Odylii w Jeziorze łabędzim wybrano młodziutką absolwentkę Warszawskiej Szkoły Baletowej. Bożena Kociołkowska zatańczyła swą partię doskonale”pisał Jerzy Waldorff. A Alicja Bońkowska pisała: „Bez precedensu w powojennej historii naszego baletu jest przecież wypadek wystąpienia 19-letniej absolwentki warszawskiej Szkoły Baletowej w arcytrudnej roli Odetty-Odylii, Kociołkowska jest jedną z tych tancerek, która to pokonała”. Marzeniem każdego choreografa jest odkryć jakiś talent, znaleźć go, wyciągnąć, pokazać światu. W życiu każdej baleriny jest czas, w którym jej talent się rozwija i następuje czas, w którym osiąga się doświadczenie, ale ciało już nie jest tak sprawne. Miałam szczęście zatańczyć w okresie mojego apogeum kilka ról, które miały znakomite znaczenie dla mojego rozwoju artystycznego, czego dowodem są recenzje prasowe. W latach 70. i 80. do Polski w ramach „wymiany kulturalnej” przyjeżdżali choreografowie i pedagodzy ze Związku Radzieckiego.


Tak jak we wszystkich krajach Demokracji Ludowej. Przyjechali m.in. Aleksiej Cziczinadze, Asaf Messerer, Jewgienij Czanga, Aleksander Tomski. Taniec klasyczny był w owym czasie na wysokim poziomie. Potem zaczęto zapraszać wybitnych choreografów z Zachodu. Wielką satysfakcją było dla mnie to, że mogłam pracować z takimi choreografami, jak Alfredo Rodrigues, Françoise Adret, Birgit Cullberg, Serge Lifar – czyli crème de la crème światowej choreografii XX w. To było dla mnie wielkie wyróżnienie. To właśnie dzięki choreografom role, które tańczyłam, przyniosły mi wielką satysfakcję. Szkoda, że nikt wtedy nie pomyślał o rejestracji filmowej i telewizyjnej ciekawych baletów. No cóż, zostały tylko zdjęcia, recenzje, migawki telewizyjne i pamięć miłośników sztuki tanecznej.

 

Miała też Pani okazję występować w teatrach dramatycznych, np. w Trenach Kochanowskiego w Teatrze Narodowym w 1979 roku z Ireną Eichlerówną w reżyserii Adama Hanuszkiewicza.

Po maturze, mając już, jak wspomniałam, angaż do Teatru Wielkiego, zamarzyłam sobie zostać aktorką. Zdałam egzamin wstępny do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, której rektorem był wówczas pan Jan Kreczmar. Wtedy Tacjanna Wysocka i Wojciech Wiesiołłowski poszli do Kreczmara i powiedzieli: „Jeśli przyjmie ją pan na wydział aktorski, wyrządzi pan szkodę polskiemu baletowi”. Jan Kreczmar zaprosił mnie na rozmowę i powiedział: „Proszę pani, jeśli przez rok nic artystycznie satysfakcjonującego panią w teatrze się nie wydarzy, to w przyszłym roku zapraszam na wydział aktorski bez egzaminu”. Ale się wydarzyło. Rola po roli i… zostałam tancerką, a nie aktorką. Choć okazało się, że te aktorskie umiejętności przydały się w kreacji wielu ról, które tańczyłam. Spotkanie z panem Adamem Hanuszkiewiczem było niesamowitą przygodą. „.Pomógł” Janowi Kochanowskiemu i dopisał Urszulce, którą w Trenach grała Małgosia Zajączkowska, życiorys do 18. roku życia. Emilian Kamiński grał jej męża, Irena Eichlerówna wcielała się w narratorkę, sobie Hanuszkiewicz zarezerwował rolę Jana Kochanowskiego, a ja miałam grać anioła, który tańczył nad nimi wszystkimi. Hanuszkiewicz uparł się, że mam powiedzieć jeden tren. Miałam wielką tremę, bo przecież nie byłam aktorką, tylko tancerką, ale dałam sobie radę z przyklejoną na wszelki wypadek ściągą tekstową na plecach Hanuszkiewicza. Jako anegdotę powiem, że nauczyłam się naśladować głos Eichlerówny, o czym ona nie miała zresztą pojęcia. Kiedyś nawet powiedziałam coś jej głosem za kulisami, Hanuszkiewicz dał się nabrać i powiedział „O, jest pani Irena, to zaczynamy próbę” (śmiech). Jeździliśmy po świecie z tym przedstawieniem. W Szwecji pokazaliśmy Treny w Sztokholmie na Zamku Królewskim, na widowni zasiadła Polonia, przedstawienie zostało przyjęte owacyjnie. Potem pokazywaliśmy Treny w całej Polsce.

