Przegląd nowości

Głośny początek sezonu

Opublikowano: czwartek, 06, październik 2022 20:47

Zmartwychwstanie Gustava Mahlera zagrane na początek, a nie na koniec sezonu, może mieć swój symboliczny wydźwięk. Najpierw jest opisane muzycznie odchodzenie z tego świata, a potem, przy ryku trąb i gromach bębnów, dusza (chyba bez ciała) zmartwychwstaje. Wizja imponująca, ale dlaczego właśnie teraz? W ujęciu Filharmonii Narodowej i Maestro Andrzeja Boreyko sens Zmartwychwstania miał symbolizować powrót do muzyki na estradzie po mrokach lockdownu pandemicznego, kiedy nawet zapowiadane koncerty nie odbywały się z powodu choroby któregoś z muzyków, a przecież od jednego prychającego wirusami mogli się zarażać inni.

 

Filharmonia Narodowa 1

 

Przyzwyczajaliśmy się powoli do widoku grających orkiestr bez słuchaczy, ale za to w maseczkach. Oczywiście nie wszyscy mogli zasłaniać usta i nos, bo tzw. dęciaki dmuchały w swoje instrumenty bez żadnej higienicznej osłony i zagrożenie z każdym dźwiękiem rosło. A tutaj wystąpiła nie tylko ogromnie powiększona orkiestra, do tego ze śpiewającym chórem, który też nie może się „zamaskować”. Znana krytyczka muzyczna Dorota Szwarcman napisała więc, że Filharmonia Narodowa na początek sezonu koncertowego zmartwychwstała i postanowiła dać upust swej radości w najbardziej patetyczny sposób, jaki zna historia.

 

Filharmonia Narodowa 2

 

Ciekawe, że już teraz zapowiedziano, że z kolei na koniec sezonu będzie inne poważne dzieło wokalno-instrumentalne – Requiem Niemieckie Johannesa Brahmsa. Co ono ma symbolizować, tego Dorota Szwarcman jeszcze nie napisała na swoim blogu. W każdym razie początek i koniec sezonu zaplanowano pod znakiem śmierci. Oj wesoło, oj wesoło. Koncert w całości podobał mi się średnio. Najlepiej wypadł Chór Filharmonii Narodowej przygotowany przez Bartosza Michałowskiego. Świetnie i przejmująco zaczął od piana w trzeciej części na siedząco, a w części czwartej tylko raz panowie z tenorów trochę zbyt natarczywie podziałali gardłami. Z dwóch solistek zdecydowanie lepiej wypadła mezzosopranistka Nora Gubisch, gdyż dysponuje głosem o ładnej barwie, a jej śpiew był wyrównany wokalnie.


Sopranistka Joanna Freszel rozczarowała, bo nie zbudowała wokalnie żadnej frazy, gdyż jej głos przebijał się do słuchaczy tylko na pojedynczych wysokich dźwiękach. Niestety to poszatkowanie muzycznej narracji trochę też drażniło w częściach granych tylko przez orkiestrę. Symfonia była dopracowana w szczegółach, świetne były epizody grane przez instrumenty dęte za sceną czy też z balkonu. Rewelacyjnie spisała się „orkiestra wojskowa”, która przechodziła w pobliżu centrum muzycznych wydarzeń i nie przejmowała się, że tam też coś grają w innym rytmie i w innej tonacji (to był taki modernistyczny pomysł Mahlera).

 

Filharmonia Narodowa 3

 

Z kolei dzwony przyniesione do upamiętnienia przezwyciężenia śmierci brzmiały prostacko, jakby ktoś uderzał młotkiem w kaloryfery. Wszystkie elementy II Symfonii zagrano z dużą starannością i dobrze opanowano zdecydowane crescenda i decrescenda, które wzmagały muzyczne napięcia. Niedoróbki w postaci kiksów czy pozostawionych w generalnych pauzach „ogonów” zdarzyły się sporadycznie.

 

Filharmonia Narodowa 4

 

Wydawało się jednak, że główne motywy melodyczno-harmoniczne, które kilkakrotnie pojawiają się we wcześniejszych fragmentach dzieła, w Finale, na pełnym forte już tak nie cieszą, jak powinny. Ale za to grzmią ogromną falą dźwięku, która zwykle bardzo podoba się słuchaczom. Nasza obecna kultura osiągnęła punkt szczytowy w serwowaniu głośności, choć oczywiście zdecydowanie wolę huragan dźwiękowy wykonywany przez instrumenty akustyczne od grzmotów wzmacnianych elektronicznie. Może więc w pamięci zamiast imponującego Finału, któremu kompozytor dodał określenie „Dziki odjazd”, pozostaną te fragmenty dzieła, które były delikatne, np. w rytmie nostalgicznego walca, albo sięgające do melodii granych na żydowskich weselach, co w Symfoniach Mahlera pojawia się dosyć często. Niestety w tych fragmentach zabrzmiały zbyt głośno przewracane kartki, co nie dodawało uroku granej muzyce. 

                                                                       Joanna Tumiłowicz