Przegląd nowości

Przykłady operowych namiętności

Opublikowano: poniedziałek, 25, marzec 2019 06:42

Właśnie wróciliśmy z Malty, tej między Sycylią a Afryką (nie mylić z poznańską Maltą nad sztucznym jeziorem między Katedrą a nowym Zoologiem). Rozgrzani śródziemnomorskim marcowym słońcem oglądaliśmy Cosi fan tutte na scenie Teatru Manoel w Valettcie.

 

Reżyserskim wygłupom i „uwspółcześnianiom”, jakimi zalane są polskie sceny operowe, towarzyszył niezwykle wyskoki poziom muzyczny, zarówno mozartowskiej orkiestry, jak i świetnie obsadzonych solistów, z których amerykański baryton Christian Bovers, maltański tenor Nico Darmanin i litewski bas Pauls Putnins, to przyszłe gwiazdy najlepszych scen świata i to już niedługo. Dołączyła do nich ciemnoskóra i ciemnogłosa sopranistka Jasmin Black-Grollemund w partii Fiordiligi, która wzrostem górowała nad całą obsadą mimo, że biegała po scenie na płaskim obcasie.

 

Spośród tym razem niezwykle licznego, ale jak zawsze eleganckiego towarzystwa łódzkiego Grand Touru szczególną admiracją do czarnoskórej gwiazdy zapałał Marek Keller, światowiec, znawca sztuki, bywalec salonów obu Ameryk, Londynu, Paryża, ale również rodzimej Warszawy. Podczas aż dwóch wieczorów, na których omawialiśmy oglądane przedstawienie w czasie wytwornych kolacji w hotelu Excelsior, serwowanych przez jak zwykle szczodry Grand Tour, zachwycony Keller porównywał głos i interpretację  Grollemund do partii Fiordiligi w wykonaniu samej Montserrat Caballé, którą przed laty oglądał na żywo w Palais Garnier i  do dziś przesłuchuje w domu z nagrania płytowego.

 

Będąc z pewnych powodów przeczulony na temat informacji o Montserrat Caballé, poddałem w wątpliwość istnienie tego nagrania. Tego było już za wiele. Marek uroczyście przyrzekł, że natychmiast po powrocie do Warszawy zawiadomi telefonicznie wszystkich, kiedy i gdzie jego ukochana gwiazda nagrała Cosi fan tutte z kim i pod czyją dyrekcją („Niech sobie Pietras nie myśli, że wszystko wie najlepiej!”). I rzeczywiście. W niecałą dobę po powrocie rozdzwoniły się telefony w Białymstoku, Warszawie, Łodzi, Wrocławiu, Rozwadowie, Szczecinie, Dobrym Mieście, Poznaniu i innych miastach, z których przyjechał na Maltę polski kwiat melomanów operowych, aby dowiedzieć się, że Montserrat Caballé nagrała Cosi fan tutte dokładnie 16 stycznia 1992 roku w Londynie z orkiestrą Covent Garden pod dyr. Sir Colina Davisa, a towarzyszyli jej Janet Baker (Dorabella), Wladimiro Ganzarolli (Guglielmo), Nicolai Gedda (Ferrando), Ileana Cotrubas (Despina) i  Richard van Allan (Don Alfonso.


 

Namiętność naszego przyjaciela do osobowości, głosu, uprawianej sztuki wokalnej, wreszcie kolosalnej, barwnej i wieloletniej kariery tej niezwykłej hiszpańskiej śpiewaczki zachwyciła nas wszystkich. Natomiast trochę mniej szacunku i podziwu wywołał list innego „czciciela” zjawiska operowego jakim była Montserrat Caballé, napisany przed kilkoma tygodniami w formie donosu do redaktora naczelnego „Angory” po śmierci divy i przeczytaniu mojego felietonu z kilkoma sympatycznymi, a nawet zabawnymi zdarzeniami z jej życia.

 

Generalnie autor zanegował prawdziwość tych zdarzeń, sprostował ich szczegóły i wyraził niezadowolenie, że zająłem się tematem, który on zna najlepiej, jest mu najbliższy i dla tego postanowił zabrać głos w tej sprawie. Był to również przykład operowej namiętności, tylko o wiele mniej szlachetny, trochę trywialny, miejscami prostacki.

 

Ale nie bądźmy zbyt surowi. Namiętności, jakie w organizmach jej wyznawców wywołuje sztuka operowa bywają o wiele groźniejsze, wzbudzają niepohamowane emocje, a nawet prowadzą do czynów groteskowych.

 

W latach siedemdziesiątych na skutek takiego właśnie splotu zdarzeń, przez pewien czas współkierowałem Operetką Dolnośląską we Wrocławiu z Barbarą Kostrzewską, artystką wybitną, człowiekiem o zniewalającym uroku osobistym, a jednocześnie dyrektorem stanowczym i kompetentnym. Nie mogliśmy sobie poradzić z wrogim nam sekretarzem organizacji partyjnej, który był niespełnionym tenorem o niskim wzroście, skrzywionym kręgosłupie i namiętnej jadowitości, skierowanej przeciwko pięknej pani dyrektor.

 

– Dlaczego on cię tak nienawidzi, dopytywałem zaniepokojony. Widzisz – odparła zamyślona – ja wierzę, że jeśli dotkniesz pleców garbatego, to będziesz miał we wszelkich poczynaniach zapewnioną pomyślność na cały tydzień. Więc ja co poniedziałek wzywam do siebie tego partyjniaka i tak długo wychwalam współpracę dyrekcji z organizacją partyjną, aż on da się poklepać po plecach. Z czasem tak się wycwanił, że słuchając moich komplementów przyciskał plecy do ściany. Wtedy zwykle miałam gorszy tydzień.

 

                                                                                  Sławomir Pietras