 

Kolejne Pani zawodowe doświadczenia to praca na stanowisku dyrektora baletu, najpierw w Operze i Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku, a potem w Teatrze Wielkim w Łodzi. Czym zajmuje się dyrektor baletu?

Teatr muzyczny jest bardzo skomplikowanym organizmem. Niewielu zdaje sobie sprawę, jak wielkie umiejętności musi mieć dyrektor naczelny takiego teatru. W teatrze operowo-baletowym pracują ludzie o wielu specjalnościach, każdy z tych działów ma swojego kierownika lub dyrektora w zależności od specyfiki, np. w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej pracuje ok. 1000 osób. Dyrektor naczelny nie jest w stanie ogarnąć całkowicie wszystkiego. Dlatego poszczególne działy – śpiewacy, tancerze, chór, orkiestra, działy techniczne – mają swoich szefów.

 

Można więc powiedzieć, że dyrektor baletu to przedstawiciel dyrektora naczelnego w zespole baletowym teatru?

Tak. To osoba, która podlega bezpośrednio dyrektorowi naczelnemu, choć współpracuje również z innymi działami teatru.


Wreszcie – szkoły baletowe w Warszawie i w Bytomiu. W nich także pełniła Pani funkcję dyrektora artystycznego. W powszechnej opinii nauka tańca klasycznego kojarzy się z gigantycznym wysiłkiem, z czymś w rodzaju niemalże tortury…

 

Bozena Kociolkowska 5a

 

Byłam dyrektorem artystycznym obydwu tych szkół, odpowiedzialną za poziom nauczania zawodowego tańca. W szkołach baletowych jest trzech dyrektorów: naczelny, artystyczny oraz dyrektor do spraw pedagogicznych. A co tej „tortury” – szkoła baletowa na pewno jest wymagająca, odpowiedzialna, trudna. Ale czy ktokolwiek powie, że pan Robert Lewandowski, wspaniały, wręcz genialny piłkarz – torturuje się? Nie. Żeby zdobyć tak wysoki poziom, trzeba bardzo dużo pracować. Porównanie sportu i tańca nie jest bezzasadne. Każdy może grać w piłkę i każdy może tańczyć. Ale nie każdy może te dziedziny uprawiać zawodowo i zostać wybitną jednostką. Praca w szkole baletowej wymaga tytanicznej pracy, talentu i wspaniałych, profesjonalnych pedagogów.  


Choć wywodzi się Pani ze środowiska tańca klasycznego, nigdy nie ograniczała Pani swojego zainteresowania tylko do tej formy tańca, nigdy też nie mówiła Pani publicznie o innych gatunkach tańca jako o „gorszych”. Wręcz przeciwnie, w wywiadach podkreśla Pani, że taniec jest wartością z całą paletą jego odmian w różnych kulturach.

 

Bozena Kociolkowska 4

 

