Przedstawienie Toski Giacomo Pucciniego 9 grudnia stanowiło nieformalną inaugurację Piotra Sułkowskiego, tym razem w roli dyrektora muzycznego Opery Krakowskiej i jej głównego dyrygenta. Z tej okazji spektakl z dwudziestopięcioletnim stażem scenicznym poddany został gruntownym retuszom.
W pierwszym akcie dodano wiele sytuacji rodzajowych z udziałem księży i zakonnic, a pod koniec finału procesja ustawia się frontalnie do widowni, tworząc tableau jakby zaprojektowane przez samego Michała Anioła, skoro pojawiają się szwajcarscy gwardziści noszący skrojone przez niego mundury. Zrezygnowałbym natomiast z prezentowania dokonań malarskich Cavaradossiego, czyniąc obraz, nad którym pracuje, niewidocznym dla widza. Wtedy może on uruchomić wyobraźnię i zobaczyć coś więcej niż pospolity wytwór dekoratora. Szkoda też, że stonowano poprzednie ujęcie Zakrystiana przez Wołodymyra Pańkiwa, czyniące z niego komiczną figurę obłudnego bigota. W trzecim akcie kopułę św. Piotra przesłaniają chmury, korespondujące z tragicznym rozwojem wydarzeń.
Środkowy pozostał wierny kształtowi jaki nadała mu scenografka Barbara Kędzierska, czyniąc purpurę (ściany gabinetu Scarpii, obicia mebli) i szkarłat (suknia Toski, surdut Scarpii) dominującymi tonacjami kolorystycznymi, przywołującymi panujący w nim duszny klimat, skoro akcja ogniskuje się wokół okrutnych tortur zadawanych Cavaradossiemu¸ co zostaje dodatkowo wzmocnione przez oświetlenie¸ od czasu do czasu wywołujące wrażenie unoszących się oparów krwi.
Mnie natomiast najbardziej przypadło do gustu przyciemnienie sceny, kiedy przychodzi czas na arię tytułowej bohaterki Vissi d'arte, vissi d'amore, koncentrując światło na jej postaci, a co za tym idzie skupiając całą uwagę na śpiewie solistki. A Ewa Vesin wykonała ją z wielką maestrią, łącząc wrażliwość z kulturą muzyczną, wydobywając całą gamę uczuć za pomocą głosu, jego modulowania i dobierania zróżnicowanych barw, a także wyrównanego brzmienia również w dynamice forte.
W innych momentach doradzałbym jednak stonowanie tego środka wyrazu, zwłaszcza w ustępach pozbawionych kantylenowego kształtowania frazy. Niedawno artystka była Toską w Operze Rzymskiej, a więc tam, gdzie zaczęły się dzieje sceniczne tego dzieła. Gruzińskiego tenora Giorgi Sturuę uznać można za w pełni predestynowanego do partii Cavaradossiego. Dysponuje głosem, który dojrzewał w słonecznej kulturze wina, a więc odznacza się rozległym ambitusem i dźwięcznością, a artysta unika przy tym wszelkiej forsowności. Wręcz przeciwnie, często ucieka się do efektu fil di voce, czyli ściszania, na przykład w arii E lucevan le stelle.
W ogóle nie nadużywa przesadnej dynamiki, preferując jej subtelniejsze odcienie. Początkowo mogło się wydawać, że baryton Mikołaja Zalasińskiego nie posiada dramatycznego ciężaru gatunkowego, gęstości i ciemnego tembru, nieodzownych w partii Scarpii. Aliści, sięgnięcie do wysokiego rejestru w Te Deum robiło wrażenie. W następnym akcie, w obydwu ariosach, w pełni sprostał stawianym przez nie wymaganiom. Orkiestra pod batutą Piotra Sułkowskiego okazała się partnerem solistów w pełnym tego słowa znaczeniu.
Na przykład ograniczając dynamikę i zwalniając tempo przed ostatnim wejściem Toski w duecie ze Scarpią w pierwszym akcie, a co za tym idzie tym bardziej je eksponując. W drugim akcie dyrygent umiejętnie posługiwał się pauzami w kształtowaniu jego dramatycznego przebiegu.
Wydobywał ponadto nieoczekiwane barwy Pucciniowskiej partytury, zwłaszcza w odniesieniu do perkusji, ukazując całe wyrafinowanie jego instrumentacji, co doceniał nawet Gustav Mahler, zdecydowany przeciwnik włoskiego kompozytora. Gdy w czasie pierwszej przerwy p. Sułkowski zaskoczył mnie przed jednym z fotogramów w foyer, dowiedziałem się, że może to być efektem zastosowania innowacyjnego rozmieszczenia orkiestry w kanale, ze skrzypcami i altówkami po obydwu stronach dyrygenta, a z kolei z perkusją po ich bokach, a wiolonczelami i za nimi kontrabasami po środku. Po raz pierwszy w Operze Krakowskiej, przynajmniej za mojej pamięci, wprowadzono obyczaj wychodzenia śpiewaków przed kurtynę po zakończonym akcie. A zatem nadchodzą zmiany.
Lesław Czapliński