Przegląd nowości

Ucieczka spod skrzydeł Didura

Opublikowano: poniedziałek, 22, kwiecień 2019 07:46

 

Z niepokojem obserwowałem laureatów IV Międzynarodowego Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura, najpierw siedzących w pierwszych rzędach widowni Opery Bytomskiej, następnie wywoływanych do odbioru nagród i pozostających na scenie przez niemal dwie godziny, aby wysłuchiwać licznych powitań, przemówień, wystąpień, laudacji i odczytywanych listów gratulacyjnych, zacierających istotę wokalistyki operowej, będącej w końcu celem tego ze wszech miar cennego przedsięwzięcia.

 

Nadeszły czasy, że każdy życzliwy Konkursowi dostojnik lub dobrodziej musi się przy tej okazji wygadać, przedtem być powitanym i uhonorowanym, aby również na przyszłość nie skąpił okazanej łaskawości. Najlepiej w tej grupie wypadł dyrektor Opery Śląskiej Łukasz Goik, który witał gości rzeczowo i ze swadą, proponując widowni – to świetny pomysł – przy każdym nazwisku tylko jedno klaśnięcie. Było ich tak wiele, że gdy doszło do mojej skromnej osoby, rozległo się tylko niemrawe packnięcie, jakby któraś śpiewaczka zareagowała spoliczkowaniem fatyganta, usiłującego robić jej awanse w teatralnej ciemności.

 

Dobre wrażenie zrobiło wystąpienie Marszałka Śląskiego Jakuba Chełstowskiego, zwłaszcza wielce obiecująca deklaracja o bakcylu jaki połknął w kontakcie ze sztuką operową. Gorzej było z niektórymi drugorzędnymi dyrektorami teatrów operowych, którzy jako nagrody przywieźli do Bytomia deklaracje przyszłych występów zwycięzców Konkursu w swoich podupadających teatrach. To jakieś nieporozumienie, nagradzać utalentowanych i atrakcyjnych śpiewaków ciężką pracą na scenie, zamiast po prostu fundować im wysokie nagrody pieniężne, jak uczynili to między innymi prezydenci Bytomia i Katowic, oraz dyrektor Instytutu Muzyki i Tańca.

 

Czołówki przywódców polskich scen operowych niestety nie było. Waldemar Dąbrowski (Opera Narodowa) energicznie dba o przebieg Roku Moniuszkowskiego, Maciej Figas (Opera Nova) pracowicie przygotowuje kolejny Festiwal Operowy w Bydgoszczy, Bogusław Nowak (Opera Krakowska) odpoczywa po triumfalnym sukcesie Cyrulika Sewilskiego, Marcin Nałęcz-Niesiołowski (Opera Wrocławska) ogania się przed atakującą go z ukrycia sforą nieudaczników, a o Damianie Tanajewskim (Białystok) mówi się po kątach, że czeka go dymisja, jakby można było znaleźć kogoś lepszego, co pachnie polityczną korupcją na Podlasiu.


 

Wśród członków jury prym wodził jego przewodniczący Wiesław Ochman, niezmiennie młodzieńczy, energiczny, dowcipny, z tą – jakże szczerą deklaracją – że najchętniej przechadza się po swojej ul. Ząbkowskiej na warszawskiej Pradze i woli być w Bytomiu niż w Londynie. Miło było zobaczyć jako jurora Izabelę Kłosińską, ze wspomnieniem jej wspaniałego repertuaru w Operze Narodowej, a obecnie kompetentnego dyrektora od obsad.

 

Wszystkie te sążniste wystąpienia, a potem mozolne wręczanie licznych nagród zapowiadała śliczna Katarzyna Sanocka, ponoć z zawodu tancerka (jeszcze zbyt szkolnie, z nadużywaniem zwrotu „drodzy państwo”). Towarzyszył jej Aleksander Jakimowicz, syn czołowego niegdyś solisty bytomskiego baletu. To nadzwyczajny młodzieniec. Jego zadaniem było tłumaczenie na angielski niemal każdego słowa, które tego wieczoru padło ze sceny mimo, że na widowni nie było chyba nikogo, kto znając angielski nie rozumiałby po polsku. Robił to doskonale, co miało niby odzwierciedlać międzynarodowy charakter Konkursu. Ten światowy charakter – jak dotąd – nie dominował, ani w składzie jury, ani w ilości i jakości zagranicznych uczestników. Na 73 biorących udział śpiewaków, naliczyłem tylko 18 cudzoziemców (Australia, Białoruś, Brazylia, Chiny, Chorwacja, Czechy, Izrael, Liban, Litwa, Rosja, Stany Zjednoczone, Ukraina). Ponieważ dyrektor Waldemar Szybiak postanowił zaprezentować laureatów didurowskiego Konkursu podczas najbliższej edycji Festiwalu Adama Didura w Sanoku, a mnie powierzył poprowadzenie tego wieczoru, postanowiłem przyjrzeć się pilnie tym laureatom dopiero na jesieni.

 

Znudzony monstrualnym rozmiarem oficjalnej części, mając na względzie umęczenie młodych śpiewaków oczekujących na występ po przerwie, co mogło zaważyć na jakości ich śpiewu, „po angielsku” wsiadłem do samochodu i czmychnąłem do Poznania. Po drodze z rozkoszą wysłuchałem transmisji radiowej z otwarcia XXIII Festiwalu Beethovenowskiego Elżbiety Pendereckiej, interesującej rozmowy z jego twórczynią i kontynuatorką, co stało się – obok małżeństwa z Krzysztofem – największym dziełem Jej życia. Sinfonia Varsovia pod Lotharem Zagroskiem, muzyka Hectora Berlioza w 150-lecie śmierci, z monstrualnie pięknym cyklem pieśni Les nuits d’été w fenomenalnej interpretacji francuskiej mezzosopranistki Stéphanie d’Oustrac.

 

W ten sposób uciekłem spod przegadanych festiwalowych skrzydeł Adama Didura. Ale tylko na chwilę!

                                                             

                                                                     Sławomir Pietras