Dlaczego miałabym mówić, że jakaś forma tanecznej ekspresji człowieka jest gorsza? Jeżeli obserwujemy historię życia człowieka na ziemi, to dostrzegamy, że człowiek jeszcze nie umiał pisać, a już tańczył. Były tańce tzw. obrzędowe, będące modlitwą o deszcz, były tańce wojenne. Taniec z formy obrzędowej przerodził się w formę towarzyską, a potem w taniec dworski, z którego rozwinął się taniec klasyczny. To ogromny skrót historyczny. Kultura ruchu była na dworach nauczana tak samo, jak język francuski, muzyka czy śpiew. Każda z tych dziedzin ma jednak wiele różnych form i każda z tych form jest interesująca. Młodzi ludzie są po to, by burzyć zastane kanony sztuki, a starsi – by te zmiany śledzić, obserwować i dawać młodym możliwość rozwijania skrzydeł. Od najdawniejszych lat śledzę rozwój sztuki tańca współczesnego, bo taniec łączy przeszłość z przyszłością. Rock and roll, taniec jazzowy, streetdance, breakdance – to wszystko są szalenie interesujące kierunki we współczesnym tańcu i nie widzę powodu, dla których miałyby być deprecjonowane. Choć niektórzy złośliwi mawiali, że taniec współczesny tańczą ci, co nie nadają się do tańca klasycznego. Nie ma sensu tak mówić. Ta różnorodność świadczy tylko o wielkim walorze tańca. O tym, że każde pokolenie wymyśla swój własny rodzaj ekspresji ciała. A który z nich przetrwa w historii, to pokaże czas. Nie wiem tylko, po co współcześni choreografowie przerabiają „po swojemu” klasyczne balety. Czy ktoś przemalowuje Van Gogha? Albo przerabia muzykę Mozarta? Jeśli jesteś utalentowany – wymyśl nowy temat, nowe środki wyrazu i pokaż. I życzę, by twoja myśl choreograficzna przetrwała pokolenia. Niech pan przy tym zwróci uwagę, jak bardzo trudna jest twórczość choreograficzna. Proszę porównać to z malarstwem. Malarz ma różne materiały, na których może malować (płótno, papier, drewno), różne farby, różne pędzle i swoją wyobraźnię. A sztuka tańca ma tylko wyobraźnię choreografa i ciało tancerza oraz jego wrażliwość. Jakież ograniczone środki wyrazu! A ileż jednak wspaniałych dzieł udaje się z tego „tworzywa” ulepić. 


W 2008 roku założyła Pani Fundację na Rzecz Sztuki Tańca, która w 2016 roku doprowadziła do odsłonięcia w Warszawie, przy ulicy Moliera, pomnika W Hołdzie Polskim Artystom Baletu. Jest to Tancerka, autorstwa Zbigniewa Stanucha.

 

Bozena Kociolkowska 8

 

Uznałam, że skoro Pan Bóg pozostawił mnie jeszcze na tym świecie, a momentów, które mogły sprawić, że już by mnie nie było, przeżyłam kilka, to znaczy, że mam jakieś zadanie do spełnienia, że powinnam pozostawić po sobie jakiś ślad. Gdy wiedziałam, że już nie będę tańczyć, uznałam, że zamiast grać rolę emerytki – zrobię coś dla dobra polskiej sztuki tańca. Zanim założyłam Fundację, zrealizowałam kilka międzynarodowych projektów, m.in. w 1991 roku festiwal Dance of the World w Gdańsku, a w 1996 roku jego drugą edycję w Warszawie. Zdobyłam na to pieniądze w dwóch ministerstwach kultury – Nadrenii-Westfalii i w polskim Ministerstwie Kultury.


Na festiwal przyjechali pedagodzy i choreografowie z różnych stron świata, dając nam możliwość poznania nieznanych dotychczas form i technik tańca. Zobaczyłam wtedy nieprawdopodobny entuzjazm wielkiej grupy młodych ludzi. W festiwalu brało udział 800 uczestników! To utwierdziło mnie w przekonaniu, że w naszym kraju jest bardzo wielu szalenie zdolnych miłośników sztuki tańca, tylko niemających takich szans rozwoju jak ich rówieśnicy na Zachodzie.

 

Bozena Kociolkowska 9

 

Zapał i zaangażowanie młodych tancerzy był dla mnie największą nagrodą za trudy zorganizowania festiwalu pro publico bono. W 1993 roku byłam współorganizatorką oraz pedagogiem pierwszego World Dance Congress w San Francisco. Założenie Fundacji na Rzecz Sztuki Tańca w 2008 roku było więc kolejnym etapem mojej działalności zmierzającej do popularyzacji i upamiętnienia sztuki baletowej.

 

Przejdźmy do pomnika W Hołdzie Polskim Artystom Baletu.

