Przegląd nowości

Z westernuś powstał...

Opublikowano: piątek, 23, grudzień 2022 15:53

Mamy na polskim rynku operowym świetnie rokującą gwiazdę reżyserii Karolinę Sofulak, przygotowaną teatralnie i muzycznie, rozumiejącą znaczenie partytury i odbierającą muzyczne narracje jako pełnowartościowy język dramatu. To dzięki jej pomysłom pojawiły się na naszych scenach dwie niebanalnie rozwiązane teatralnie i muzycznie opery Dworzaka, Rusałka w Poznaniu i Vanda w Krakowie. To ona wzięła również na warsztat całkiem nieoczywistą operę Giacoma Pucciniego La fanciulla del West, którą po naszemu przełożono na Dziewczynę z Dzikiego Zachodu i wyszła zwycięsko. 

 

Dziewczyna z Zachodu 1

 

Tę operę wystawia się rzadko, a w Łodzi była ostatnio w latach 70. Trudne to zadanie. Trzeba znaleźć troje doskonałych śpiewaków, dla których dramatyczne partie nie będą przeszkodą w prezentacji walorów własnego głosu. Musi się też przygotować zespół artystów, którzy wypełnią wiarygodnie pomniejsze role i jeszcze powinien się pojawić dobry i skory do działań aktorskich męski chór.

 

Dziewczyna z Zachodu 2

 

A dodatkowo trzeba umieć przedstawić wiarygodnie ckliwą, nieco pretensjonalną fabułę w strawny i przekonujący sposób. To wszystko się w łódzkim Teatrze Wielkim udało, choć zawsze mogłoby być lepiej. Tytułowej postaci Dziewczyny z Dzikiego Zachodu, Oldze Mykytenko zabrakło w forsownych fermatach okrągłego, podpartego tonu, ale to czego nie dała natura i szkoła nadrabiała talentem scenicznym. Jej partnerzy, Łukasz Motkowicz – baryton i Dominik Sutowicz – tenor ukazali swoje możliwości głosowe i dali się sensownie poprowadzić w zawiłościach fabuły. Ich role skomplikowane emocjonalnie, skonstruowane na zasadzie przeciwieństw – brutalność/delikatność, narzucanie siły/łagodna perswazja – zagrały w pełni na scenie, muzycznie i aktorsko. 


Z kolei chór poszukiwaczy złota, pełen przyjaznych intencji, prostackich zachowań i skłonności do gwałtownych reakcji na hasło rzucone z zewnątrz, także wypadł właściwie, zgodnie z zasadami psychologii tłumu. Tu reżyserka wykazała doskonały słuch i dramaturgiczną sprawność. Pomogły jej samorodne talenty osób zaproszonych do zespołu. Np. autentyczny latynos Pepe Diaz w niewielkiej rólce górnika dawał z siebie wszystko, byśmy się poczuli jak przy granicy z Meksykiem. Tomasz Tracz w roli barmana też był prawdziwym bohaterem drugiego planu, zaufanym doradcą, ale i gorliwym obrońcą.

 

Dziewczyna z Zachodu 3

 

Mieliśmy jeszcze indiańską parę – Arkadiusza Jakusa i Agnieszkę Makówkę. Wyróżniał się z tłumu górników Sonora – Andrzej Kostrzewski. Był górniczy agent Tomasz Rudnicki. I wcale nie pogubiliśmy się w plątaninie charakterów i osobowości. Wojciech Rodek za pulpitem dyrygenckim wydobył z partytury Pucciniego jędrność i krwistość instrumentacji, co dodatkowo podwyższało wymagania dla wokalistów, którzy musieli się niekiedy przebijać przez orkiestrowe tutti. 

 

Dziewczyna z Zachodu 4

 

Pewien znak zapytania był związany ze scenografią autorstwa Kamila Lendy. Na przodzie sceny mieliśmy typową westernową tawernę, gdzie jest wyszynk, ławy dla spragnionych, ale także utajniony „magazyn” poszukiwaczy złota. W głębi umieszczono podświetlone walce-bryły, coś jak panorama wielkiego, współczesnego miasta. Dopiero w trzecim akcie okazało się, że są to ogromne amerykańskie drzewa, las sekwoi otaczający górniczą osadę. Wszystkie elementy dekoracji zagrały w przedstawieniu, były rozmieszczone logicznie i przejrzyście. Reżyserka nie przeniosła akcji dramatu na Podhale, ani do biura jakiejś współczesnej korporacji. To także świadczy o jej kompetencjach.

                                                                 Joanna Tumiłowicz