Przegląd nowości

Dwa skrajne zaskoczenia

Opublikowano: poniedziałek, 23, styczeń 2023 06:33

Bitwa tenorów na róże ma w telewizji swoją historię, skoro oglądaliśmy i słuchaliśmy już dziewiątej edycji, z dotychczasowych najsłabszej. Odbywała się bowiem bez udziału publiczności, a tenorzy w głębokich ukłonach dziękowali za oklaski trzyosobowemu jury co brzmiało, jakby dwóch podpitych melomanów policzkowało się pod budką z piwem. A w jury zasiadł prof. Ryszard Karczykowski, sam ongiś znakomity tenor i Michał Maciaszczyk, zapowiadany jako skrzypek i dyrygent, którego nigdy nie słyszałem grającego na skrzypcach lub dyrygującego czymkolwiek, a zobaczyłem również po raz pierwszy. Przewodniczącą była Agnieszka Rehlis śpiewająca swym pięknym mezzosopranem częściej za granicą niż w Polsce, zapewne zmuszona przyjmować tego rodzaju funkcje, aby w ojczyźnie nie zapomniano, że w ogóle istnieje. 

 

To gremium – poza kuriozalnym oklaskiwaniem – wypowiadało się o występujących tenorach w tonacji od zachwytu do uwielbienia. Począwszy od Ryszarda Karczykowskiego, który powinien wstydzić się swych opinii, bo się przecież na śpiewie zna, poprzez Michała Maciaszczyka nie mającego ze śpiewem nic wspólnego, a skończywszy na Agnieszce Rehlis, która nie powinna tracić czasu na występowaniu w takiej roli aż do zakończenia swej coraz wspanialszej kariery, czyli za jakieś co najmniej lat dwadzieścia.

 

Do chwalenia występujących tenorów zachęcali prowadzący Bitwę Tomasz Tylicki wyuczonymi na pamięć formułami (zacytował nawet Carusa) oraz Alicja Węgorzewska, wyglądająca jak na swój wiek rześko w części I, a już bardziej dekadencko dzień później w części II. Jej to telewizja powierzyła scenariusz, repertuar i koncepcję artystyczną całości. Były tam pieśni neapolitańskie, mnóstwo numerów musicalowych i piosenek w języku angielskim, ale ani jednej arii operowej ba – nawet operetkowej. Powoływanie się na inspirację Janem Kiepurą nie miało więc najmniejszego sensu, bo „chłopak z Sosnowca” takiego repertuaru po prostu nie śpiewał. No, może poza O sole mio, które w tenorowym kwartecie zabrzmiało najlepiej w całym jakże tandetnym programie, tej rzekomej Bitwy.

 

Tym razem „bili się” Aleksander Zuchowicz z Wrocławia (brązowa róża), Bartosz Gorzkowski z Poznania (srebrna róża), Dawid Kwieciński z Łodzi (złota róża) i Szymon Rona z Bydgoszczy (platynowa róża). Tę ostatnią wręczyła na wizji dyr. Kalina Cyz, z której działalnością w TVP Kultura usiłuję sympatyzować, ale tego programu powinna się wstydzić.


Nad występującymi tenorami nie będę się natrząsał, bo każdego z nich zapewne czeka jakiś artystyczny rozwój, a – póki co – w XI Bitwie tenorów na róże zostali zaprezentowani wielce niefortunnie począwszy od utworów, które z powodzeniem mogliby śpiewać barytony i basy, ale przede wszystkim piosenkarze. Natomiast brakło repertuaru tenorowego z prawdziwego zdarzenia, gdzie bojownicy o zdobycie tych monstrualnych żelaznych kwiatów mogliby zaprezentować skalę głosu, wokalną interpretację i ten specyficzny tenorowy wigor, za którym zawsze szaleje publiczność, a której tym razem nie wpuszczono do studia i cała impreza kojarzyła się bardziej z imieninami u cioci, niż z jakąkolwiek bitwą. Atrakcyjności nie stanowiły również głosy żeńskie, poza obowiązkowymi duetami musicalowymi śpiewające swe piosenki za długo mimo, że nie walczyły o te nieszczęsne sztuczne kwiaty.

 

Aby odreagować te nieprzyjemne zaskoczenia udałem się nazajutrz do Teatru Muzycznego w Poznaniu na pożegnalny spektakl Skrzypka na dachu, którego dyr. Przemysław Kieliszewski postanowił zdjąć z repertuaru po 17 latach grania, przy każdorazowych kompletach na widowni. Przedstawienie zrealizował jego poprzednik dyr. Daniel Kustosik, a wyreżyserował Artur Hofman (wybornie!) z choreografią Wioletty Suskiej (znakomitą!) i scenografią Mariusza Napierały (wyśmienitą!). Obecny dyrektor Teatru Muzycznego o profilu zdecydowanie musicalowym nie tylko nie pozbył się osiągnięć swego poprzednika (jak to czynili i czynią inni władcy teatralni), ale zadbał o dobry stan dekoracji, kostiumów, poziomu gry scenicznej i urodę scen baletowych, a przede wszystkim obsadę wykonawców, wśród których przez wszystkie te lata bryluje Włodzimierz Kalemba (wyśmienity Tewie). A mnie poza tym podobali się Jente (Iwona Kotzur), Gołda (Anita Urban-Wieczorek) Cejtl (Joanna Rybka-Sołtysiak), Hudele (Katarzyna Łapek), Chawa (Aleksandra Daukszewicz), Motl (Maciej Ogórkiewicz), Perczyk (Łukasz Brzeziński) i Leizor Wolf (Radosław Elis). 

 

W przerwach z satysfakcją słuchałem protestów przychodzącej tu eleganckiej publiczności przeciwko decyzji o zdjęciu z repertuaru tego wspaniałego spektaklu. Przecież w Poznaniu zaczyna się właśnie budowa największego w Polsce Teatru Muzycznego (1200 miejsc na widowni), w którym nie może zabraknąć nieśmiertelnej klasyki musicalowej, takiej jak Hello DollyUpiór w operze, czy Skrzypek na dachu. 

                                                                     Sławomir Pietras