Kiedy tańczyłam w Teatrze Wielkim w Warszawie, okno mojej garderoby wychodziło na miejsce, w którym obecnie stoi pomnik.


Zmęczona po próbie, patrzyłam przez okno na znajdujący się tam klomb i myślałam, ileż pokoleń polskich tancerzy oddało swoje talenty polskiej kulturze. A tak niewielu z nich jest upamiętnionych. Tak narodził się pomysł wzniesienia pomnika wszystkim pokoleniom polskich artystów baletu. Minęło ponad pół wieku, założyłam Fundację, której pierwszym zadaniem było właśnie wzniesienie takiego obiektu. Doprowadzenie do jego odsłonięcia było bardzo skomplikowane i trwało osiem lat. Chodziłam, szukałam najrozmaitszych dokumentów prawnych, pozyskiwałam sponsorów (tu szczególnie zasłużyli się szefowie Grupy Mazurkas, Andrzej Bartkowski i Andrzej Hulewicz), powołałam Komitet Społeczny i Komitet Honorowy, w skład którego wchodzili minister prof. Piotr Gliński, marszałek województwa mazowieckiego Adam Struzik, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz i wiele innych osób. Trzeba było ogłosić konkurs. Stanęło do niego 56 rzeźbiarzy. Powołałam jury z prof. Adamem Myjakiem na czele. W jego skład weszli także: sekretarz Polskiego Komitetu ds. UNESCO prof. Sławomir Ratajski, wiceprezes warszawskiego oddziału Związku Polskich Artystów Plastyków Tomasz Awdziejczyk, zastępczyni dyrektora Biura Stołecznego Konserwatora Zabytków Małgorzata Gmiter, kierownik Muzeum Teatralnego Andrzej Kruczyński, rzeźbiarz Majid Jammoul oraz ja, jako wiceprzewodnicząca jury. Nasz wybór padł na projekt Zbigniewa Stanucha Tancerka, jako muza tańca. Uznaliśmy, że Terpsychora, choć jest muzą kobietą, obejmuje sobą wszystkich artystów baletu. Należę do ludzi, którzy mają pasję, więc gdy widzę jakiś cel, to idę do niego, odsuwając na bok kolejne trudności. W 2022 r. z okazji Międzynarodowego Dnia Tańca, obchodzonego 29 kwietnia na całym świecie, ukazała się publikacja pt. Warszawska Terpsychora.

  

Rzeźba w wersji zminiaturyzowanej jest teraz także statuetką.

To był plan Fundacji od samego początku, aby zminiaturyzować rzeźbę i zrobić statuetkę jako nagrodę dla wybitnych przedstawicieli sztuki tańca. Zaproponowałam w 2019 r. zorganizowanie I Ogólnopolskiego Konkursu Tańca w sześciu kategoriach pod nazwą Perły tańca, zapraszając do współpracy Teatr Wielki – Operę Narodową i ówczesny Instytut Muzyki i Tańca. To właśnie w tym konkursie nagrodą była statuetka – miniatura pomnika. W 2021 r. IMiT zmienił strategię. Od 2021 r. statuetka Perły tańca jest więc nagrodą Fundacji na Rzecz Sztuki Tańca. Otrzymują ją tancerze, choreografowie, pedagodzy, dziennikarze, którzy swoją działalnością przyczyniają się do popularyzacji i upamiętnienia sztuki tańca. Niestety, coraz trudniej jest realizować projekty, które służą utrwalaniu narodowej kultury.

 

Jakie jeszcze działania podejmuje prowadzona przez Panią Fundacja? Wiem o interesującym projekcie łączącym taniec i malarstwo.

Taniec i malarstwo należą do sztuk pięknych. Są one od siebie jak gdyby oddalone, każda działa osobno. Na Krakowskim Przedmieściu była kiedyś bursa, w której mieszkali razem studenci różnych szkół artystycznych. Byli blisko różnych sztuk, wymieniali się doświadczeniami i wrażeniami. Dyskusje o różnych sztukach nie miały końca. Dziś każda uczelnia artystyczna ma osobny akademik. Przez to różne rodzaje sztuki oddalają się od siebie. A przecież taniec jest tak wspaniałym tematem dla sztuk plastycznych. Są kraje, w których studenci malarstwa i rzeźby mają taniec w obowiązkowym zestawie zajęć. Uczą się dzięki temu np. zasad kinetyki, które są wspólne zarówno dla artysty baletu, jak i dla rzeźbiarza. Kiedyś na Śląsku zwrócił się do mnie z propozycją wspólnego projektu rektor katowickiej szkoły filmowo-telewizyjnej. Przyszli studenci reżyserii i operatorstwa. Zapytałam, co ich interesuje.


