Przegląd nowości

Maria de Montserrat Viviana Concepción Caballe

Opublikowano: poniedziałek, 22, październik 2018 06:37

Niemal wszystko w jej życiorysie było dziwne, nietypowe, ale zawsze nadzwyczajne. Począwszy od imion i nazwiska, które dla kariery trzeba było skrócić, bo nie mieściłoby się na żadnym afiszu.

 

Światową karierę rozpoczęła późno, bo najpierw tylko dorywczo proponowano jej epizody w rodzinnej Hiszpanii, a potem w Bazylei mimo, że ze względu na możliwości głosowe wołano na nią „La Stupenda” (Zdumiewająca). Los wynagrodził jej trudności startu długim życiem (1933-2018), ponad pięćdziesięcioletnią karierą, zaśpiewaniem ponad stu ról operowych i nadzwyczajną popularnością dzięki pięknemu sopranowi lirico-spinto, wyrazistemu charakterowi, dużemu poczuciu humoru i sympatycznej otyłości.

 

Kiedyś podczas finału Toski w Metropolitan skoczyła – jak Bóg przykazał – z Zamku Św. Anioła do Tybru znajdującego się – w domyśle – na tyłach sceny. Maszyniści zabezpieczyli ten wyczyn solidnym batutem (sprężynująca siatka na jakiej zwykle ćwiczą o wiele lżejsze akrobatki). Gwiazda całą siłą swej potężnej cielesności odbiła się od tego urządzenia i zamiast utonąć w nurtach Tybru, ponownie ukazała się nad sceną z przerażeniem w oczach, co spowodowało zamiast grozy, wybuch potężnego śmiechu rozbawionej tym zdarzeniem nowojorskiej publiczności. Aby ukarać melomanów za tak „nieprzyzwoitą reakcję” Montserrat wydała oświadczenie, że w Tosce w tym mieście nigdy już nie wystąpi.

 

Zdarzało się zbyt często, że w ostatniej chwili odwoływała spektakle. Jako powód podawała problemy gastryczne. Naczelny redaktor Opera News Robert Jacobson pewnego razu obserwował ją dyskretnie, siedzącą w rzędach Carnegie Hall na recitalu wspaniałego gitarzysty Narciso Yepesa, zresztą jej kompatrioty. Podczas przerwy, gdy publiczność na chwilę opuściła widownię, Montserrat najpierw obejrzała się na prawo, potem na lewo, a następnie z przepastnej torby wyciągnęła owiniętego w srebrną folię pokaźnego pieczonego kurczaka. Natychmiast w skupieniu go pochłonęła, obgryzając do ostatniej kostki. Następnie otarła usta pięknie haftowaną hiszpańską chusteczką i spokojnie oczekiwała na drugą część koncertu. Po kilku dniach na łamach Opera News Jacobson retorycznie zapytywał: „Jak Montserrat Caballe ma nie mieć kłopotów gastrycznych?”.


W Teatrze Wielkim w Warszawie przy nadkomplecie melomanów wyszła podpierając się szwedką i wyraźnie utykając. Zamiast zacząć śpiewanie oświadczyła, że na scenie wieje zimnem, więc boi się otworzyć usta. Przerażony dyr. Jerzy Bojar ruszył pędem za kulisy, aby unicestwić przeciąg. W tym czasie gwiazda łzawo informowała publiczność, że w poprzednim mieście gdzie dawała recital, uderzył w nią na ulicy samochód, stąd to utykanie i szwedka. Siedzący obok mnie impresario Pagartu jęknął, że to już bodaj dziesiąte miasto, w którym opowiada tą nieprawdziwą historię, odwracającą uwagę od utrudniającą chodzenie nadmierną korpulencję. A poza tym na scenie – okazało się – przeciągów również nie było.

 

Teatry którymi kierowałem dawały corocznie, organizowane przez wybitnego impresaria Barbarę Śliwińską, operowe stagione w Heilbronn. Dyrektor tamtejszego teatru spytał mnie kiedyś, czy zespół łódzkiego Teatru Wielkiego nie mógłby przyjechać na jeden tylko spektakl na rzecz ratowanie zdrowia dzieci, czym zajmowała się specjalna fundacja, kompletująca widownię pełną zamożnych darczyńców. Wybór padł na Traviatę ale pod warunkiem, że w roli tytułowej wystąpi jakiś światowy sopran.

 

Skontaktowałem się z Carlosem Caballe, bratem Montserrat i jednocześnie jej impresariem. Zaproponowałem przyzwoite honorarium uzgodnione z zamożnymi Niemcami, powołując się na szczególną wrażliwość Maestry na dziecięcą niedolę. Cały świat podziwiał ją bowiem, że na własny koszt prowadzi dom dla kilkudziesięciu sierot z okolic Barcelony.

 

Po kilku dniach zgłosiłem się po odpowiedź. – Mam dla pana dobre wiadomości – wołał Carlos – brat i impresario. Maestra przyjmuje termin, akceptuje honorarium, ale stawia następujący warunek: Niech pański zespół zagra ten spektakl po swojemu, a „La Stupenda „ po wyjściu na scenę zasiądzie na stojącym pośrodku fotelu, po czym nie ruszając się odśpiewa wszystko. – Ale Traviata przecież na końcu umiera! – krzyknąłem przerażony. Owszem – odpowiedział spokojnie – Maestra wzięła to pod uwagę. W finale osunie się z fotela!... Całe szczęście, że takie przedsięwzięcie nie doczekało się realizacji.

 

Wszystko to jest już przeszłością. Przed tygodniem odbył się jej pogrzeb, a kilka dni później w Teatro Liceo uroczysty spektakl Purytanów Belliniego, jednego z tych belcantowskich arcydzieł, w których odnosiła największe tryumfy.

                                                                               Sławomir Pietras