Spektakl się ciągnie godzinę z kawałkiem, a ona wciąż mówi z dobrą dykcją, jest słyszalna bez mikroportu, przewraca oczami znacząco – jak to dziewczyna, nawiązuje dialog z wieloma osobami, pokazuje strach, zdumienie, smutek, radość, porusza się zgrabnie, swobodnie. Jest dzieckiem na pograniczu dorosłości, jest prawdziwą Alicją. To w wykonaniu Katarzyny Ucherskiej imponujący koncert perfekcyjnego aktorstwa, którym może się szczycić stołeczna Akademia Teatralna (rocznik 2016). Pozostali wykonawcy spektaklu są tylko tłem dla niej.
Aktorski ząb pokazuje jeszcze Maria Ciunelis jako Gąsienica, która nieustannie pogrąża się w dymie e-papierosów i co rusz proponuje „dymka” uczennicy Alicji. Spory potencjał zawiera też podwójna rola nauczycielki – Myszy, oraz Susła w wykonaniu Doroty Nowakowskiej. Scena ze szkoły jest jednak niestety dosyć mdła, jak to przeciętnie się dzieje w szkole. Autorom – Małgorzacie Sikorskiej-Miszczuk i Wawrzyńcowi Kostrzewskiemu, który zajął się też reżyserią, zabrakło ikry, by zrobić z tej lekcji coś bardziej „ferdydurkowatego”.
W przedstawieniu przywoływani są też inni bohaterowie znaczącej powieści Lewisa Carrolla, jak Biały Królik, Kot z Cheshire, Kapelusznik, Królowa, Król i Księżna. Każda z tych postaci stara się uwspółczesnić sprawy poruszane w powieści, co z jednej strony jest zadaniem ambitnym, z drugiej strony wydaje się trochę sztuczne i nudzi. Trzebaby może przetestować młodszych odbiorców, ku którym przedstawienie jest skierowane, czy trafnie zostały tu zarysowane tezy i problem do dyskusji, czy spektakl przemawia i porusza tych, którzy z racji wieku są trochę na rozdrożu? Przedstawienie zresztą nie wchodzi w ton zażartych dyskusji o edukacji i wychowaniu w Polsce – może to i dobrze.
– Z Małgorzatą Sikorską-Miszczuk „przepisaliśmy tekst” (Lewisa Carrolla) w taki sposób, by dodać psychologii nie tylko Alicji, która dziwi się światu, ale i innym postaciom. Żeby wszystkie postaci, które spotyka, miały odnośnik nie tylko w świecie współczesnym, lecz by wnosiły problemy dorosłości. Aby reprezentowały postawy, z którymi Alicja z bólem, z rozczarowaniem się konfrontuje – to zdanie zaczerpnięte z wypowiedzi reżysera.
Słabsze składniki spektaklu to bezkształtna muzyka – kształt (ale za to marny) ma tylko zbiorowo śpiewana piosenka o Joli – i projekcje wideo, które są natrętne i mało fantazyjne. Muzykę przygotował Piotr Łabonarski, a projekcje – Jagoda Chalcińska. Scenografia maksymalnie skromna, ale funkcjonalna należy do Anny Adamek, kostium Królika – też, ale nawet na zakopiańskich Krupówkach zdarzają się lepsze. Główny problem, który autorzy wzięli na warsztat to szukanie odpowiedzi na pytanie: czy warto wchodzić w dorosłość, niszcząc ślady dzieciństwa? – A ile możemy zrobić, żeby to wewnętrzne dziecko w sobie ocalić? – pytał dosyć rozpaczliwie Kostrzewski.
I niestety odpowiedzi nie daje. Czyżby zabieg chirurgiczny na brytyjskiej fantastycznej powieści z XIX wieku, okazał się zadaniem zbyt trudnym? Może najpierw należało krytycznie podejść do innej anglosaskiej powieści skierowanej do młodzieży – Ani z Zielonego Wzgórza (najnowsze tłumaczenie to Anne z Zielonych Szczytów). Tytułowa bohaterka choć w kolejnych odcinkach serii wkracza w dorosłość, nie traci swego dziewczęcego i dziecięcego optymizmu i fantazji. Praktycznie do końca jest niezwykłym przykładem dziewczynki i kobiety, która znalazła sposób na życie i szczęście. Rzecz w tym, że autorka „Ani” była kobietą, a „Alicję” napisał bardzo mądry, ale jednak facet. A on „ o pewnych sprawach” nie miał pojęcia. Alicja w Krainie Snów z Teatru Ateneum, oparta na Alicji w Krainie Czarów, nie zbliżyła się zbytnio do Ani.
Joanna Tumiłowicz