Przegląd nowości

Dyrygencka dynastia w Łodzi

Opublikowano: poniedziałek, 05, grudzień 2022 06:56

Równo 35 lat temu odbyła się wyprodukowana przeze mnie premiera Nabucco Verdiego, która opowiada o walce antycznych Babilończyków z Izraelczykami. Jej polską prapremierę – nie wiedzieć czemu dopiero teraz, bo to piękna opera – przygotowała w roku 1967 w Operze Wrocławskiej Danuta Baduszkowa. Ale spektakl nie odbył się, ponieważ wybuchła właśnie wojna sześciodniowa, sytuacja międzynarodowa się skomplikowała, inscenizacja Baduszkowej była pełna aluzji do współczesności i cenzura zakazała zagrania tego spektaklu. 

 

W latach 80-tych postanowiliśmy wystawić ją w Łodzi, ale zwlekaliśmy z premierą mając już w repertuarze Żydówkę, Teatr Muzyczny grał Skrzypka na dachu, a w naszych planach była jeszcze Salome Żywot Józefa, a więc zatrzęsienie judaików. W tej sytuacji wyprzedziła nas Opera Śląska, a po nas zagrał ten spektakl Gdańsk, później Wrocław, Warszawa i Poznań i Nabucco na lata zdominował polski repertuar. Ale żaden z tych spektakli nie przeżył na scenie aż 35 sezonów. Drżałem z obawy, co zobaczę z resztek mojej niegdysiejszej produkcji, a przekraczając próg Teatru Wielkiego przypomniałem sobie, że przed 40-tu laty uczyniłem to po raz pierwszy z nominacją w ręku (a więc też okrągła rocznica).

 

Spektakl okazał się nietknięty czasem. Obecna obsada śpiewała lepiej lub gorzej, a wobec choroby Zenona Kowalskiego zaproszony z Gdańska do ratowania partii tytułowej Leszek Skrla potwierdził swą wysoką klasę zarówno urodą głosu, mistrzowską klasą śpiewu, jak i kreacją aktorską. Jego profesor, nieżyjący już wybitny baryton Florian Skulski (też z Gdańska) przed 35 laty zaproszony został do ratowania łódzkiego Nabucca… i też uratował!

 

Już w I akcie zaskakująca niespodzianka. Przy pulpicie dyrygenckim stanął zaledwie dwudziestokilkuletni Wiktor Kozłowski, do niedawna student prof. Wojciecha Rajskiego, a tego wieczoru pragnący uzyskać dyplom dyrygencki, prowadząc I akt Nabucca, podczas jubileuszu 50-lecia pracy artystycznej swego ojca, najwybitniejszego obecnie polskiego dyrygenta operowego Tadeusza Kozłowskiego. Wśród kwiatu łódzkiej publiczności, zasiadła komisja w składzie prof. Marcin Nałęcz-Niesiołowski i dr Sylwia Janiak-Kobylińska. Wiktor spisał się wspaniale. Rozsadzał go temperament, precyzja interpretacyjna i admiracja dla verdiowskiej partytury. Podobno otrzymał ocenę najwyższą mimo, że wśród oceniających nie było prof. Wojciecha Rajskiego. Pamiętam, że kiedy obaj z Tadeuszem Kozłowskim byli w wieku dzisiejszego absolwenta, żyli w serdecznej przyjaźni, nie rozstawali się z sobą, obaj z warszawskiej klasy prof. Bogusława Madeya. Widocznie nie wszystkie przyjaźnie trwają do późnej starości.


 

Z satysfakcją patrząc na ojca i syna stojących po przedstawieniu na scenie pomyślałem, że w Łodzi urodziła się swoista dynastia dyrygencka. Po Tadeuszu Kozłowskim batutę właśnie przejmuje jego syn Wiktor. Tadeusza nauczył dyrygować Bogusław Madey, niegdysiejszy dyrektor artystyczny Teatru Wielkiego, który zaangażował go - jak się okazało - na całe półwiecze do Łodzi. W roku 1958 Bogusława Madeya wyświęcił na dyrygenta Bohdan Wodiczko, później również dyrektor łódzkiej sceny operowej. Z kolei Wodiczce dyplom dyrygencki podpisał jeszcze przed wojną legendarny polsko-rosyjski Walerian Bierdiajew, który na początku ubiegłego stulecia studiował dyrygenturę u samego Artura Nikischa w Lipsku. Tak więc korzenie łódzkiej dynastii dyrygenckiej sięgają doskonałych szkół niemieckiej i rosyjskiej, ale już od czasów Wodiczki, Madeya i obu Kozłowskich stoją na mocnych podstawach polskiego talentu, profesjonalności i dokonań w tej dziedzinie. 

 

Po czterdziestu latach znajomości z Tadeuszem Kozłowskim, w tym szereg sezonów spędzonych wspólnie na kierowaniu Teatrem Wielkim w Łodzi pozostał mi sentyment i wiele, wiele wspomnień. Ograniczę się do wymienienia najważniejszych premier Tadeusza z tamtych czasów, jako kierownika muzycznego Fidelia, Wieczoru baletowego (Chopin, Karłowicz, Szymanowski), Normy, Eugeniusza Oniegina, Walkirii, Mefistofelesa, Halki, Snu nocy letniej Aidy.

 

Drogi Tadeuszu, jestem przekonany, że jeszcze wiele przed Tobą. Od kilku miesięcy nosisz bezprecedensowy tytuł Honorowego Pierwszego Dyrygenta Teatru Wielkiego w Łodzi. Poza Twym fenomenalnym talentem i artystyczną charyzmą jesteś wybitnym reprezentantem profesji niezwykle… ekologicznej. Stare operowe porzekadło powiada, że jeśli nie wybuchnie wojna światowa, lub traktor nie wjedzie w pochód pierwszomajowy, to tancerka i dyrygent żyją wiecznie. Ty poza tym niedługo wkroczysz w wiek, w którym sędziwi mistrzowie batuty dyrygują nawet przez sen. Wiem o tym, bo mam za sobą – podobnie jak Ty – równie wiele lat pracy w służbie teatru operowego. 

 

Trzymaj się, wszystkiego najlepszego!

                                                                        Sławomir Pietras