Przegląd nowości

Katedra Notre Dame w ogniu

Opublikowano: poniedziałek, 29, kwiecień 2019 07:46

W czasach szkolnych, zanim przeczytałem blisko tysiącstronicową powieść Victora Hugo Katedra Marii Panny w Paryżu, już silnie przeżywałem namiętności Febusa, Esmeraldy, Frolla i mieszkającego w wieży katedralnej kalekiego dzwonnika Quasimodo. Działo się tak za sprawą granego w Bytomiu baletu Esmeralda z muzyką Cezarego Pugni, w choreografii Zbigniewa Koryckiego. Tańczyli zachwycająca Irena Cieślikówna, najlepszy wówczas polski danseur noble Eugeniusz Jakubiak (Febus) i Bolesław Bolewicz, który jako Quasimodo zrozpaczony rzucał się w finale na rozhuśtany nad sceną wielki dzwon katedralny i rozdzwaniając go pozostawiał widownię osłupiałą, przerażoną, zachwyconą…

 

Balet o dzwonniku z Notre Dame widziałem jeszcze w Operze Wrocławskiej, kiedy rozpoczynałem tam pracę w roku 1971, w interesującej realizacji Henryka Sawickiego. Potem nikt już w Polsce nie wrócił do tego tytułu.

 

Tak uzbrojony w fascynującą historię bohaterów Victora Hugo stanąłem przed katedrą Notre Dame, z nieżyjącym już Zdzisławem Dworzeckim, podczas wakacji w połowie lat 60-tych. Rada Okręgowa ZSP nagrodziła nas wycieczką do stolicy Francji za zorganizowanie i wzorowe poprowadzenie Towarzystwa Przyjaciół Opery, do którego należało wówczas ponad 1000 poznańskich studentów z legitymacjami i opłaconymi składkami. Na fotografiach z tamtego czasu stoimy na tarasie wieży katedralnej zachwyceni widokami Paryża, mając pod stopami średniowieczny monument o bezcennej wartości.

 

Po dziesięciu latach wdrapałem się powtórnie na szczyt Notre Dame, tym razem w towarzystwie dwóch wybitnych  polskich śpiewaczek, Barbary Michel-Giardini i Marii Sartovej. Pierwsza przyjechała do Paryża aby podziękować Matce Boskiej za dopiero co odniesiony sukces w partii tytułowej Kopciuszka Rossiniego, wyreżyserowanego przez Jean-Pierre Ponnelle'a w Deutsche Oper am Rhein w Düsseldorfie. Druga szeptała Madonnie serdeczne „merci” za śpiewany właśnie repertuar mozartowski i … kolejne udane małżeństwo. Poza tym obydwie były wesołe i nie bardzo pobożne.

 

Następne odwiedziny Katedry Notre Dame były związane z osobą kardynała Paryża Jeana-Marie Lustigera. Rodzice i dziadkowie tego wspaniałego hierarchy pochodzili z mojego rodzinnego Będzina. Tutaj przy ul. Krakowskiej (obecnie Kołłątaja) prowadzili dobrze prosperującą piekarnię.

 


 

Stąd wyemigrowali do Francji, gdzie urodził się przyszły kardynał. Będzin uczcił go tytułem obywatela honorowego, który to zaszczyt przypadł po pewnym czasie również mnie, rodem z Zagłębia niegodnemu słudze opery polskiej.

 

Przed piętnastu laty poproszono, abym korzystając z naszych będzińskich koligacji zwrócił się do szafarza paryskiej Notre Dame z prośbą o zezwolenie na polski koncert w Katedrze z okazji przystąpienia Rzeczypospolitej do Unii Europejskiej. Protekcja okazała się zbędna, ponieważ Jean-Marie Lustiger już z własnej inicjatywy wykazał entuzjastyczną życzliwość i bezcenną pomoc. Po wizycie wysłuchałem nabożeństwa z homilią Kardynała, po czym uczestniczyłem w prywatnej kolacji, rozmawiając o starych będzińskich sprawach w cieniu dostojnych murów maryjnej Katedry. Wkrótce potem Orkiestra Filharmonii Poznańskiej oraz Poznański Chór Chłopięcy dali przejmujące wykonanie Stabat Mater Karola Szymanowskiego dla zasłuchanych i zachwyconych paryżan. Obecny był ówczesny minister kultury – najlepszy z dotychczasowych – Waldemar Dąbrowski, którego staraniem to wszystko się odbyło.

 

Tych pięknych przeżyć nie strawi nawet najokrutniejszy pożar. Ze ściśniętym sercem myślę o zrujnowanej połowie wyspy św. Ludwika, który w XIII w. otrzymał od króla Baldwina koronę cierniową Chrystusa, a ta trafiła wkrótce do Notre Dame. Nie zapomnę widoku płonących jak zapałka osiemsetletnich dębów, przez wieki podtrzymujących tę dostojną konstrukcję. Z czułością wspominam tysiące par z całego świata, modlących się tu o potomstwo, z pozytywnym skutkiem, bo wierząc, wkrótce obficie się rozmnażali.

 

A jednocześnie z trwogą spoglądam na nasz Wawel, Jasną Górę pałace w Łańcucie, Krasiczynie, Puławach, Rogalinie, Wilanowie, katedrach w Poznaniu, Wrocławiu, Gdańsku czy Warszawie, będzińskim zamku kazimierzowskim patrzącym poprzez nurty Czarnej Przemszy na gzichowski Pałac Mieroszewskich i dziesiątki innych skarbów polskiej kultury, architektury, pamiątkach i świadectwach naszej narodowej przeszłości.

 

Jak mało trzeba, aby to wszystko stracić…

                                                                      Sławomir Pietras