Przegląd nowości

O Bohdanie Wodiczce bez rocznicy

Opublikowano: poniedziałek, 16, lipiec 2018 07:45

W 107 lat od urodzin, 33 lata od śmierci i 54 lata od klęski poniesionej w reformatorskim dziele kształtowania oblicza artystycznego odbudowanego Teatru Wielkiego w Warszawie powstała monografia Bohdana Wodiczki, jednego z najwybitniejszych kreatorów opery polskiej XX wieku.

 

Napisał ją zaledwie trzydziestokilkuletni warszawski muzykolog Michał Klubiński, syn rodziców profesjonalnie zajmujących się muzyką, dedykujący im swą rzetelną, dogłębnie przemyślaną i opartą na wielu źródłach, interesująco napisaną pracę. Nosi tytuł „Bohdan Wodiczko. Dyrygent wobec nowoczesnej kultury muzycznej”. Zarówno autor (aktualnie pracuje nad różnymi aspektami życia i twórczości Zygmunta Mycielskiego) jak i temat Wodiczkowskiej monografii  jest mi szczególnie bliski.

 

Od lat nawołuję, perswaduję, krytykuję a nawet zawstydzam kolejne pokolenia polskich muzykologów za brak należytego zainteresowania twórcami, interpretatorami, organizatorami, popularyzatorami, pisarzami i publicystami, budującymi dzieje polskiej muzyki.

 

Dzięki Michałowi Klubińskiemu postać Bohdana Wodiczki doczekała się utrwalenia w formie obszernej biografii, skrupulatnie przedstawiającej jego młodość, przedwojenne studia muzyczne u Piotra Rytla (kompozycja), i Waleriana Bierdiajewa (dyrygentura).

 

Po wojnie znalazł się w Sopocie, gdzie współtworzył Filharmonię Bałtycką, wykładał dyrygenturę i działał w Polskim Radiu. Jego niełatwy charakter, odwaga i bezkompromisowość powodowały częste zmiany na dyrygenckich stanowiskach (Łódź, Kraków, Warszawa, Katowice). W okresach bezrobocia  (takie również bywały !) dyrygował Domkiem trzech dziewcząt czy Cnotliwą Zuzanną reżyserowanymi przez Danutę Baduszkową, lub uciekał do swej lodowatej samotni – Reykjaviku, stając się wybitną postacią życia muzycznego Islandii.

 

Centralna część liczącej blisko 500 stron monografii poświęcona jest działalności w Warszawie. Najpierw w Filharmonii Narodowej zmaganie z rywalem Witoldem Rowickim, potem kilkuletnia epopeja przygotowywania zespołu i programu artystycznego na otwarcie Teatru Wielkiego. Wreszcie tragiczna dla losów tego Teatru dymisja Wodiczki, kilka miesięcy przed inauguracją.


Autor dziejów tak wybitnej, niezwykłej, a zarazem kontrowersyjnej postaci po raz pierwszy zajął się szczegółową i precyzyjną analizą dokonań Wodiczki w działaniach organizacyjnych, kadrowych (za jednym zamachem zwolnił 121 artystów), repertuarowych (m.in. nie widziane tu nigdy Król Edyp, Persefona Ifigenia na Taurydzie, Judith, Juliusz Cezar, Białowłosa, Więzień, Kawaler srebrnej róży, Rozkwit i upadek miasta Mahagonny), a zwłaszcza w zakresie baletu (Święto wiosny, Wierchy, Świtezianka, Zaczarowana oberża, Cztery temperamenty, Czerwony płaszcz, Trójkątny kapelusz, Orfeusz, Dafnis i Chloe, Oczekiwanie, Nagi książę, Ad hominem). Szczególnym rysem tych konceptów scenicznych była promocja współczesnej muzyki polskiej.

 

W historycznej już dzisiaj awanturze o Teatr Wielki  miał za sobą publiczność i krytykę, natomiast wśród przeciwników część własnego środowiska, określającego jego poczynania delikatnie jako „piękna utopia”, a brutalnie „rzeź szlachty” dokonywana przez „kata opery”. Najgroźniejszym wrogiem okazała się jednak ówczesna władza, działająca pod wpływem donosów, podszeptów, sugestii ideologicznych i zwyczajnej ludzkiej podłości.

 

Po kolejnej islandzkiej banicji  zdecydował się przyjąć dyrekcję Teatru Wielkiego w Łodzi. Tutaj w latach 70- tych po raz pierwszy zetknąłem się z jego wielką operową legendą. Pracowałem wtedy z Conradem Drzewieckim, który dla Łodzi przygotowywał Ognistego ptaka Strawińskiego i Księżyc Orffa, a Polski Teatr Tańca często gościnnie prezentował tutaj swoje spektakle. 

 

Z niepokojem obserwowałem brak dostatecznej lojalności otaczających Wodiczkę ówczesnych łódzkich współpracowników. Nie zawsze rozumieli oni intencję swego wybitnego dyrektora. On sam również powoli tracił niegdysiejszą energię, pasję i nieustępliwość. Pewnego razu, gdy zostaliśmy sami w gabinecie spytał: Czy nie przeniósłby się pan z Poznania do Łodzi, aby pracować ze mną? Niestety był to moment, w którym brakło mi odwagi i determinacji, aby zareagować pozytywnie, bo moje życie zawodowe tak bardzo wiązało się jeszcze  wtedy z ideałami Baletu Poznańskiego.

 

Żałuję, bo miałem okazję wzbogacić swe doświadczenia i umiejętności w codziennym kontakcie z tą wielką osobowością, niezwykłą postacią i wybitnym, charyzmatycznym dyrygentem. Nie mogłem wtedy wiedzieć, że po kilku sezonach zajmę jego miejsce za tym samym biurkiem, zamieszkam w tym samym apartamencie służbowym wyposażonym i urządzonym przez niego, a po kilku latach zarządzę teatralną żałobę na wieść o jego śmierci.

 

Również dla tego pasjonującą i wartościową pracę Michała Klubińskiego przyjmuję dziś –bez jakiejkolwiek rocznicowej okazji – z akceptacją, respektem i niekłamanym wzruszeniem.

                                                                         Sławomir Pietras