Odpowiedzieli, że „wszystko”. Co to znaczy „wszystko”? W ogóle nie umieli powiedzieć, co tak naprawdę chcą sfilmować. Podobnie było, gdy do Bytomia do szkoły przyjechała pewna telewizja. Patrzyłam, co oni filmują, i w pewnym momencie musiałam powiedzieć, że przecież to, co filmują, nie ma sensu, bo to w ogóle nie jest istota tańca. W końcu reżyser tego reportażu wyznał mi szczerze, że nie zna się w ogóle na tańcu i w zasadzie taniec ma dla niego wymiar głównie erotyczny.

 

Bozena Kociolkowska 6

 

Mogłam na to tylko opowiedzieć, że szkoda, że w takim razie nie poszedł tam, gdzie tańczony jest taniec na rurze (z całym szacunkiem odnoszę się i do takiej ekspresji człowieka). Gdy warszawską ASP „rządził” jeszcze Andrzej Kreütz-Majewski, jak mawiano o Nim, „nasze dobro narodowe”, zapraszał mnie na wykłady o tańcu ze studentami. Utwierdzałam się w przekonaniu, że koniecznie trzeba zbliżyć ze sobą różne rodzaje sztuk, bo artyści nie wiedzą wiele o innych rodzajach sztuk pięknych oprócz swojej. Tak zrodził się pomysł projektu Taniec w malarstwie. Śladami Edwarda Degasa.


Projekt zrealizowano w 2014 roku.

Brało w nim udział pięć instytucji artystycznych. Przez rok trwały warsztaty. Prowadziłam wykłady o rozmaitych stylach tańca, o historii tańca i jego podstawowych zasadach. Pokazywałam zdjęcia i filmy. Partnerem moim był Oddział Warszawski Związku Polskich Artystów Plastyków. Zgłosiło się przeszło 40 malarzy. Powstało ok. 120 prac. Malarze byli przeszczęśliwi, że usłyszeli o tajnikach zawodu artystów baletu.

 

Bozena Kociolkowska 7

 

Oczywiście byli i tacy, którzy znaleźli jakieś zdjęcie i skopiowali je po prostu. To było bez sensu, ale zawsze znajdują się tacy, którzy chcą iść na łatwiznę. Chodziło o to, żeby każdy z uczestników przełożył sztukę tańca na swoją malarską wrażliwość. Odbyło się łącznie osiem wystaw, m.in. w siedzibie Związku Polskich Artystów Plastyków, w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, w Galerii Freta na Nowym Mieście. Mieliśmy trochę wsparcia ze strony Ministerstwa, ale bywało, że na niektóre wystawy woziliśmy obrazy własnymi samochodami. Projekt został również zrealizowany pro publico bono.


Wspominała Pani o redaktorze, który twierdził, że taniec to dla niego erotyka. Dziś tzw. taniec na rurze, czyli pole dance, zyskuje coraz więcej zwolenników, niektórzy chcą, by uznać go za dyscyplinę sportową, albo wręcz za gatunek taneczny

Nie, tego zdecydowanie nie można uznać za gatunek tańca. Oczywiście, taniec ma swoje kategorie i służy różnym celom i różnym emocjom, erotycznym również, by wspomnieć choćby o pochodzącym z krajów Maghrebu tańcu brzucha, bardzo zmysłowym, wręcz seksualnym. Jednak to samo można pokazać w różny sposób. Erotykę w tańcu – także. Taniec brzucha to taniec wywodzący się ze starej tradycji, mocno umocowany kulturowo. Taniec na rurze, jeśli już chcieć go wyjąć z kategorii czystej erotyki, może być umieszczony wśród dyscyplin gimnastyki sportowej. Ale na pewno nie tańca.

