Przegląd nowości

Mam to po Nim…

Opublikowano: poniedziałek, 01, październik 2018 07:32

Podobno niektórzy krytycy opasłych tomów literatury wspomnieniowej, pamiętnikarskiej, lub obszernych woluminów latami pisanych dzienników, komentują je bez żmudnego i drobiazgowego przeczytania. Ja przeczytałem! Chodzi o 700 stronicową „cegłę” Dzienników Andrzeja Łapickiego z lat 1984-2005. Lektura niezapomniana! Czegóż się z niej nie dowiadujemy? O gronie najbliższych przyjaciół; Holoubkowie (Guciowie), Konwiccy (Tadziowie), Kydryńscy, Ochmanowie, Mellerowie, Nostrzykowie (Wojciech – wybitny chirurg) Blikle, Bardini… Niektórzy z nich przez całe lata należeli do grona konkurentów Łapickiego, a raczej rywali: Holoubek, Bardini, a przede wszystkim Dejmek, Łomnicki, Wajda, Axer, Gogolewski…

 

Życie naszego bohatera to nie tylko teatr, aktorstwo i reżyseria. Przebiegało ono między Szkołą Teatralną (dziekan i rektor), ZASP-em (prezesura), Sejmem (posłowanie), Radą Prymasowską, Teatrem Polskim (dyrekcja), filmem, licznymi podróżami i z trudem łapanymi chwilami odpoczynku w ukochanej Jastarni czy Zakopanem.

 

To wspaniale przeżyty, pracowity żywot. Długo przed jego zakończeniem ciągle myślał o śmierci, co po nim pozostanie i jakie będą losy Polski, kiedy jego już nie będzie. Miał szczególną predylekcję do wygłaszania mów pogrzebowych. Robił to często, dbał aby się podobały tak, żeby zabiegało o nie wielu przyszłych nieboszczyków. Był przykładem nowoczesnego katolika, miał szczególną słabość do kardynała Glempa (częste „Prymas mnie lubi”) i wielką miłość do Papieża Polaka, którą Ojciec Święty wielokrotnie odwzajemniał szczerą sympatią. Na spowiednika wybrał sobie kapelana środowisk twórczych X Niewęgłowskiego. Nie był to wybór najlepszy, jestem z tych którzy po prostu tak uważają.

 

Z okresu mojej działalności w Warszawie muszę sprostować trzy zdarzenia odnotowane w Dziennikach przez tę wybitną, nie tylko teatralną postać.

 

Pod datą 25 listopada 1991 roku czytamy: „Wieczorem w Wielkim na Krakowiakach i Góralach. „Krzyś Kolberger zrobił to bez sensu. Ani to grane, ani o dziwo, śpiewane”. Byłem przy tym jako gospodarz, towarzysząc państwu Łapickim podczas spektaklu (wspaniała, urocza żona p. Zofia) i odebrałem – pamiętam to dobrze – entuzjastyczne gratulacje od Obojga. Kiedy więc Mistrz minął się z prawdą: kiedy mówił, czy kiedy pisał ?


 

W kwietniu 1992 roku: „Teraz zakładam fundację z Dejmkiem, Prusem i Pietrasem”. Otóż z Maciejem Prusem nigdy niczego nie założyłem, natomiast po Dejmku mam jak najgorsze wspomnienia, aktywnym nikczemniku, wybitnym reżyserze, o zgubnych dla kultury pomysłach łączenia Teatru Wielkiego z Narodowym (z tym haniebnym konceptem autor Dzienników się niestety zgadzał) i najgorszym powojennym ministrze kultury, na szczęście urzędującym krótko. Tak więc nie rozumiem, o jaką fundację chodzi.

 

Wreszcie 16 lutego 1992 roku po całym dniu zajęć: „Poza tym głupie przyjęcie w ambasadzie włoskiej z Barbieri”. Uroczystość tę zorganizował Jego Ekscelencja Vincenzo Manno. Przybyło kilku liczących się polityków z Bronisławem Geremkiem i Andrzejem Stelmachowskim, wielu dyplomatów i artystów, wśród których zapamiętałem Ewę Wiśniewską, konwersującą biegle po włosku.

 

Fedora Barbieri jeszcze przedtem zainscenizowała u mnie w Łodzi Rycerskość wieśniaczą i wystąpiła w roli Matki Lucii, a teraz w Warszawie rozpoczęła reżyserię Normy Belliniego. Na wieść o tym koncern Fiata, którego przedstawiciele również pojawili się na tym przyjęciu, postanowił to całe przedsięwzięcie sponsorować. Było przyjacielsko i serdecznie, wśród licznych przemówień i toastów na cześć najwybitniejszych – obok Marii Callas – postaci światowej opery XX wieku. A więc co w tym głupiego?

 

Ze wszech miar fascynujące zapiski kończą się na dacie śmierci Pani Zofii w roku 2005, po sześćdziesięciu latach wspólnej codzienności. Dołączono do nich bogaty biogram wspominanych postaci, sporządzony z mistrzową zwięzłością przez Jacka Szczerbę (136 stron!).

 

Dla mnie najbardziej poruszające w biografii tej niezwykłej postaci były nieustanne refleksje, analizy i rozczarowania dotyczące przyjaciół. W czasach studenckich – że posłużę się własną analogią – miałem ich dwóch, takich na całe życie. Pierwszy zmarł przed 20-tu laty, a drugi okazał się być zazdrosnym, wrednym i fałszywym. Andrzej Łapicki takich rozczarowań przeżył o wiele więcej.

 

Obszerny wstęp i krótkie posłowie do Dzienników napisała świetnym piórem jego jedyna ukochana córka Zuzanna, matka uwielbianej wnuczki Weroniki, której ojcem jest Daniel Olbrychski. Uzupełniając, komentując i wyjaśniając niektóre zachowania, poglądy i postępowanie Ojca, kończy swe myśli rozbrajającym stwierdzeniem: „Mam to po Nim…”

 

Mnie także takie uczucie wielokrotnie towarzyszyło, podczas tej pasjonującej lektury.

 

                                                                               Sławomir Pietras