Przegląd nowości

Kto powiedział, że tylko nuty mają prawo głosu?

Opublikowano: niedziela, 27, listopad 2022 17:24

„Tworzymy nową muzykę, ale słuchamy starej” – taką i jeszcze inne złote myśli Bogusława Schaeffera można było usłyszeć podczas kolejnej ERY SCHAEFFERA w Basenie Artystycznym Warszawskiej Opery Kameralnej. Tym razem Era zaskoczyła swoją odmiennością, bo była dziełem nowej reżyserki, świetnie profesjonalnie przygotowanej Magdaleny Małeckiej-Wippich – absolwentki dwóch wiodących uczelni artystycznych, muzycznej i teatralnej, nie licząc studiów podyplomowych literackich na UJ i ekonomicznych na SGH.

 

Era Schaeffer 10

 

Magdalena założyła kwartet smyczkowy i grała na altówce, jest też dyplomowaną reżyserką, a do ERY SCHAEFFERA stworzyła osobny scenariusz i wyreżyserowała przebieg tej imprezy, którą nazywa się festiwalem (bo ma swoje odnogi także w innych miastach). A więc było po nowemu, choć bardziej statycznie  niż poprzednio. Było prawie na poważnie, chociaż całkiem wesoło. Na pierwszym planie była muzyka, a nie teatr Bogusława Schaeffera. Tym razem przedstawiono tylko krótki dialog z  TUTAM.


Czy to oznacza deprecjację dorobku dramatycznego naszego geniusza, porównywanego nawet dzięki jego wielowarsztatowości artystycznej, z Leonardem da Vinci? Wszak przypomniano, że artysta, tj. kompozytor i dramaturg miał w swoim mieszkanku w Salzburgu dwa biurka – na jednym pisał muzykę, na drugim sztuki teatralne. Niestety nie wiemy do dziś, które z biurek było bardziej okazałe. Być może więcej papierów było w stanie pomieścić biurko muzyczne, bo pewnie na nim powstawały także „grafikolaże" czyli graficzne partytury, z których przecież zagrać się nie dało, można się było co najwyżej niezobowiązująco inspirować. 

 

Era Schaeffer 11

 

Tak więc na 14. Erze Schaeffera przeważała zdecydowanie muzyka i to muzyka improwizowana, sprowadzono grono znakomitości, również świetnie przygotowanych warsztatowo, którzy tworzyli na poczekaniu utwory „a la Schaeffer”, bo kompozytor także lubił sobie poimprowizować przy fortepianie. W tym sensie 14. Era była poważna, przypominająca wręcz konferencję naukową z dwoma umieszczonymi po bokach sceny prelegentami-wykładowcami – Elżbietą Nagel i Robertem Czebotarem.

 

Era Schaeffer 12

 

Wnętrze sceny wypełniała elektronika i rozmaite instrumenty – klawisze oraz elektroniczne basy Pawła Tomaszewskiego, wokal i flet Kaji Mianowanej, perkusja Dano Soltisa, skrzypce Łukasza Czekały, trąbka (kornet) i elektroniczne dziwactwa Alberta Stensena, wibrafon, kalimba Bernarda Maseli, oraz zjawiska głosowe zwane beatboxem, gdzie dźwięki wydobywa się przy pomocy ust, języka, krtani, gardła czy przepony – tu gwiazdorski popis w stylu jednego z wykonawców „Akademii policyjnej” dał Andy Ninvalle Stewlocks da StutterBug. Wreszcie pora na przedstawienie „gwoździa programu” – Seana Palmera, Brytyjczyka, aktora z inklinacjami muzyczno-jazzowymi, który wziął na siebie zadanie przeprowadzenia happeningu muzycznego z udziałem publiczności.


Pretekstem były wspomniane na wstępie „grafikolaże” Schaeffera złożone z wielu kolorowych ścinków, często o prostych geometrycznych kształtach, ale wzbogacane różnymi rysowanymi ręcznie figurami, fragmentami partytury, nawet zdjęciami czy rysunkami. Sean wyposażony w świetlny wskaźnik tłumaczył prostą angielszczyzną jakie są zasady kompozycji schaefferowskich grafik, m.in. symetria, choć nie zawsze, oraz ku czemu zmierzają różne inne figury, jakby symbole np. zębów ludzkich albo maszynowych, że są odwołania do dzieciństwa, że kolory też coś mówią itd.

 

Era Schaeffer 12

 

I wreszcie omawiając którąś z grafik na dużym ekranie zainicjował happening, gdzie różne partie widzów wspomagały swoimi dźwiękami ideowy plan zapisany na grafice, np. dyskretnymi pocieraniami dłoni, strzelaniem na palcach, tupaniem w rytmie marsza, pohukiwaniem i stękaniem. Tak powstała, z pomocą mającego ciekawe pomysły Andy Ninvalle'a, prawdziwa „symfonia” nieartykułowanych dźwięków, poszumów i tupań, od których aż drgała podłoga. I to był hit tego wieczoru.

 

Era Schaeffer 14

 

Drugim hitem poczęstowała nas Kaja Mianowana, gdy pięknie, czyściutko (absolwentka warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego, wydziału wokalno-aktorskiego) zanuciła trochę już zapomnianą kołysankę do słów Janiny Porazińskiej Na Wojtusia z popielnika iskiereczka mruga.  Mniej się natomiast podobały przeciągane jazzujące ilustracje muzyczne do niektórych animacji grafikolażowych autorstwa Joanny Zemanek, bo nie miały z nimi żadnego związku, ani rytmicznego, ani dynamicznego, ani kolorystycznego, ani sensownego. One były sobie a improwizacje sobie.


Zresztą te animacje były o wiele krótsze niż pomysły improwizacyjne muzyków, więc kończyły się w połowie popisu. Nie wykorzystano też muzycznego podpisu Bogusława Schaeffera B-S-C-H i jeszcze usiłowano nam wmówić, że żaden inny kompozytor nie miał podobnego.

 

Era Schaeffer 15

 

Miał. Choćby taki tam Johan Sebastian Bach: B-A-C-H. Tym tropem poszedł też Dymitr Szostakowicz, który przełożył swoje inicjały w niemieckiej pisowni: D-S-C-H. Ten kompozytor zresztą zakodował nawet imię swojej kochanki i studentki w jednej ze słynnych Symfonii. Nazywała się Elmira (E-La - Mi- Re- A), a sprawę wykryto dopiero po jego śmierci, choć imię zapisane muzycznie powtarza się w utworze do znudzenia. Schaeffera byłoby stać na jeszcze większe zaskoczenie. Ale o tym być może dowiemy się na kolejnych Erach. Zakończyć ten opis można jednym stwierdzeniem reżyserki: „Na podłodze Schaeffer, na ścianie Schaeffer, na biurku Schaeffer". Liczymy na to, że kolejna Era Schaeffera nie będzie kopią tej czternastej, bo Schaeffer by sobie na to nie pozwolił. Zawsze coś nowego potrafił wymyślić.

                                                          Joanna Tumiłowicz