 

Bozena Kociolkowska 10

 

W Bytomiu, z którym to miastem była Pani związana przez wiele lat jako dyrektor artystyczny Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Ludomira Różyckiego, odbywa się Międzynarodowy Konkurs Choreograficzny Uczniów Szkół Baletowych Pani imienia.

Jestem pomysłodawczynią tego konkursu. Został on zapoczątkowany w 2005 r. i odbywa się co dwa lata. W 2022 r. miała miejsce jego 12. edycja. Jestem z tego bardzo dumna, że w 2018 r. nazwano go moim imieniem. Młodzież poprzez własną twórczość choreograficzną udowodniła nam potrzebę młodego pokolenia opowiadania sztuką tańca o interesujących ich sprawach. Muszę jednak sięgnąć w przeszłość i opowiedzieć o jeszcze jednym projekcie, który zrealizowała Fundacja. Otóż w 1816 r. ośmioletni Fryderyk Chopin występował na koncercie organizowanym przez Towarzystwo Dobroczynności w Pałacu Prezydenckim. Rok 2010 był rokiem Chopina. Postanowiłam upamiętnić to wydarzenie tablicą na Pałacu Prezydenckim. Odbył się koncert, w lutym 2010 r., na którym, podobnie jak na odsłonięciu tablicy, obecna była para prezydencka, Maria i Lech Kaczyńscy. Można o tym przeczytać w książce Barbary Stanisławczyk Ostatni krzyk. Od Katynia do Smoleńska – historie dramatów i miłości [Poznań 2011]. Innym interesującym projektem, z którego jestem bardzo dumna, jest wystawa rzeźb osób głuchoniewidomych, która odbyła się w 2009 r. w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Podczas pobytu w Italii zupełnym przypadkiem zetknęłam się ze środowiskiem osób głuchoniewidomych.


Koleżanka poprosiła mnie o zastąpienie jej w roli tłumacza i przewodniczki po Muzeach Watykańskich. Najpierw miała miejsce konferencja, w której brali udział przedstawiciele Polskiego Towarzystwa Głuchoniewidomych i Włoskiego Towarzystwa Osób Głuchoniewidomych. Konferencja odbywała się w kilku językach: polskim, włoskim, migowym i z użyciem alfabetu Lorma. Następnie było zwiedzanie i okazało się, że Muzea Watykańskie mają specjalnie przygotowanych przewodników, którzy oprowadzają osoby głuchoniewidome.

 

Bozena Kociolkowska 12

 

Niewiarygodne, a jednak możliwe. Jeden z prezesów zaproponował, że pozna mnie z towarzyszącą im grupą artystów rzeźbiarzy. Tak dowiedziałam się, że co roku w Muzeum Rzeźby Polskiej w Orońsku odbywają się warsztaty rzeźbiarskie dla osób głuchoniewidomych. Zostałam tam zaproszona na dwa tygodnie i widziałam, jak z trzech ton gliny powstały rzeźby. Byłam zafascynowana, oszołomiona tym, co zobaczyłam. Postanowiłam zorganizować wystawę tych rzeźb w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie. W 2009 roku wystawiliśmy 68 rzeźb. Udało się. Wystawie patronowała Maria Kaczyńska.


Jest Pani także autorką tekstów dla prasy poświęconej sztuce tańca.

Piszę od lat, a rozwinęło się to mocno i szeroko, gdy wskutek pandemii zostałam jak wszyscy „zamknięta” w domu. Pisałam i wciąż piszę do takich tytułów, jak „Twoja Muza”, „Biuletyn ZASP” (obecnie pod nazwą „Sceny Polskie”), „Bez Wierszówki”,„Kultura i Biznes”, „Ostoja”, której redaktorem naczelnym jest dr Ireneusz Bruski i zaprasza na strony swojego magazynu sztukę tańca. Fundacja wydaje książki: Taniec w oczach dzieciPierwszy krok w kulturę, pierwszy krok w tańcuSpotkania ze sztuką tańcaPierwsza dama warszawskiego baletu. Bożena Kociołkowska. Książkę tę można dostać w księgarni internetowej Instytutu Teatralnego.

 

A na koniec proszę powiedzieć, jakie są kolejne plany prowadzonej przez Panią fundacji?

Zna pan takie powiedzenie „Chcesz Pana Boga rozśmieszyć – opowiedz Mu o swoich planach?”. Pandemia pokazała, jak bardzo słuszne bywa to porzekadło. Z tym że komuś takiemu jak ja, pełnemu energii, trudno byłoby żyć bez konkretnych zamierzeń. Nie chcę więc opowiadać o zamierzeniach, które zaledwie kiełkują, zobaczymy, co z nich wyniknie. Ale wszystko co robię, robię dla sztuki tańca. Bo taniec łączy ludzi. Jest obecny we wszystkich kulturach. Zmienia się w ciągu pokoleń, ale wciąż jest z ludźmi. Mówi się, że życie nie jest tym, co zastaniesz, ale tym, co sam stworzysz. „Przeżyj swoje życie na robieniu czegoś, co będzie trwało dłużej niż samo życie” – napisał William James. Nieustannie kieruję się tą zasadą. Moją pasją jest popularyzacja sztuki tańca, dlatego założyłam Fundację. Muzyka, taniec, malarstwo, rzeźba – to najwspanialsze dary, jakie Pan Bóg dał człowiekowi. Każdy może być ambasadorem piękna. Brzydota ambasadorów ani reklamy nie potrzebuje, we współczesnym świecie doskonale daje sobie radę sama. A piękno trzeba wspierać, bo każdy go potrzebuje. Jak mówił Norwid – piękno ma zachwycać człowieka, a sztuka kształtuje osobowość. Moje plany wynikają z moich marzeń, a trzeba marzyć, bo marzenia się spełniają, tylko nie zawsze wiadomo po jakim czasie. Mnie się kilka spełniło. Sama doświadczyłam w życiu wiele bólu, smutku i porażek, ale jednak życie przyniosło mi więcej dobrego, niż mogłam sobie wyobrazić. I wciąż bliskie mi są słowa z piosenki śpiewanej przez Stanisława Soykę: „Na miły Bóg, życie nie tylko po to jest, by brać, życie nie po to, by bezczynnie trwać, i aby żyć, siebie samego trzeba dać”.

 

Bożena Kociołkowska – jedna z najwybitniejszych artystek baletu drugiej połowy XX w. w Polsce, pedagog, choreograf. Zadebiutowała w wieku 19 lat rolą Odetty-Odylii w balecie Jezioro łabędzie. Ukończyła warszawską Szkołę Baletową, Państwową Wyższą Szkołę Muzyczną w Warszawie, Szkołę Główną Handlową w Warszawie. Tańczyła główne role, m.in.: Kitri, Pannę Julię, Fedrę, Aeginę, Mirtę. Była dyrektorem baletu Opery w Gdańsku i Teatrze Wielkim w Łodzi, dyrektor artystyczną państwowych szkół baletowych w Warszawie i Bytomiu. Jurorka polskich i międzynarodowych konkursów tańca. Realizatorka i pomysłodawczyni wielu projektów ogólnopolskich i międzynarodowych, związanych ze sztuką tańca, m.in. Festiwal Dance the World, pierwszy World Dance Congress w San Francisco, Międzynarodowe Spotkania Młodych Tancerzy, Taniec w Malarstwie, Międzynarodowy Konkurs Choreograficzny Uczniów Szkół Baletowych, którego jest patronką. Pomysłodawczyni rzeźby W Hołdzie Polskim Artystom Baletu stojącej przy Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie oraz Ogólnopolskiego Konkursu Perły Tańca. W celu promocji sztuki tańca założyła Fundację na Rzecz Sztuki Tańca, której jest prezesem. Ukazała się jej biografia Pierwsza dama warszawskiego baletu. Bożena Kociołkowska. Niestrudzona propagatorka sztuki tańca w Polsce i za granicą. Za swą działalność artystyczną i społeczną otrzymała wiele odznaczeń i nagród.

 

Wywiad wcześniej został opublikowany w Stolicy" nr.11/12 w 2022 roku